***
A wiecie, dlaczego artyści tworzą? Bo ja wiem. Neurologowie odkryli. Za kreatywne myślenie, moi drodzy, odpowiada w mózgu podwzgórze. Czyli coś, co tkwi między postawną częścią kresmózgowia a brzuszną częścią śródmózgowia, żywcem spisuję z Wikipedii. Podwzgórze odpowiada też za pożądanie i fantazje seksualne.
I wszystko jasne.
Ci zboczeńcy to lubią.
***
Jest piątek, no jak to się stało, że jest znowu piątek?
Siedzimy w knajpie i wyniszczamy się nadmiarem alkoholu i tytoniu. Asia ma wszystkiego dosyć, i zaraz idzie się pochlastać, tylko najpierw się napije. Sylwia ubolewa nad faktem, że nie urodziła się lesbijką i pyta, dlaczego z facetami tak trudno się dogadać, ale nikt nie potrafi jej na to pytanie odpowiedzieć. Krzysiu mówi, że się zmęczył życiem i że już chyba za długo nie pociągnie, ale Ela mówi, żeby go olać. Artur nic nie mówi, bo nie chce mu się z nami gadać.
Chwiejnym krokiem nadciąga zza baru barman, Rychu. Spojrzenie ma z lekka rozcieńczone. Ruchy też ma z lekka rozcieńczone. Rozcieńczenie jest synonimem Rycha; Rychu sam rozcieńcza się w swoim rozcieńczeniu: to jest sztuka dla sztuki, evita l’arte!
Rychu coś mówi rozcieńczająco, wbijając głodny wzrok w Aśkę. Wyciąga w jej kierunku swoje dość wzruszająco koślawe łapki i rozcieńczająco bełkocze coś w rodzaju wyznania wiary:
- Jo sia ślesz piękna sze sześ, o jak lera, o bosze. Oszy takie re, o reru, o żesz wa, o rany, dupa dupazasta.
- Co takiego, Rysiu? – pyta Asia łagodnie, żeby nie zranić jego uczuć. – Bo niewyraźnie powiedziałeś.
- Dupa. Zajebista z ciebie dupa. Najlepsza.
Sylwia zakrztusza się piwem, ale cała reszta milczy zafascynowana. Aśka ujęta tym może niewyszukanym, ale jakże szczerym komplementem usiłuje zachować stosowną do sytuacji powagę, tylko chyba nie za bardzo wie, co się w takich sytuacjach mówi. Po chwili namysłu postanawia odwdzięczyć się Rychowi czymś równie sympatycznym:
- Dziękuję, Rysiu, bardzo. Nawzajem.
Rychu uśmiecha się rozcieńczonym uśmiechem i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wraca za bar.
***
Pożądanym jest, by jakiś bohater książki wypowiadał się w sposób nieartykułowany, po to wprowadziłam tu Rycha. Pożądanym także byłoby, żeby ktoś tu wreszcie padł trupem, ale nie bardzo mogę się zdecydować, kogo poświęcić. Uśmiercenie Pawła oznaczałoby rezygnację z seksu. Nawet jeśli wam niespecjalnie to przeszkadza, to mnie – owszem. Grzegorz jest przydatny merytorycznie, a poza tym nie zabija się jedynego geja w opowieści, bo to grozi oskarżeniami o homofobię. Aśki i Krzyśka się nie pozbędę, bo muszę mieć z kim pić. Mogłabym, oczywiście, zabić samą siebie, ale wówczas resztę musielibyście dopisać sobie sami.
Wybór jest - sami widzicie - trudny. Pomoc mile widziana.
***
Dzwonię do Pawła i pytam, czy może wie, dlaczego urodziłam się takim lewusem.
- A co znowu zrobiłaś?
- Pomidora zgubiłam. Kanapkę chciałam sobie zrobić i on taki śliski był, ten pomidor, i mi się wyślizgnął i wpadł za lodówkę. I teraz go nie mogę znaleźć. I jak próbowałam odsunąć lodówkę, to zahaczyłam łokciem o kubek z kawą i się rozlało wszystko.
