***
Jeśli jakiś bóg jednak istnieje, to zdaje się, że ma zajebiste poczucie humoru. A przynajmniej miał je tworząc niektóre gatunki zwierząt. I wcale nie chodzi mi tylko o te kangury - poza nimi istnieje cała masa stworzeń, które przemieszczają się równie idiotycznie. Jak się ma nogi, to się powinno na nich chodzić, a nie skakać, jak jakiś głupek.
Albo taki mrówkojad – no błagam! Trzeba niezłej wyobraźni, żeby wymyślić zwierzę, które wygląda jak odkurzacz. A wygląda - obejrzałam sobie dokładnie na obrazku, bo jakiś czas temu graliśmy ze znajomymi w kalambury i wyszłam na kretynkę, bo nie wiedziałam, ile nóg ma mrówkojad. Jakoś mi się zdawało, że będzie miał sześć, skoro jada mrówki. Nie pytajcie, jaka pokrętna logika rozumowania przywiodła mnie do tej konkluzji. Myślałam też, że będzie dużo mniejszy, a przy takich gabarytach to koleś chyba musi całe mrowisko wciągnąć, żeby się najeść.
Surykatki – społeczność stworzeń na wiecznym haju albo z grupową narkolepsją. Plus zatarte poczucie tożsamości: jak się wszystko robi grupowo, to w pewnym momencie trudno odróżnić własną nogę od nogi koleżanki. „Podrapię się po tej nodze”, myśli zapewne taka surykatka, „nawet jeśli nie jest moja”.
Różnorodność form życia czasem mnie zadziwia. Tyle kształtów mogłoby przybrać moje istnienie, a nie przybrało. Przybrało takie ciało, jakie przybrało. Pewnie, że mogłoby być gorzej, ale czasem przypomina mi się finał tego wiersza Bursy, co to nauczyłam się go na pamięć w jakiejś zamierzchłej przeszłości:
„Nie uczyniłeś mnie wodogłowcem
Dzięki Ci za to Panie
Nie uczyniłeś mnie jąkałą kuternogą karłem epileptykiem
hermafrodytą koniem mchem ani niczym z fauny i flory
Dzięki Ci za to Panie
Ale dlaczego uczyniłeś mnie Polakiem?”
***
Na Wywrocie znów dyskusja, bo tym razem nie wiadomo, co to jest poezja. Definicje się pokłóciły i teraz wszyscy boją się wrzucać wiersze, bo nie wiedzą, czy to są wiersze. Topor miał jednak rację: trzeba na przejściach dla pieszych pisać, żeby nas krytyka nie rozjechała. Są tacy, co wciąż obstają za twierdzeniem, że wszystko jest poezja, ale to by nas, prawdopodobnie, zabiło. I tak toniemy w grafomanii. Są też tacy, co twierdzą, że poezja to jest to, co akademicko uznane, ale to by nas zabiło tym bardziej. Reszta pisze, bo tak i uwierzcie, że to jeszcze gorzej. Coś ze światem musi być mocno nie tak, skoro taka kupa narodu potrzebuje darmowej autoterapii.
***
Grzegorz ma kilka teorii na temat tego, co ze światem jest nie tak i mówi, że w sumie mógłby mi je przedstawić. Ale mi nie przedstawi, bo ma lepsze zajęcia.
- Nie po to tu jesteśmy, żeby jojczyć. Budować, nie narzekać! Działać! Pisać! Ubrać skrzydełka i fruwać! Świat się nie zmieni, my się nad świat wznosimy!
- Grzesiu, ale my chcemy, żeby świat się zmienił. My się czujemy jak w jakimś kiepskim dowcipie, my tu nie wytrzymamy.
- Wytrzymamy, kochana, wytrzymamy! Już dużo nie zostało!
- To żeś mi pomógł.
Ubieram więc skrzydełka i fruwam, bo jak się idzie i ciągnie skrzydełka za sobą, to się wygląda idiotycznie. Jak to ptaszysko z Baudelaire’a, nie pamiętam co to było, zdaje się że orzeł.
***
Grzegorz aż się opluł kawą z oburzenia.
- Kobieto, litości! To był albatros.
Pardon.
