Dzwoni Aneta i strasznie narzeka, bo ostatnia z bliskich koleżanek, jakie miała w Toruniu, właśnie spakowała manatki, wsiadła w samolot i odleciała do Edynburga.
- Aga? Do Edynburga? Jak ona sobie tam poradzi, taka nieduża?
- Dużym to akurat chyba być nie trzeba, żeby w Edynburgu zamieszkać. Gorzej, że języka nie zna.
- Słownik niech se kupi.
- Se kupiła. I go studiuje po nocach. I umie już powiedzieć „banan” oraz „osioł”. Nie wiem, czy to wystarczy.
- Na początek wystarczy. Najwyżej będzie same banany wpierdalać.
- I osły.
- Przecież ona mięsa nie je.
- Rzeczywiście. No to będzie mogła sobie pójść do zoo i powiedzieć: „O. Osioł”.
Zaistniała sytuacja zmusza mnie do głębszej refleksji. Jeszcze tak niedawno byliśmy młodzi i pełni wiary w przyszłość. I cóż się porobiło z tymi ludźmi? Jeden znajomy etnolog leczy się z depresji w szpitalu psychiatrycznym, koleżanka po sztukach pięknych związała się z alkoholikiem i teraz sama rzadko trzeźwieje, a ostatnia osoba, która zachowywała dotąd oznaki normalności chodzi po szkockim zoo i mówi: „O. Osioł”.
***
Przychodzi Aśka i grobowym głosem oznajmia, że najnowsza płyta zespołu Feel została uznana najciekawszym wydarzeniem muzycznym roku.
- No kurwa, weź mnie tak nie rozbawiaj.
- Nie rozbawiam. Informuję.
- A któż jest odpowiedzialny za tę katastrofę?
- No jak to, któż? Internauci, rzecz jasna.
- I co my teraz zrobimy?
- Pójdziemy się rzucić z mostu.
Opuszczamy radosny rozgardiasz mojego mieszkania i idziemy się rzucić z mostu. Nad wodą spotykamy Krzyśka, który też przybył tu z zamiarem rzucenia się z mostu, po tym jak usłyszał, iż jakiś ogólnopolski tygodnik, czy może miesięcznik przyznał Annie Fotydze miano kobiety roku.
- Wiecie, co ja sobie w związku z tym wyobraziłem? – pyta zrozpaczony Krzyś.
- Nie wiemy.
- Wyobraziłem ją sobie w rozbieranej sesji dla Playboya. I wtedy moje życie straciło sens.
Od krzysiowej wizji mnie robi się słabo, a Aśka dostaje czkawki. Autor wizji tymczasem przechyla się przez balustradę mostu i stwierdza, że w tak brudnej wodzie to on dokonać żywota nie zamierza i nam też nie radzi. I że może się lepiej napijmy.
***
Się więc napiliśmy i teraz nie mogę nawet w spokoju wyleczyć kaca, bo kościół katolicki jest instytucją okrutną i w niedzielę o szóstej rano jakiś jebany Quasimodo zaczyna napierdalać w wiszący na wieży gigantyczny dzwonek, skutecznie budząc całą okolicę. Jakby w dzisiejszych czasach zarząd tej boskiej organizacji nie mógł przerzucić się z dzwonów na esemesy o następującej, przykładowo, treści: „Drodzy Parafianie, uprzejmie przypominam o mszy świętej, koszt uczestnictwa w imprezie wynosi piętnaście złotych, w cenę wliczony jest poczęstunek w postaci niskokalorycznego opłatka, pozdrawiam proboszcz”.
***
Aśka miała niegdyś wątpliwą przyjemność poznania proboszcza koszmarnej parafii fundującej mi przebudzenia w tak zbrodniczych godzinach, i jest głęboko przekonana, iż proboszcz ów nigdy nikomu nie przesłałby pozdrowień, gdyż jawnie gardzi zwykłymi zjadaczami chleba, których nie stać na wczasy na Majorce.
Bo jego stać.
I szalenie lubi to podkreślać. Lubi też często zmieniać samochody i stołować się w modnych restauracjach, by być bliżej tych zamożnych członków kościoła, których hojne datki podtrzymują jego wygodny byt.
***
- Widzisz, Domiś, trzeba było zostać księdzem. Mogłabyś wtedy kupić sobie nowe dżinsy albo zamontować żaluzje.
- Nie dam się sprowokować!
- Wcale cię nie prowokuję.
- Prowokujesz! Wiesz doskonale, że mimo całej mojej niechęci do kleru, zastanawiam się nad tym, dlaczego kobietom nie przysługuje prawo wstępu w te struktury!
- Ale co cię to, właściwie, obchodzi? I tak nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego.
- Obchodzi mnie, bo uważam, że trzeba reagować na każdy przejaw dyskryminacji!
- Ale zrozum, że to jest tradycja kilkusetletnia. To jest taka kultura….