- I co teraz robisz?
- Stoję i płaczę.
- A co robiłaś, zanim poszłaś po tę kanapkę?
- Pisałam.
- No tak, wszystko jasne. Powycieraj szmatką tę kawę i lepiej idź dalej pisać.
- Ale ja głodna, Pawełek, jestem!
- Trudno, Domiś. Najbardziej płodny jest artysta głodny.
***
Zajebista Dupa mówi, że może byśmy się wzięli i grupowo gdzieś wybrali, na biwak, na przykład, zanim się wszyscy pozamieniamy w jakieś cholerne emotikonki. Bo przeczytała gdzieś, że niedługo stałe łącze można będzie sobie przymocować do mózgu, i że następne pokolenia będą cyfrowe. I przeraziło ją to tak bardzo, że postanowiła zaszyć się na tydzień w jakimś zaplutym buszu, żeby się przekonać, czy przetrwa bez Internetu.
Krzysiu mówi, że co to jest w ogóle za pomysł dramatyczny, on do żadnego buszu grupowo nie jedzie, bo z rzeczy grupowych interesuje go wyłącznie seks.
***
W zamierzchłych czasach, kiedy byłam zbuntowaną studentką, nosiłam arafatkę, wierzyłam w alterglobalizm, czytałam Barbera i głosowałam na Ikonowicza, przyszła mi do głowy pewna myśl. Siedziałam wtedy w wilgotnym, ciemnym pokoju w rozlatującej się toruńskiej kamienicy z bandą początkujących alkoholików i narkomanów oraz przyszłych pracowników naukowych UMK i rozmawiałam z nimi o tym, jak zrobić rewolucję i zbawić świat. To znaczy oni pewno rozmawiali trochę bardziej niż ja, bo nigdy nie byłam specjalnie rozgadana. I nagle, kiedy tak patrzyłam na tych wszystkich (nawiasem mówiąc bardzo sympatycznych) zjebów w dredach i podartych trampkach, pomyślałam sobie, że życie to jest tylko taka zawieszona na nitce bombka, nic więcej. Że to się stłucze. Nie powiedziałam im tego, oczywiście, bo trochę to było nie na temat. Ale dziwnym mi się wtedy wydało, żeśmy tam sobie tak siedzieli w zabałaganionym pokoju, pośrodku rozmów, pośrodku flirtów, z tą pośrodku stołu napoczętą butelką wódki. Tacy oderwani chwilowo od wspomnień i marzeń, tacy zakorzenieni w tu i teraz. Znaczy się w tam i wtedy. I że to takie dziwne, że z różnych stron doszliśmy właśnie tam, choć każdy z nas mógłby być gdzie indziej, że były już przecież rozdroża, na których ktoś wybrał skręt w lewo, a nie w prawo (oni by się wtedy nawet nie przyznali, że skręcili kiedykolwiek w prawo; oni krzyczeli, że w lewo, w lewo, zawsze w lewo), poszedł prosto zamiast się cofnąć i wrócić do domu. Że doszliśmy tam z własnymi historiami, zawartymi w kilku rozdziałach, pośrodku własnych opowieści (opowieści pokręconych tak bardzo, jak pokręcić potrafi tylko życie, a nie żadna literatura), choć przecież dla kogoś to mógł już być epilog, ale dobrze, że o tym nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy.
***
Bo przecież wszyscy jedziemy na tym samym, w gruncie rzeczy, wózku, i tak wszyscy umrzemy, więc po co nam ta cała nienawiść. Po co ci łysi chłopcy chodzą po ulicach i krzyczą, że Żydzi do gazu, po co te wielopiętrowe dyskusje o tym, który pogrom był pogromem bardziej, po co hetero przekonują homo, że chłopak i dziewczyna normalna rodzina, po co panowie wmawiają paniom, że i tak nigdy nie nauczą się parkować tyłem, bo mają pochwę i mniejszy mózg. I tak wszyscy rozmyjemy się niedługo w ten szyderczy niebyt, więc po co nam ta tępa wrogość, po co nam te uprzedzenia i mentalne blokady, skoro cały ten koślawy świat trafi, prędzej czy później, jakiś metafizyczny, spektakularny szlag i wszystko z trzaskiem i błyskiem zniknie.