***
Prawie wszyscy przed czymś uciekamy, co za masakra, ludzie są jacyś nienormalni. Zwykle przed koszmarami dzieciństwa lub dojrzewania, jak też przed własnymi błędami, o których pewnie nikt inny nawet nie pamięta. Ja na przykład mam na koncie taką ilość pomyłek równie fatalnych, co idiotycznych, że czuję iż dawno przekroczyłam jakiś limit i dali mi parę gratis. Ewentualnie popełniam teraz jakieś cudze błędy, więc jeśli ktoś czuje, że ma swoich za mało, to prawdopodobnie są one u mnie, można się zgłaszać.
Ucieczka na oślep prowadzi donikąd, można się tylko mocno poobijać. Okazuje się w dodatku, że wszystkie koszmary i tak wracają, atakują ze zdwojoną siłą, kiedy najmniej się tego spodziewasz. Jest jedno wyjście, ale strasznie dramatyczne. Jeśli nie chcesz się na nie zdecydować, pozostaje koszmarów oswajanie. Co też jest nieciekawe. Nagle w wieku lat dwudziestu siedmiu zdajesz sobie, na przykład sprawę, że jesteś w gruncie rzeczy tą samą zakompleksioną, przerażoną światem nastolatką, którą byłaś dziesięć lat wcześniej, tylko masz parę zmarszczek, więcej wiedzy i fajniejsze oprawki.
***
Grzegorz mówi, że może to jest dobry moment, aby wpleść w tę opowieść jakiegoś psychologa, który pomoże poszczególnym bohaterom uporać się z rozwarstwionymi pokładami ich własnej podświadomości.
- Psychologa można wpleść, czemu nie – przyznaję po namyśle. – Ale jak was znam, to nikomu nie będzie się chciało do niego chodzić. Więc to będzie taki raczej bezrobotny psycholog.
- Może być i bezrobotny. W jakiejś alarmowej sytuacji będzie się mógł przydać. Książka sporo zyskuje w oczach odbiorców, jeśli zawiera psychologa. Od razu się robi taka bardziej psychologiczna.
W obliczu tego typu argumentacji można tylko skapitulować. Tak więc przedstawiam wam bezrobotnego psychologa, Waldemara. Waldemarze, to są czytelnicy. Żeby ich zauważyć musisz się trochę bardziej wychylić z kartki. Waldemar nie zamierza odegrać w dalszej części tej historii absolutnie żadnej roli, więc równie dobrze możecie nie zwracać na niego uwagi. Ale wtedy będzie mu raczej przykro, bo jest jednostką wrażliwą. W dobrym tonie leżałoby chociaż minimalne zainteresowanie jego osobą. Wystarczy, że od czasu do czasu ktoś zadzwoni i zapyta o jego zdrowie, albo prześle mu pozdrowienia esemesem.
***
Dzwoni Krzysiek i pyta, czy Waldemar kuleje na lewą nogę.
- Waldemar? W życiu! Waldemar w ogóle na nic nie kuleje. A już na pewno nie na lewą nogę. Jest zdrów jak rybka. A bo co?
- A nic. Jakoś mi się zdawało, że będzie kulał. Ale jak nie kuleje, to nawet lepiej, będzie kogo wysyłać po flaszkę. On pije?
- Chuj go wie. Się okaże przy najbliższej imprezie.
- Ja tam bym się bał z nim pić chyba. Jeszcze zacznie psycholizować.
- Psychologizować.
- Psychoanalizować.
- Whatever. Nie bój się, nie pozwolę mu nikogo skrzywdzić, w końcu ja tu rządzę, bo jestem autorką. Będzie cichy jak myszka i potulny jak trusia.
- Ciekawe co to jest ta trusia, by wypadało w końcu sprawdzić.
Kończymy rozmowę i biegniemy do komputerów. Krzysiek jest pierwszy, bo ma szybszy serwerek. Trusia jest królikiem, dacie wiarę?
***
Jak Michaela Jacksona zabrali, to też wszyscy rozpaczali. Ludzie to chyba lubią. Ja też to w sumie lubię. A Michaelowi ponoć dużo wcześniej odpadł nos, jedni mówią że jak brał prysznic, a inni, że jak poszedł siku. W ogóle to słyszałam, że spora część gwiazd tak zwanej popkultury notorycznie gubi rozmaite części ciała, bo ludzie zajmujący się chirurgią plastyczna mają takie specyficzne poczucie humoru. Fraza „tak zwanej” w poprzednim zdaniu nie odnosi się do przedrostka „pop”, tylko do kultury. Tak więc Wojewódzki prawdopodobnie nie ma lewego ucha, Chylińska – pośladka (choć nie wiem którego), Durczok przez przypadek wydłubał sobie oko mikrofonem, a Jan Paweł Drugi przez ostatnie dwa lata życia nie posiadał stóp. Tylko butki zamocowane na przytwierdzonych do kolan kikutach.
