Opowiadanie Pierwsze

Ichiae Lucsav

Nic już nie było prócz zimowej nocy. Rzeczywistość ludzka uginała się pod ciężarem łez ronionych nad minionym deszczem, a wartość materii aktualna zawstydzała byty metafizyczne. W jedynym mieszkaniu, w którym od strony Karolkowej można było zauważyć palące się światło, czuć już było dochodzący z kuchni zapach przygotowywanej właśnie przez zasłuchaną w płynącą z radia popularną piosenkę pięćdziesięcioletnią kobietę. Muzyka skończyła się. Zastąpiło ją coś, co od razu poruszyło umysł krzątającej się przy garnkach gospodyni domowej. Jej jedenastoletnia córka, zanim jeszcze zgodnie z ostatnią zapewne wolą matki trzasnęła drzwiami, zdołała usłyszeć te niezrozumiałe dla niej dźwięki. Rozentuzjazmowany, uradowany zapewne jakże podniecającą wizją czekającego nań wynagrodzenia pan, zaczął coś jakby nawoływanie do czynu, do zakupienia batona Gilotyna, co jest teraz o jeden kęs większy i przez to w pewien sposób tańszy.

Na ruchliwym skrzyżowaniu godzinę temu wysiadły światła, co spowodowało wyraźny wzrost ilości łatwo wyczuwalnych w powietrzu, emitowanych przez zmęczonych kierowców złorzeczeń. Przez ulicę przebiegł wtem w podskokach młody człowiek, dwudziestolatek może, a może nie. Miał na sobie wytarte, sztruksowe spodnie i niedopiętą, niebieską kurtkę. Kurtka ta tylko na pierwszy rzut oka była niebieska a spodnie wytarte, ale chłopak na pewno młody i chłopak. Kłębek myśli i uczuć małostkowych posuwał się teraz jednak wzdłuż alei i to nie powinno budzić u czytelnika najmniejszych wątpliwości.

Reflektory samochodów oślepiały skutecznie podążających dokądś przechodniów. Chłopak patrzył więc to w Ziemię, to na ściany budynków. Wyprawę umilały mu rozmieszczone gdzieniegdzie kolorowe billboardy. Wpatrywanie się w nie przywodziło na myśl takim, jak on, szczęśliwe dzieciństwo. Ciekawe, kiedy rozpocznie się społeczna debata na ten ekscytujący temat? Dwie kobiety zatrzymały się na moment koło przystanku autobusowego. Zdaje się, że udawały... Ciekawe, ilu zniedołężniałych emerytów uwierzyłoby w to, że dwa babska czekały na cokolwiek. Ponarzekały tylko na jakość usług komunikacyjnych i poszły dalej. Ciekawe, czy to ciekawe, dokąd?

W domu na pewno czekała już kolacja. Czy i dziś będą kluski z serem? - pomyślał młody. Zaczął błądzić myślami gdzieś wśród piłek polskiej reprezentacji i nart Adama Małysza, bytelek z nieświeżym olejem i batonów o jeden kęs większych, gdy jego rozpędzone w czasoprzestrzeni ciało zderzyło się z jakąś niewielkich rozmiarów istotką. Znacznie lżejsza od niego błękitnooka blondyneczka upadłą na Ziemię chodnikiem zapieczętowaną, a książka, którą jeszcze przed momentem czytała, znalazła się w pełnej błota kałuży. Chłopak porzucił światy wyimaginowane i podał rękę... Komu on ją podaje? Nie, nie może tego uczynić, bo stoi przecież tam, za rogiem! Patrzcie! Właśnie wchodzi do klatki schodowej, drzwi głośno się za nim zatrzaskują.

Melissa wstała. Przechodnie oglądają się na Nią co chwilę. Nie wiadomo, dlaczego. Pewnie znowu rozpruł się rękaw Jej białego płaszczyka, który dostała na swoje ostatnie urodziny. Często się to zdarzało w wyniku nieprzewidywalnych kolizji z ubranymi w zabawne kurtki i spodnie dziwaczne, wcinającymi reklamowane batony kolesiami. Znów trzeba kupić śnieżnobiałe nici...

Stoi Melissa pod gwieździstym niebem, a wokoło Ludzka Interakcja. Z ohydnej wody wyjmuje tylko ta jedenastolatka swój skarb, który już wkrótce stać się miał pamiątką ostatnich na Planecie dni, w których takie cuda się zdarzają. Spogląda tylko w górę i wyrusza tam, gdzie dusze niewinne nie doznają ognia.

Siedzi tem wysoki, wynędzniały mężczyzna przy spróchniałym, przedwojennym jeszcze stole i zjada makaron. Może jutro siostra zrobi nam placuszki...

Ichiae Lucsav
Ichiae Lucsav
Opowiadanie · 18 stycznia 2001
anonim