***
Paweł mówi, żebym się uspokoiła z tym prorokowaniem apokalipsy, bo on już wiele razy słyszał takie zapowiedzi, kiedyś nawet w Faktach powiedzieli, że to już za dwa dni ale nic się w związku z tym nie wydarzyło. A on przez te dwa dni zdołał wydać wszystkie pieniądze i potem przez miesiąc żywił się ziemniakami z ogródka. I że ja bym, oczywiście, nie przeżyła tego miesiąca, bo nie rozpoznałabym ziemniaków i pewnie udałoby mi się umrzeć z głodu na działce pełnej warzyw.
***
Dostałam od babci worek śliwek. Prosto z ogródka.
- Dziękuję, babciu.
- Tylko wiesz, Dominisia. W domu wyjmij śliweczki z woreczka i wtedy zjedz.
Cenna wskazówka. Ja może bywam roztargniona, ale śliwek razem z workiem to chyba nawet ja bym nie zjadła, jak myślicie?
***
Krzysiowi popsuł się Internet i teraz dzwoni po ludziach i pyta, czy świat jeszcze istnieje. U mnie istnieje, u Aśki też, ale to jeszcze nic nie znaczy, skoro mniej więcej od czasów „Matriksa” ludzkość ma problem z odróżnieniem tego, co istnieje od tego, co raczej nie. Chociaż ci wcześniejsi filozofowie też miewali, zdaje się, pewne wątpliwości, jeśli musieli samych siebie przekonywać, że skoro myślą, ergo są, czy jakoś tak, co zawsze wydawało mi się dość desperackim stwierdzeniem. No, ale koleś wiedział przynajmniej, że myśli, a ja już wcale nie jestem pewna, czy nie mam zamiast mózgu jakiegoś mikroprocesora i czy trafiam do własnego domu po imprezie dlatego, że pamiętam gdzie mieszkam, czy po prostu zamontowali mi nawigację.
***
- Nic ci, Domiś, nie zamontowali. Pamiętasz, jak kiedyś zgubiłaś się na rondzie?
- Nie pamiętam.
- Nie ściemniaj. Pamiętasz doskonale. Krążyłaś po nim przez minutę, po czym pojechałaś z powrotem w tym samym kierunku, z którego przyjechałaś. I bardzo się zdziwiłaś, jak znalazłaś się pod domem, bo przecież miałaś być w sklepie, czy gdzieś.
- No, ale twoja przytomność umysłu musiała być na podobnym poziomie, skoro nie zareagowałeś.
- Fakt, też dopiero w domu dotarło do mnie, że coś jest nie tak.
***
Krzysiu mówi, że się jakiś wrażliwy, cholera, zrobił. I że jak przychodzi do niego pani i płacze, że Ziutek ją bije i gania po mieszkaniu z siekierą, to by tę panią chętnie przytulił i pocałował w czółko, choć jednocześnie zastanawia się nad tym, po co ludzie trzymają w domach siekiery, jeśli mieszkają w blokach i mają centralne ogrzewanie. I że może by sobie nawet razem z tą panią trochę popłakał, tak dla towarzystwa, ale mu się przypomina, że chłopaki nie płaczą i że prawdziwy mężczyzna musi wybudować syna, zasadzić dom i spłodzić drzewo i że trzeba być twardym a nie miętkim.
A mnie tak jeszcze, zupełnie na marginesie, zastanawia taka kwestia, czy przypadkiem Ziutek z siekierą nie jest jakąś niewidzialną nicią połączony z tymi wszystkimi ludowymi mądrościami i dowcipami o blondynkach.
***
Asia dowiedziała się właśnie, że istniał kiedyś polski zespół punkowy o nazwie Zbuntowany Kaloryfer i uznała, że warto żyć dla takich informacji.
***
Krzysiek mówi, że to jeszcze nic, on słyszał o grupie Zgwałcili Mi Tatę i że co my na to.