***
Z tym całym płakaniem to w ogóle też śmieszna sprawa jest. Bardzo jestem w tym dobra, bardzo. Szkoda, że nie ma już takiego zawodu, jak płaczka żałobna, bo coś czuję, że zrobiłabym w nim błyskotliwą karierę, więc jeśli kojfnie wam, na przykład, jakiś nielubiany wujek i będzie się zapowiadał nijaki pogrzeb bez bolejących żałobników, to zawsze możecie po mnie zadzwonić, chętnie przyjdę i trochę wam pohisteryzuję.
***
Sylwia mówi, że Jan Paweł Drugi to nie była gwiazda tak zwanej popkultury. Może i nie, ale reakcje koleś wywoływał podobnie skrajne i mnie się jakoś zlało, nic na to nie poradzę.
***
Ja to od sztuki bym chciała więcej, mocniej, agresywniej, a nie tak popowo, lajtowo i różowo. Ja to bym chciała takiego hardkoru, co rozjebie te bure bloki w drobny pył i wypierdoli w kosmos wszystkie moherowe berety razem z ich serialami, Alzheimerami i telefonią komórkową ojca dyrektora. Chciałabym poezji, która mi się piorunem w mózg wbije, jak psychotrop; tekstów tak dobrych, żebym obcując z nimi żałowała, że nie ja je napisałam. Chcę słuchać i czytać ludzi, którzy potrafią używać alfabetu bardziej twórczo niż Jola Rutowicz i moja obwisła ciotka spod Łomży, chcę żeby z obrazów w galeriach ciekła prawdziwa krew i leciały flaki, chcę wrzasku takiego, co obudzi tych wszystkich śniętych ludzi, odkorkuje im te zatęchłe główki, wypuści uszami reklamową papkę i napakuje tam jakichś treści, jakichś myśli.
***
Paweł mówi, że przecież nie mam pod Łomżą żadnej ciotki, a już zwłaszcza obwisłej. Przyznaję, że trochę mnie poniosło. Obwisła ciotka spod Łomży była figurą retoryczną.
***
Paweł nie wiedział co to figura retoryczna, ale sobie wygoglował i już wie.
***
Grzegorz mówi, że co do moherów z serialami, to on miewa na ich temat fantazje.
- Erotyczne? Tak jak te o piekarczyku?
- O, nie, nie. Bardzo nieerotyczne. Czasem zapominam, że jestem dojrzałym, kulturalnym mężczyzną ze stopniem naukowym i myślę sobie, że całe to ich pierdolone pokolenie należałoby zamknąć w zoo i postawić tabliczkę z napisem: „NIE DOKARMIAĆ”. I niech tam sobie walczą o przetrwanie i obalają darwinizm w warunkach pierwotnych. Chyba sobie to narysuję, może mi ulży.
- Narysuj, a ja do książki wkleję, jak pozwolisz.
- Bardzo proszę. A jakie wizje miewa literacka przyszłość narodu? Kogo uśmiercasz w snach, jak nikt nie widzi?
***
Kogo uśmiercam w snach, o ho ho!
W snach to ja stoję z kałachem u szczytu schodów i robię sobie miejsce na salonach. Bo jakoś się tam zatłoczyło, więc parę osób za zewnątrz – i jeb! – kulka w łeb.
Dorotce dajmy już spokój, pochowaliśmy jej przecież długopisy.
Jacuś Dehnel w tym kapelutku – do odstrzału, co to jest w ogóle za maniera i co to jest w ogóle za tematyka, chłopcze: jak się pod publikę zagrywa i na tanich sentymentach żeruje, to się dostaje Kościelskich w pierwszym ćwierćwieczu żywota. To nie fair!
