Hotelik

Redakcja

Siedzę, wygodnie rozłożona w pluszowym fotelu pośrodku hotelowego hallu. Obok kawowy stolik, popielniczka. Na mnie, pończochy, spódnica. Nie za długa, nie za krótka. Pobudzi, i zaraz skarci... Ja zapalam Je, to pierwsze.

(Krystyna zaciąga się dymem.)

Kaszlę, krztuszę się. Jak idiotka wciągnęłam dym z cygara... Ale od razu nadrabiam uśmiechem. Niewinnym takim, słodkim, à la gamine. Zacna klientela, nieobojętna, spogląda. Czasem ze zdziwieniem, raczej jednak ze zainteresowaniem. Wszystko jedno, ważne, że spogląda. O to mi chodzi.

(Krystyna przekłada  nogę na nogę)

Spoglądanie trwa. Raz otwarcie, raz ukradkiem, bardziej skrycie. Wydaje się, że na tym się skończy, kiedy w końcu, nadchodzi pewien Pan. Postanawia nawiązać, nawiązać konwersację.

-       Dzień dobry, dosiąść by się można? - zapytuje ostrożnie.

-       Się można. – odpowiadam w wyraźniejszej tonacji.

Jegomość siada więc po drugiej stronie stolika. Mierzy wzrokiem, wzroku oderwać nie może. Patrzy przenikliwie, łapczywie połykając unoszące się wokół kłębki dymu. Chmurkę po chmurce, wciąga po kolei.

-       To ja może też... ja też. - sam sobie proponuje.

Pan chce uchwycić sposobność. Zapalając, zbliżyć się, niby to metaforycznie.

-       Smakosz. - prowokuję.

-       Chyba tak, właściwie czemu nie... - uśmiecha się nieznajomy.

Palimy, otaczamy się dymem. Zbliżeni, ćmimy sobie spokojnie. Wreszcie, on nie wytrzymuje. Gasi  cygaro, i poddaje propozycję.

-       To może Panienka ze mną? Na piętro... ze mną wstąpi?

Fałszywa pewność siebie, ale nie bez racji. Wie po co tu przyszłam. I choć można by delikatniej... to jednak doświadczenie i obycie, się przyda. Nie odmawiam. Gaszę cygaro, i wstaję. Uśmiechając się „z kurewska”, czekam na ruch Uwodziciela.

-       To, proszę za mną, panienko..

-       Oczywiście, prowadź. - odpowiadam.

Pyskata jestem smarkula, bezczelna, poniekąd. Ale tak być musi. On, oni to lubią, podoba im się. W poniżeniu chodzi im się najprzyjemniej.

Winda szybko zawozi nas na piąte piętro. Idziemy korytarzem, a jemu pocą się ręce, dłonie. Lepiej uspokoić. Odwracam się więc, i daję mu w twarz.

-       Ossstro... panienka... - uśmiecha się, poniżony.

A ja na to, daję jeszcze raz. Biję. Twarz ma jegomość miękką, wiotką. Policzek rozchodzi się po niej bez śladu, jakby do tego właśnie stworzony.

-       Ossstra... - powtarza rozanielony.

W końcu, przekręca kluczyk w rzeźbionych drzwiach. Wchodzimy. W środku przytulnie, całkiem miło. Poduszki, jedwabie, aksamity. Komfort.

-       To ja może się odwrócę? - sugeruje lokator.

-       Nie trzeba. - odpowiadam. - Bez negliżu, kochany. Ty wyjmiesz, ja zakaszę rękawek.

(Mężczyzna marszczy brwi, rozważa propozycję.)

-       Taka lepsza masturbacja, masturbation élégeante? - pyta.

-       Taka. - odpieram.

Wszystko jasne. Wprost, bezpośrednio. Zostaje jeden mały warunek.

-       Umyć, jego trzeba. - nakazuję.

-       Kogo, kogo? - nie rozumie mężczyzna.

Mój palec wskazuje. Pokazuje, gdzie leży problem. Właściciel krzywi się, nie wydaje się zachwycony. Więc, ja jemu...

-       Tss... - syczy, natychmiast niknąc w toalecie.

Słysząc szum odkręconej wody, smaruję dłoń glicerynowym kremem.

-     Siadaj, i patrz w oczy. - polecam gdy jest już z powrotem.

On wykonuje. Usłużnie, ulegle. „Nie” dla jego inicjatywy.