***
Paweł pyta, czy mam może jakiś pomysł na to, jak poradzić sobie ze światem, w którym wykładowcy uczelni artystycznych wykorzystują autorskie pomysły swoich studentów w celu urozmaicania własnych wystaw i promocji swego - i tak już solidnie przerośniętego - ego. Nie mam na to, niestety, żadnego pomysłu. Tak samo zresztą jak i na to, jak by tu żyć w świecie, gdzie w sieci można znaleźć poradę jak popełnić plagiat i nie zostać wykrytym; jak żyć w świecie, w którym na uczelniach instaluje się antyplagiatowe systemy, a studenci prześcigają się w pomysłach na ich oszukanie; jak żyć w świecie, w którym osoby legitymujące się wyższym wykształceniem albo nazywające samych siebie „dziennikarzami” kopiują cudze teksty i podpisują się pod nimi własnymi imionami i nazwiskami, a do napisania pracy dyplomowej można sobie po prostu kogoś wynająć. Jak wpiszecie sobie w Google frazę „ochrona praw autorskich”, to bardzo prędko dowiecie się, że ta idea dawno straciła rację bytu, bo teraz jest inna rzeczywistość i już.
***
Sylwia mówi, że ona z kolei nie może sobie poradzić z poziomem uczelni podyplomowych, gdzie wykładowcy przychodzą na zajęcia wyposażeni w materiały ściągnięte z Wikipedii wraz z bibliografią wydrukowaną niebieskim tuszem i nie zadają sobie nawet trudu rozszyfrowania imion autorów poszczególnych pozycji. I zalecają studentom, by zapoznali się z bestsellerową książką Mickiewicza A., zaś na pytanie, czy ten A to Andrzej, Adolf, Alojzy czy może Alicja nie potrafią już udzielić odpowiedzi. Jakie to przykre, konstatuje Sylwia, że chęć kontynuowania nauki w tym ciemnogrodzie naraża nas na konieczność obcowania z ludźmi, którzy samym swoim istnieniem obrażają naszą inteligencję.
***
Jak już jesteśmy przy temacie pseudouczelni, pseudonauki oraz pseudostudentów, to dokopmy im jeszcze trochę, co tam. Miałam, drodzy państwo, na studiach, pewnego znajomego, który mówił „poszłem” i pisał „żużel” przez „ó” i podwójne „rz”. I tenże znajomy przyniósł kiedyś na zajęcia bardzo uczony tekst na temat systemu politycznego RFN; tekst tak bardzo uczony, że po jego przeczytaniu uznałam, że jestem nikim, nie wiem nic i mam, generalnie, dałna oraz autyzm, po czym schowałam się pod ławkę. Pani prowadząca zajęcia oszalała z zachwytu, zarzuciła młodego geniusza gradem komplementów i zaproponowała mu publikację w uczelnianym czasopiśmie. Młody geniusz uśmiechnął się skromnie, skłonił główkę w podzięce i na publikację przystał, a jakże. Po zajęciach, wśród salw śmiechu i przy akompaniamencie pełnych aprobaty wrzasków kolegów („Stary, nie pierdol!”, „Zajebiście to rozkminiłeś, ziom!”), przyznał, że o RFN wie tyle, że chyba istnieje taki kraj i że jedynym wkładem własnym w produkcję całego tego tekstu było klikanie w „kopiuj” oraz „wklej”.
Bardzo był z siebie dumny ten kolega. Grono przyszłych politologów, medioznawców, europosłów oraz specjalistów od pijaru pokładało się z radości. Ja się specjalnie nie pokładałam, bo było mi strasznie niedobrze i zastanawiałam się nad tym, dlaczego tak przeraźliwie chce mi się rzygać, skoro dzień wcześniej nic nie piłam.