Kuba Żulczyk sam się o krzywdę prosił, a poza tym dość już tego słowotoku, trzeba oszczędzać wyrazy, żeby dla innych starczyło. Więc ręka mi nie drży specjalnie. Drży za to przy Jaśku Kapeli, bo – cholera jasna – sympatyczny, ale przegiął z tą poprzeczką i z tą zajebiście świeżą, nowoczesną i kurewsko dobrą poezją, spisuję z okładki, bo na nic lepszego mnie nie stać.
Oto reprezentacja zgoła innego pokolenia, niż to zamknięte przez Grzegorza w klatkach; oto ludzie, którzy przesunęli granice literatury w rejony, gdzie ja nawet myślą nie sięgam i dlaczego oni mi to zrobili? Weź coś tu jeszcze dodaj od siebie po takim błyskotliwym i bezpardonowym wstępie. Takie wstępy grożą wszystkim innym bycie czytanymi w odniesieniu do i ja protestuję w imieniu własnym oraz paru innych niespełnionych pismaków.
***
Krzysiek jest dostępny, więc proszę, żeby mi opowiedział coś głupiego, bo szukam natchnienia. A on mi na to, że prawdziwi Szekspirzy nie potrzebują pomocy przy tworzeniu swoich arcydzieł. Artur też odmawia współpracy, bo zajęty jest bardzo i mówi, że mam sobie iść z jego ekranu razem z tymi swoimi literkami. I jak ja mam pisać książkę z takimi bohaterami?
***
Jedna Asia wiernie zgłasza gotowość niesienia pomocy, bo uważa, że moja książka jest bardzo ważna jeśli nie dla potomności, to przynajmniej dla dobrego samopoczucia kilku zaprzyjaźnionych osób. I mówi, że ostatnio przyśniło jej się, że jej własny, osobisty tata w przebraniu Supermana uratował świat przed atakiem cyberszczurów. Zakatrupił je wszystkie przy użyciu ścierki do podłogi. I że od tamtej pory nazywa swojego tatę Superludwikiem. I że może ta informacja się do czegoś przyda.
Wiecie co, ja nie wiem, czy to się przyda. Sami zdecydujcie i jak wam się nie podoba, to sobie wykasujcie backspejsem, czy coś.
***
Skoro już jesteśmy przy temacie snów, to mnie się często śni, że pływam w basenie, z którego ktoś mi podstępnie spuszcza całą wodę. I ja tej drobnostki zupełnie nie zauważam i spokojnie pływam sobie dalej, ale Paweł mówi, że go to nie dziwi absolutnie, bo przy moim roztargnieniu takie rzeczy są możliwe.
***
- Wiesz Paweł, tak się zastanawiam czy pracy nie zmienić.
- Na jaką?
- No nie wiem jeszcze. Bo jakoś mi się znudził ten angielski, a poza tym w wakacje i tak nikt się uczyć nie chce. Ubóstwo, głód, brud, alkoholizm, analfabetyzm i degrengolada. Może się zatrudnię w jakiejś dużej firmie, będę popierdalać w krótkiej spódniczce i parzyć kawę różnym ważnym panom w garniturkach.
- Domiś, ciebie nikt nie zatrudni do parzenia kawy. Ty przecież przypalisz wodę, potłuczesz wszystkie szklanki i zgubisz czajnik. I łyżeczką będziesz próbowała wiersz napisać, aż któryś z tych panów w garniturkach się zlituje i ci długopis pożyczy. A kawę sam będzie musiał sobie zaparzyć.
No tak, on ma w sumie rację, jak zawsze. Chyba muszę pozostać przy pisaniu, bo się po prostu do niczego innego nie nadaję.
***
Aneta przesyła wiadomość i pyta, czy też widzę na ekranie reklamę palców w zupie. Bo ona wstała rano, włączyła komputer i komunikator ją zaatakował pytaniem czy warto palce w zupie. I teraz nie umie sobie z tym poradzić, siedzi i patrzy na ten napis i boi się, że tak na cały dzień zostanie zawieszona. Otóż ja też to widzę, widzę i znowu nie rozumiem świata. Jak się nad tym głębiej zastanowię, to wydaje mi się, że palców w zupie raczej nie warto. Ale mogę się mylić.