- Nie wkurwiaj mnie! To jest brak kultury! Mówiłam ci już chyba: uwierzę że nastała równość wszystkich ludzi dopiero wtedy, kiedy czarna lesbijka na wózku inwalidzkim zostanie papieżem! Papieżycą, znaczy!!!
Wizja czarnej, homoseksualnej papieżycy na wózku rozbawia Pawła do łez. W napadzie szczerej radości przypomina mu się jednak, że ma dobrą koleżankę, Dorotę - lesbijkę, która jest wprawdzie biała i potrafi chodzić, ale można by ją poświęcić dla dobra sprawy, przemalować na czarno i okaleczyć.
***
Dorota dzwoni do Pawła i mówi, że chyba go już całkiem pojebało i że niech się raczej sam przemalowuje i okalecza, bo ona takim rodzajem kariery nie jest specjalnie zainteresowana.
***
Tramwaj ze świstem rozcina siny miąższ chorego miasta, krwawą szramą rozpruwa beznadzieję poniedziałkowego poranka, urywa niemy lament pasażerów, przystanków i braku perspektyw. Podróżowanie tramwajem w godzinach wczesnych jest doświadczeniem tak bardzo bolesnym, że czuję jak zamarza mi krew. Zawsze odbierałam rzeczywistość dość panicznie, ale poranki w tramwajach to jakieś apogeum paniki. Twarze – maski wyprane z osobowości. Rzeczpospolita Nijakości. Naród odsączony z charakteru. Rozpacz bezdenna, bo bierna na tych twarzach odciśnięta, słowa na ustach sczytane z ekranu.
Też mnie dopada brak w tym tramwaju: we własnej głowie przechodzę kolejną inwentaryzację i mam nieczynne, mam tylko ocet na półkach. Otworzył mi się plik z napisem F.A.Q i teraz wylatują uszami i nosem same znaki zapytania, nie umiem ich pozbierać i zamknąć z powrotem. Niech mnie ktoś zaprogramuje na nowo, bo tak jest raczej źle. Modelka na bilbordzie za oknem ma takie ładne ciałko, dla kogo ta ściema? Przecież jesteśmy wszyscy tylko gnijącym powoli ścierwem, kilkadziesiąt lat rozkładu i koniec. Czy to jest, proszę państwa, jakiś wyścig jak najgłupiej strwonić życie? Bo jeśli tak, to większość z was idzie łeb w łeb, rzec by można.
***
No i weź tu w takim świecie twórz. Wypruwaj sobie słowami flaki, by trafić tekstem prosto w mur mentalnych onanistów, którzy jak kultura, to tylko na wynos i żeby za bardzo nie nadwyrężała szarych komórek. Weź się sama wspinaj na jakieś wyższe szczeble rozwoju, gdy wszystko wokół ściąga cię w dół. Pisz ze świadomością, że ludzie czytają tylko w kiblu albo w autobusie. Czasem myślę, że gdybym tylko miała więcej czasu i święty spokój, to stworzyłabym rzeczy, które wreszcie ruszą z posad bryłę świata, ale potem mi się przypomina, że jestem przecież naiwną wariatką. Tym, którzy mają oczy otwarte, otwierać ich przecież nie trzeba. A tym, którym to by się bardzo przydało, raczej otworzyć oczu niepodobna.
***
Pamiętam, jak studentką gdzieś już tak chyba siódmego roku będąc, poszłam na gościnny wykład jakiegoś zabawnego pana profesora z innej uczelni. Pan profesor wyglądał trochę jak Benny Kuleczka i na co dzień nauczał na germanistyce gdzieś tam, ale wydawało mu się, że po angielsku też mówić potrafi. Zgromadzeni w sali studenci anglistyki niekoniecznie podzielali ten pogląd. Słuchali jednak z zapartym tchem, bo domniemana angielszczyzna pana profesora nie zdołała przyćmić jego niewątpliwego uroku osobistego. I od tegoż pana profesora dowiedziałam się rzeczy następującej: dyskurs jest w literaturze pojęciem istotnym. W związku z tym postanowiłam wprowadzić to pojęcie na karty mej powieści. Problem w tym, że ilość dostępnych dyskursów wydała mi się trochę przytłaczająca, a decyzja jest z rodzaju istotnych. Pomyślałam więc sobie, że mógłby to być jakiś dyskurs dyżurny, coś jak ten psycholog, Waldemar. Gwoli przypomnienia: psycholog jest bezrobotny.
A dyskurs?
Przyjmijmy, że dyskurs wyjechał na wczasy do Ciechocinka.
***
- Dziwne rzeczy dziać się zaczęły w tej twojej powieści, Dominiko. Dyskurs w Ciechocinku? Aż boję się zapytać, gdzie jest imperatyw kategoryczny.
- W lodówce. Między majonezem i aporią.
- Będziesz miała na kolację. Chociaż tobie chyba spadek poziomu imperatywu we krwi nie grozi. Powinnaś może raczej komuś go odstąpić.
- Nie wiem, czy ktoś by chciał. Większość ludzi chyba inne rzeczy jada na kolację.
- Parówki o kształtach fallicznych.