***
A potem tego typu koledzy mówili mi, że w sumie aż taka głupia to nie jestem, wbrew pozorom i że też mogłabym coś czasem napisać do tych ich zaangażowanych czasopism. Bo słyszeli, że nieźle piszę, więc może wspólnymi siłami będziemy tworzyć lepszy świat, walczyć w jakiejś sprawie szlachetnej szalenie i obalać coś tam, co jest bardzo złe. I oni teraz jeżdżą, wyobraźcie sobie, zajebistymi samochodami i spędzają wakacje na Hawajach, a ja chodzę przez pięć lat w tych samych dżinsach i zastanawiam się w którym miesiącu jadać, a w którym zapłacić za prąd. I to im się w życiu udało, a ja ciągle lubię czytać i za tę swoją nędzną pensję kupuję książki i płyty, zamiast ściągać wszystko z Internetu. A oni pytają, co ja z tego mam.
***
A niedawno jeden z tych niezwykle mądrych kolegów powiedział mi tak:
- Słuchaj, Dominiko, tobie się, wydaje, że potrafisz pisać, ale chyba nie wiesz jeszcze, o czym pisać należy.
- Nie wiem? – zapytałam uprzejmie, bo tak mnie wychowano. – Może masz rację. A o czym pisać należy?
- O sprawach! O wartościach i ideach nieprzemijających! – zawołał biznesman w wyprasowanej koszuli i spodniach w kant; biznesman który niegdyś jeździł na antyszczyty i głośno krzyczał, że za jego poglądy nie dają nagród i że gie osiem ma w nosie, no ale nie wywlekajmy nikomu niewygodnej przeszłości. – Ty się w gazecie zatrudnij, dziewczyno! Ty się ceń!
***
No i ja się właśnie próbuję cenić, kolego. I wcale mi się nie wydaje, że potrafię pisać; ja po prostu doskonale o tym wiem. I jeśli się kiedykolwiek z czymkolwiek identyfikowałam, to nie dlatego, że rewolucja była akurat modna, tylko dlatego, że naprawdę w nią wierzyłam i nie mogłam przypuszczać nawet, że zdoła wtłoczyć własne dzieci w schemat komercji i wyprodukuje koszulki z Che Guevarą. Ja myślałam po prostu, że wy z tą równością to tak na serio, i to był, zdaje się, mój jedyny błąd.
***
On mi tu o cenieniu się mówi. Cenieniu, rozumiecie, się. SIĘ, że pozwolę sobie to podkreślić. Istnieją widać ludzie, dla których cenienie SIĘ oznacza sprzedawanie SIĘ za wysoką cenę. A ja mam spory problem z wyobrażeniem sobie, że jeśli kiedykolwiek napiszę tę książkę do końca, to trzeba będzie ją wydać, a co za tym idzie – sprzedać. Bo to jest trochę tak, jakby własne dziecko sprzedawać i jeszcze negocjować cenę.
***
No dobrze, zrobiło się chyba zbyt poważnie, zbyt politycznie i w ogóle zbyt, więc porozmawiajmy może o czymś innym. O palcach u stóp, na przykład. Słyszałam, że mają przestać istnieć, bo ktoś odkrył, że są zbędne. Jak jeszcze byliśmy małpkami, to przydawały nam się bardziej, bo mogliśmy sobie nimi obierać banany albo drapać się po głowach. A teraz nie przydają się już wcale, więc niedługo w ich miejsce pojawią się takie prostokątne płytki w rozmiarze uniwersalnym i nie trzeba się będzie martwić o pedicure.
***
Paweł mówi, że akurat w moim przypadku palce u stóp są bardzo funkcjonalne, bo przecież często wczepiam się nimi w dywan, kiedy boję się zejść na parkiet.
- Wcale tak nie robię!
- Robisz, słonko. Masz lęk wysokości.
- Ale nie aż taki! Przecież mieszkam sama i jakoś sobie radzę. Nigdy jeszcze nie spadłam z dywanu!
- Bo wszędzie masz, korku, wykładzinę.
***
Tematyka autostrad w naszym kraju jest tak bardzo frapująca, że aż przez przypadek wymyśliliśmy happening. Zatytułujemy go „Zrób to sam”. Zbierzemy się na jakimś placu, przyniesiemy wiaderka z asfaltem oraz łyżki do zupy i tymiż łyżkami uklepiemy sobie jakąś fajną drogę, do Gdańska na przykład. Bo jak nie my, to kto?