***
Dzwoni mój tata i błaga, żebym przybyła z odsieczą, bo mama gdzieś wyszła i on tu musi teraz przyjąć jakąś mniej więcej dwustupięćdziesięcioletnią ciotkę we fioletowej peruce i bez oka, której się panicznie boi. I żebym się raczej pospieszyła, bo ona już nadciąga. I żebym jakieś tematy po drodze wymyśliła, bo on nie wie o czym się z taką ciotką rozmawia, jeśli przez przypadek nie okazałaby się kompletnie głucha. Rzucam wszystko i biegnę z pomocą, dokonując po drodze stosownych obliczeń, że skoro mamy rok
Pod drzwiami mieszkania rodziców rozbijam się o jakiegoś śmiesznego skrzata w długim płaszczu i o imponujących uszach, które na pewno zachwyciłyby Pawła, bo wszedłby w nie cały pęczek rzodkiewek. Skrzat okazuje się być rzeczoną ciotką, ale numer, nie wiedziałam nawet, że taką posiadam. Zbieram w sobie odwagę, żeby zapytać o te jakobińskie nóżki, kiedy skrzat, zarzuciwszy nas uprzednio bełkotliwą falą frazesów, startuje ze swoim wywiadem. Czy mam męża i dlaczego nie, przecież aż taka brzydka nie jestem. Że ile mam lat i dlaczego już tak dużo, że w tym wieku to pora na dzieci, pewnie za długo się uczyłam (przepraszam! przepraszam!). Że kiedyś to inaczej było, ludzie się tak nie ociągali ze wszystkim, a ci młodzi teraz to nie wiadomo czego szukają, dziewczyny zwłaszcza. I że ona na swojej wiosce zna jednego kawalera, który na pewno by się dla mnie nadał, rzeźnikiem jest i nieźle mu idą interesy, przyszłość zapewni rodzinie. I że nawet niegłupi, widziała kiedyś jak rozwiązywał krzyżówkę, to pewno i powiedzieć coś inteligentnie umie, jakbym miała taki kaprys.
I że co ja tak nic nie mówię, po tych studiach wszystkich nawet się odezwać nie potrafię.
***
Nic nie mówię, ciotko, bo przeraża mnie sama idea twojej ciotkowatości. Przez całe życie bałam się tego, że bycie kobietą może doprowadzić mnie tam, gdzie jesteś ty: rozwlec moje ciało i rozwodnić mózg, skupić uwagę na pierogach i ciastkach, stępić krytycyzm do tego stopnia by uznać, że Kasia Cichopek jest doskonałą artystką i ustawić na straży porządku, którego nie akceptuję.
Nic nie mówię, ciotko, bo jedynym co mam ci do przekazania jest moja świadoma, uniwersytecko wyedukowana, feministyczna wściekłość, która oskarża cię o bierność, gdy trzeba było ruszać na barykady i obalać stereotypy; bierność, co zbudowała świat pełen tobie podobnych ciotek, z którymi wszyscy musimy się teraz użerać.
Jeśli usłyszycie kiedyś, że feministki wkurwiają się na mężczyzn o te stulecia dyskryminacji, to nie wierzcie w to, błagam. One się bardziej wkurwiają na swoje własne matki, babki i prababki o to, że nie wkurwiły się wcześniej i że my tu teraz musimy walczyć o tak bardzo podstawowe sprawy, jak parytet, czy prawo do aborcji; że musimy prowadzić żmudną pracę u podstaw, jaką należało przeprowadzić pięćdziesiąt lat temu, jeżeli nie dwieście; że żyjemy w kraju, w którym skrajnymi, rewolucyjnymi czy kontrowersyjnymi nazywa się przekonania, które w cywilizowanym świecie są po prostu standardem. Przekonania takie jak równość wszystkich ludzi, bez względu na rasę, płeć, orientację seksualną czy wyznanie.
A że kwestie takie poruszają postacie mego pokroju, małomówne, płaskobiuste panny z uszami jak Plastuś?
Cóż, jaki kraj, takie feministki.
***
Zapomniałam wspomnieć, że mój tata przy całym tym ataku dwuipółwiekowej ciotki miał minę zdegustowaną. Jak Marlon Brando na plakacie „Ojca Chrzestnego”. Albo jak Monika Olejnik podczas rozmowy z Lepperem. Albo jak Fisz w teledysku do „Warszafki”. Se sprawdźcie. To ostatnie Aśka mi kazała obejrzeć, bo ujął ją chłopiec machający kluską.
***
A ciotka buzię miała nawet sympatyczną, jak się nad tym poważniej zastanowić. Coś jak Keith Richards.