-       Sto z góry, żeby nie było potem... kręcenia noskiem. - nalegam zaprzestając czynności.

-       Proszę. - roztrzęsionym głosem godzi się mężczyzna.

On cofać się już nie chce. W nim już tylko kontynuacja, podążanie... Powracam do pracy.  Spiesznie trochę, ale jak utrzymuje znajoma kwiaciarka,

-       Miłość jest jak motylek...

Pan tymczasem wciąga brzuszek, podwija fałdę. Pręży się, stara zachować fason. Wysiłek u niego spory, i dobre chęci.

(kropelka potu spływa po obliczu mężczyzny)

-       Bardzo ładnie, bardzo. Jeszcze troszkę. - wspieram jak tylko mogę.

(słychać ciężki oddech, dyszenie)

Wreszcie, po kilku minutach wspólnej koncentracji dochodzimy do Końca.

-       Ciężko, ciężko, ale warto było. - mówi on.

Czy warto to sama nie wiem... Nic, obmywszy dłoń w toalecie, wracam do pokoju... On płacze. Łka.

-       Po co? - pytam szorstko.

On nic na to, nie odpowiada. Mazgai się, zawodzi cicho. Skrzywdzony? Że niby jak? Czym? Niełatwy to dla mnie widok, niemożliwy. Bo... mi żal trochę. Wzrusza mnie, ta jego kruchość, pulchna nieporadność... Jest przykrość, jest i empatia.

-       I co mam z tobą zrobić?

-       Idź, idź już. To nerwy, nerwy. Zdenerwowanie. Bez sensu chyba, może...

Niezręcznie to wszystko wygląda, dziwnie trochę. Sama nie wiem... W końcu biorę raz jeszcze.

-       Mm... on się uśmiecha.

Uśmiecha się szczerze, naturalnie bardzo. Jak dziecko małe, oglądające się za nadjeżdżającą lokomotywą, czy czymś podobnym.

(w pokoju ponownie rozlega się sapanie)

I wtedy, wszystko widzę wyraźniej, iluzja znika. Mało było! Dlatego. Nieograniczona ludzka żądza... Brudne to? Nie, po prostu Ludzkie. Takie właśnie.

-        Za drugie pół ceny będzie. - Nic za darmo.

-        Weź, wszystko - mówi wpychając mi w ręce portfel. - Zabierz! Żebyś już nie robiła więcej. Już nie... albo rzadziej, chociaż.

I mnie głupiej jeszcze, głupio już absolutnie! Bo to jakby litością, za litość. Politowanie dla mnie...

     -     Nie, nie. Nie mogę za dużo. Dużo, a ja tylko się bawię. Kosztuję, doświadczam sobie.

    -    Aa... Jak tak, to inna sprawa. Oj, to już sprawa pod każdym względem odmienna. - mówi kierując pieniądze z powrotem do kieszeni. Coś go jednak powstrzymuje. 

     -     Nie. Panienka lepiej weźmie, na wszelki wypadek. Bo to nie wiadomo... los ślepy, nie widzi.               - dodaje.

I biorę, chwytam. Bo może ma rację. Może ślepy, a ja tylko na pryncypialność się sile.

-       Dobrze, zgoda. - aprobuję.

Złożone w pół, banknoty wsuwam za podwiązkę, poprawiam ubranie. Nie pozostaje już nic tylko wyjść. On rozumie i macha dłonią.

-       To... cześć. - żegnam, ja.

-       Pa. - żegna on.

Przejeżdżam palcem po jego wielkim nosie, i wychodzę.



Redakcja
Redakcja
Opowiadanie · 15 czerwca 2010
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Wspaniałe, nie byłam pewna, że chcę czytać - ale.....warto. Nie dziwi zwycięstwa. Gratuluję.

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    a mnie nie porwało ;]

    · Zgłoś · 14 lat
  • Nataniel Berg
    ? O... A co to? Sry ale nie... choć wierzę, że jest jakieś tam głębokie z głębi samej w sobie... Ot zwykła historia jakich wiele... W zwykły sposób opisana... Może to i genialne ale jakos nie czuję... A mam w rodzinie ciekawsze przypadki związane z ww branżą i ich opowieści brzmią zdecydowanie... zdecydowaniej... Może jestem po prostu nieczuły? :) Ale napisane dobrze chyba, poprawnie czy cóś... :)

    · Zgłoś · 14 lat