***
Krzysiek mówi, że jego zdaniem autostrad w Polsce nie ma i nie będzie z tego prostego powodu, iż wszyscy ludzie którzy ewentualnie potrafiliby je wybudować już dawno wyjechali na Wyspy, zajebawszy uprzednio wszystkie koparki.
***
A trzeba było słuchać, jak na nas krzyczał Czarek Baryka. Chłopak wiedział, co mówi i mógłby równie dobrze powiedzieć to samo dziś, mimo że wtedy była II RP, a teraz jest nie wiadomo która, bo przez paru nawiedzonych palantów pogubiliśmy się w numeracji. On by nas pewno spytał, ten Czarek, na co my właściwie czekamy. Nam też los dał w ręce ojczyznę wolną, państwo wolne, królestwo Jagiellonów. A my co? Mohery jojczą do różańca, dzieci utonęły w sieci, a moje pokolenie, zamiast kreować jakąś rzeczywistość bardziej znośną niż obecna, spędza wolny czas prześcigając się w wyszukiwaniu najbardziej obciachowych zdjęć na naszej-klasie i nawet nie raczy ruszyć tyłków i pójść na wybory.
Bo za kraj, to każdy by chętnie wziął i bohatersko poległ w Powstaniu Warszawskim, ale jak już przyszło go w warunkach pokojowych budować, to połowa wyjechała a druga połowa leży najebana.
***
Różnica między Wordem z 2007 roku a wcześniejszą wersją tego programu polega między innymi na tym, że ta nowsza zna już słowo „najebana”.
Jak ten świat jednak idzie do przodu.
***
A propos najebana, to przypomniało mi się, jak kiedyś, jeszcze w dzieciństwie nieomal, poszłyśmy z koleżanką na wagary i najebałyśmy się winem jabłkowym za trzy pięćdziesiąt (poważnie! Wtedy takie istniały, w dodatku w butelkach zwrotnych!) na jakiejś działce ze sto metrów obok szkoły. Czasem zastanawiam się, jakim cudem udało mi się w ogóle skończyć to liceum, skoro przez dwa ostatnie lata opuszczałam mniej więcej jedną trzecią zajęć – chyba wszystko dzięki temu, że wychowawczyni była polonistką i usprawiedliwiała mi te nieobecności tylko dlatego, że pisałam dobre wypracowania. Kochałam się wtedy w dużo starszym koledze z harcerstwa, który gardził szkołą i generalnie jebał system i próbowałam zaimponować mu gardząc szkołą i jebiąc system, co i tak okazało się fatalną pomyłką, bo koleś wybrał jakąś tępawą blondynkę z drużyny wodniaków, która systemu nie jebała, ale wszyscy mówili, że była łatwa. Ja jeszcze wtedy łatwa chyba nie byłam. Miała też pokaźnych rozmiarów biust, a ja – cóż - znałam na pamięć dużo wierszy. Po dziś dzień do niczego mi się to nie przydało, ale teraz już raczej przywykłam do porażek. Komuś w końcu musi w życiu nie wychodzić, żeby literatura nie umarła.
Najebałyśmy się więc winem jabłkowym za trzy pięćdziesiąt i zdemolowałyśmy jakąś ławkę. Nie pamiętam, dlaczego, ale pamiętam, że w trakcie jej demolowania poczułam, że muszę natychmiast zostać sama i napisać wiersz o tym, że życie jest bez sensu i wszyscy umrzemy. Wcisnęłam koleżance jakiś kit i wróciłam do siebie na dzielnię. Wjechałam windą na dziesiąte piętro i – żeby było bardziej dekadencko – schowałam się do zsypu, gdzie napisałam wiersz o tym, że życie jest bez sensu i wszyscy umrzemy. Ktoś to nawet potem opublikował, nie pamiętam Cogito czy inna Filipinka, więc można uznać że jabłkowy jabol, frustracja i zsyp na dziesiątym piętrze w bloku przyczyniły się do mojego pierwszego literackiego sukcesu.
Kolejny popis wart ślęczenia nad dwunastką callibri...