***
A skoro już padło słowo „aborcja”, to wiecie o jakim zabawnym przypadku ja kiedyś słyszałam? Otóż słyszałam o dziewczynie, która zaszła w ciążę i bardzo tej ciąży nie chciała. I zgadnijcie, co zrobiła? Poszła, wyobraźcie sobie, do kościoła i pomodliła się do Bozi, żeby ta jej zesłała poronienie. Bozia poronienia nie zesłała, bo pewnie też zauważyła, że to było trochę niespójne światopoglądowo.
***
Mogę wytknąć światu kilka innych światopoglądowych niespójności, ale wydają mi się one tak oczywiste, że aż szkoda słów. Ale wytknę, co tam: tych wszystkich ateistów zawierających śluby kościelne i chrzczących swoje potomstwo, tylko dlatego, że żyjemy w takim a nie innym kraju i że tak tu się robi.
No robi się, robi, to przecież widzimy ale ja pytam: gdzie jest cywilna odwaga? Gdzie podziało się to deklarowane w dyskusjach do rana miejsce na odmienność poglądów, gdzie ci nonkonformiści, co się na oczywistość rytuałów nie zgadzali, gdzie w ogóle jest niezależność jednostki? I dlaczego nie tutaj?
Jeden znajomy powiedział mi niedawno, że kwestia ślubu ma niewiele wspólnego z poglądami.
- Wiesz, ja za bardzo w żadnych bogów nie wierzę, ale to tak fajnie z dziewczyną do ołtarza iść, jak ona w tej sukience taka ładna. I ludzie zdjęcia robią.
Logika jest widać rzeczą względną.
***
Z moich obserwacji wynika, że ci, których interesuje wolność kończą dosyć marnie i to zwykle, niestety, w wieku zbliżonym do mojego. Mam z tym spory problem, szczerze mówiąc. Aktualnie stoję na krytycznie ważnym rozdrożu, świat leży przede mną na talerzu, mogę wybrać wszystko, bo jestem okropnie mądra. Mogę pójść drogą, która zapewni mi stały dopływ łatwego hajsu, ale mi się jakoś nie chce, bo lubię czytać różne pokręcone wiersze a to wymaga czasu.
***
Aśka pozdrawia Waldemara i mówi, że jej brat ma rybkę o tym imieniu.
- Rybkę?
- No rybkę, rybkę. Gupika konkretnie. Poecilia reticulata. Oko mu wypłynęło.
- O matko.
- Poważnie. To straszna sprawa jest. Rozbija się teraz o inne rybki. Najczęściej o Wioletkę. Ty wiesz, jak to wygląda?
- Pewnie tak, jak na gupika przystało : gupio.
- Dokładnie. Zupełnie nie wie gdzie płynąć, głupek jeden. Gupek znaczy. Niech ten bezrobotny psycholog lepiej uważa na oko, gdyż nigdy nic nie wiadomo i lepiej dmuchać na zimne, że pozwolę sobie zacytować własną babcię.
- Babcię?
- No babcię, kurwa, babcię! Przestań po mnie powtarzać, bo mnie to irytuje!
- Przepraszam. Ale że co z tym dmuchaniem?
- No bo babcia nie pozwoliła mojej kuzynce nazwać dziecka Tomkiem, bo lepiej dmuchać na zimne. I wcale nie chodziło o Tomasza z Akwinu ani o tego apostoła sceptyka, co Jezusa po ranach macał, tylko o jakiegoś wujka, który kiedyś utonął – Aśka się zawiesza i zaczyna dłubać paznokciem w obiciu fotela. – Bez sensu, że ci o tym opowiadam. Nawet tego wujka nie pamiętam.
Wniosek brzmi: jednak kształtują nas narracje i sami nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo. Nie będę dalej filozofować, żebyście mi tu nie pousypiali. Przemyślcie to sobie sami, jak wam się chce. A jak wam się nie chce, to trudno.
***
Dziecko, któremu nie pozwolono zostać Tomkiem urodziło się płci żeńskiej, więc w sumie dobrze się stało. Aśka mówi, że ładne, rodzice szczęśliwi i wszystko jest niby tak, jak być powinno, ale coś i tak jej w tym nie pasuje.
- Przecież ja lubię dzieci. Bardzo. A po półgodzinnej wizycie u nich mnie zemdliło. Dlaczego?
- A ja wiem dlaczego, a ja wiem dlaczego!
- No?
- Język.
- Co: język?! Język miało normalny, różowy i ośliniony, jak wszystkie dzieci.
- Język ludzie infantylizują, jak im się dzieci rodzą. I mówią „bucik”, „buteleczka”, „mleczko”, „zupka”, „kupka”, „pupka”, „kawka” oraz „ciasteczko”. I czujesz się przy nich jak półidiota. Albo jakbyś występowała w „Ferdydurke”. Pomijając już kwestię dzieci, które muszą w takim języku wyrosnąć na półidiotów.
- Nie no, daj szansę dzieciom. Może trafią w życiu na normalnych nauczycieli, normalne książki, filmy, muzykę, czy coś. Albo na normalnych znajomych i rodzice do końca nie zdołają ich spaczyć.
- Oby. Ja może skrzywiona jestem językowo, ale wiem, że w języku jest wszystko, że w języku jest zamrożony cały światopogląd i mnie grozą przejmują tacy rodzice.
- Ty, no fajnie, uwierz, że ja cenię te twoje lingwistyczne teorie, ale weź to na grunt codzienności jakoś przeszczep. Co ja miałam im niby powiedzieć, że kawki z mleczkiem nie chcę, ale kawy z mlekiem to bym się chętnie napiła?
- No. Na przykład.
- I co to da?
- Lepiej się poczujesz. Nie dajmy się traktować jak dzieci tylko dlatego, że nam się znajomi rozmnożyli.
***
- Chodź Paweł, pomożesz mi wybrać stanik.
- Yyy?
- Stanik, ty troglodyto. Biustonosz, no wiesz.
- Się nie znam na biustonoszach.
- Się nie trzeba znać. Pokażesz palcem, który ci się podoba i już.
Wchodzimy do sklepu. Paweł z wypisanym na twarzy zachwytem i otwartą buzią zaczyna dotykać koronkowej bielizny na cherlawym manekinie, gładzi manekina po brzuchu, szyi i ramionach, klepie po tyłku, w końcu łapie go za rękę. Pewnie po prostu ma jakąś wizję i wykoncypował przypadkowo genialne dzieło sztuki, bo zawsze ma przy procesie twórczym taki dziwny wyraz twarzy, ale nie będę przecież tego wszystkiego tłumaczyć tej skonsternowanej pani ekspedientce.
- Pomóc państwu w czymś? – zagaduje w końcu owa pani, bo chyba zaczyna się obawiać, jak daleko oni w tych pieszczotach zajdą, troglodyta i cherlawy manekin.
- Tak – Paweł otrząsa się zadumy i celuje we mnie palcem wskazującym. – Szukamy dla niej stanika. Rozmiar ABC.
- Nie ma takiego rozmiaru, proszę pana – wzdycha ekspedientka, bo chyba czuje już, że trafiła na ciężki przypadek.
- Oj jest, proszę pani, jest – Paweł omiata smętnym spojrzeniem moją klatkę piersiową. – Niech pani sama zobaczy, że jest: Absolutny Brak Cycków.
***
Paweł mówi, że chyba też zacznie pisać książkę i zrobi w niej ze mnie jakiegoś totalnego durnia, który w sklepach z bielizną maca manekiny. I dodaje, że znów mijam się z prawdą i naciągam fakty, i że on wcale wtedy tego manekina po niczym nie poklepywał i nie zamierzał z nim kopulować, tylko trochę się w niego zapatrzył, bo on był tak interesująco nieproporcjonalny.
"Wszystko jest poezja' - to ze Stachury, tak miało być.
Sądziłam tylko, że tam było ''poezją''. Może mam urojenia, albo kiedyś to widziałam z błędem w druku. :P
Czekam niecierpliwie na książkę!
Ale mam takich kilka ulubionych.
powiem twoimi słowami: chciałbym "tekstów tak dobrych, żebym obcując z nimi żałował, że nie ja je napisałem." twoja, poniekąd, książka taka jest i nic na to nie poradzę. bardo podoba mi się dystans z jakim piszesz te swoje wywody i że jest to "jedna wielka dygresja, aneks do świata, przypadkowy appendix." mnie to wcale nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, zapewnia mnie o tym, ze mi się nie znudzi czytanie tegoż tekstu
i wiadomo- czekam następnego:)