"Dziękuję, Rysiu, bardzo. Nawzajem." Genialne, chociaż gdzieś już to słyszałem.
Teraz trochę Achów! i Ochów!
Ach! Te edytory... Och, te myślniczki... Wybór jest – sami widzicie - trudny. Albo w tę, albo we w tę! Choć przy Twoim poziomie jednak... w tę: – ) [W tekście. W komentarzu sam sobie daję luz.]
"Trudno, Domiś. Najbardziej płodny jest artysta głodny." - Ach, te Pawły... (Złośliwe bestie!)
"cholerne emotikonki" - dobry tytuł na tekst albo książkę :)
"czytałam Barbera i głosowałam na Ikonowicza" - z tym głosowaniem to zupełnie Cię rozumiem ale co czytałaś ciekawego Barbera? Polecisz coś?
Och! Ten nierozumiany Kartezjusz.... "skoro myślą, ergo są, czy jakoś tak, co zawsze wydawało mi się dość desperackim stwierdzeniem" - otóż, miałaś niegdyś świetną intuicję! Rene Descartes w "Medytacjach o pierwszej filozofii" w II księdze pisze: "Ja jestem, ja istnieję" konstatując ten fakt w jednym bezpośrednim ujęciu swojego wąpienia (a więc myślenia) i przedmiotu wątpienia (a więc swojego istnienia). Cogito, ergo sum - z książeczki "Rozprawa o metodzie" to skrót tej intuicji.
Nie jest to jednak sylogizm. Tu nic z niczego nie wynika, to intuicyjne, jasne i wyraźne ujęcie stanu rzeczy. Ujęcie - ujmującego przemiot - podmiotu. Więc, rzeczywiście, skupianie się na myśleniu, jako dowodzie istnienia, dowodzi desperackiej sytuacji... :) i promocji swego - i tak już solidnie przerośniętego - ego...
Rozwaliłaś mnie tym: Różnica między Wordem z 2007 roku a wcześniejszą wersją tego programu polega między innymi na tym, że ta nowsza zna już słowo „najebana”.
Dominiko, czytając taką lekką i jednocześnie myślącą prozą mam "cholerną emotikonkę" na twarzy i myślę sobie, że będzie jeszcze bardziej cholerna kiedy zobaczę Twoje teksty w papierowym wydaniu.
Super, że dbasz o światło i czytelny układ tekstu. Jednak sugerowałbym ciąć tekst na krótsze części. To jednak uwaga raczej ogólna, do Wszytstkich autorów prozy portalowej.
Hej!
Polecam: "Takie tam" - Macieja Malickiego i "Całkowity koszt wszystkiego" - Agnieszki Kłos.
Podobna stylistyka. Ale jesteś absolutnie osobna. Czuć w tych Twoich tekstach Twoje linie papilarne.
No i się przyczepił do długości myślników. A mówią, że Internet zabije kulturę;-)
Barber - klasycznie. Biblię antyglobalistów, czyli "Dżihad kontra McŚwiat". Nie wiem, czy polecę. Bo czytałam w ideologicznym zaślepieniu i nie byłam chyba jeszcze wtedy krytycznym czytelnikiem.
Ja też kupuję książki i płyty za śmieszne grosze, które mają być niby moim ''dorobkiem życia'' i chodzę kilka lat w tych samych dżinsach, a znajomi później mówią, że mam chyba za dużo kasy, bo na głupoty wydaję.... nie przejmuję się, bo przecież i tak wszyscy umrzemy. ;-)
Dla mnie różnica między starym Wordem, a nowym polega na tym, że wszyscy mają ten drugi, a potem przesyłają mi pliki, których nie mogę otworzyć. ;]
A do myślniczków... Dominiko, a do czego w twojej prozie można? Jest dobra. Pisz, pisz. Będziemy sobie przesyłać książki, za kilka lat, wciąż nosząc te same dżinsy... i coraz mocniejsze okulary.:)
PS Wkrótce zamknięty zostanie nowy numer Rity Baum. Ale jeszcze nie jest... Więc, Dominiko, powodzenia!!! Ślij do Marcina Czerwińskiego.