- No. Na przykład. Albo smażone pomidory.
- A ty coś jadasz w ogóle? Bo marnie wyglądasz.
- Bo ja się literaturą ostatnio żywię. Bo się pojawia co jakiś czas na Wywrocie jakiś intelektualista i zarzuca kolejnym tytułem, co to przecież cały wykształcony humanistycznie świat znać go powinien. I robi mi się głupio, że nie czytałam.
- Ja to mam odkąd pamiętam, więc się nie przejmuj. Norma. Ciągle mi wstyd, że nie czytałem Audena.
- Audena? Ja nawet Conrada nie czytałam!
- Hehe. Wygrałaś. To może faktycznie idź do domu i sobie coś poczytaj.
***
Idę do domu i próbuję sobie coś poczytać. Niech będzie Conrad, słowo się rzekło. Mam takie dość tandetne wydanie „Jądra ciemności” z dziwnym obrazkiem na okładce: dwaj biali panowie brną po pas w wodzie i coś sobie przy tym notują. W notatnikach. Bez sensu zupełnie – jak się brnie po pas w wodzie, to się raczej patrzeć powinno przed siebie, co by się nie potknąć o coś i nie zaryć ryjkiem o muł. Biali panowie idą, a tubylcy im drogę torują, bo w tej wodzie pełno chaszczy. Oni naprawdę będą przez tę rzekę na piechotę zapierdalać? Byłam pewna, że jakąś łódką. I słuchając Doorsów.
***
Jeśli budzisz się w nocy i brak ci tchu, znaczy że żyjesz. Ciężko stwierdzić, czy to dobrze: prawdopodobnie bez znaczenia. W próżnię i tak trzeba spaść samodzielnie, więc się raczej przyzwyczajaj i zrozum: nie ma trwania, jest tylko mijanie, nie ochroni cię nikt.
I błagam, nie zastanawiaj się jak zagłuszyć smutek, bo poeci ze śmiechu pospadają z krzeseł.
***
Internet jest demokratyczny, wolny, ogólnodostępny i otwarty dwadzieścia cztery na dobę; w Internecie każdy pisać może, bo każdy jest specjalistą od wszystkiego. W Internecie możemy wylewać sobie nawzajem na głowy wiadra pomyj i obrzucać się wyzwiskami, nie ujawniając swojej tożsamości: cóż to za zabawa przednia! A w dodatku nie musimy dbać o żadną poprawność polityczną, gramatyczną ani ortograficzną, piszemy tak, jak mówimy; mówimy tak, jak myślimy, więc jakie to ma znaczenie przez jakie „u” napiszemy „kurwa”, skoro i tak niewiele więcej mamy do powiedzenia?
***
W samym naszym niedużym, niepozornym Elblągu są co najmniej trzy internetowe dzienniki, choć ilość wydarzeń wartych opisania w tychże dziennikach jest raczej znikoma. Zapełnia się je więc poradami, jak pomalować paznokcie u stóp albo jak dopasować krawat do kształtu czaszki; zapełnia się je forami, których bywalcy zaskakująco konsekwentnie nie trzymają się tematu i pod artykułami o renowacji skansenu pod Pasłękiem dopisują: „HWDP”, „Doda rules” albo „Olimpia pany”; oraz – co najbardziej smutne – zapełnia się je tak zwanymi felietonami, choć większa część tekstów określanych tym mianem prawdopodobnie nigdy obok felietonu nie leżała.
Tylko dziś udało mi się przeczytać pięć artykułów, z których cztery napisane były językiem średnio rozgarniętego gimnazjalisty. Znalazłam w tych tekstach dwanaście błędów interpunkcyjnych, osiem stylistycznych, sześć gramatycznych i cztery leksykalne.
I wcale nie o to chodzi, że się jakoś specjalnie czepiałam i szukałam tych błędów z premedytacją, lupą oraz słownikiem w dłoniach. Tych błędów nie dało się, po prostu, nie zauważyć, jeśli chciało się podążyć za myślą autora aż do ostatniej kropki i załapać tekstu sens.
I wiecie, czego ja w tym wszystkim najbardziej nie rozumiem? Tego, jak można tak bardzo nie szanować czytelnika. Nie rozumiem, jak można wciskać własnemu odbiorcy jakiś żałosny kit. Bo ja was, na przykład, okropnie szanuję i próbuję dla was pisać ładnie: ja wiem, że skoro czytacie, to znaczy że posiadacie mózgi i potraficie z nich korzystać, więc nie mogę wtykać wam bełkotu i językowych niepoprawności. Nie chcę was obrażać. Wolę zakładać, że jesteście ode mnie mądrzejsi i trochę się dla was wysilić.
A tu gardzą nami dziennikarze rozmaici i jeszcze biorą za to pieniążki.
Brzydko robią, bardzo brzydko.
"I wiecie, czego ja w tym wszystkim najbardziej nie rozumiem? Tego, jak można tak bardzo nie szanować czytelnika. Nie rozumiem, jak można wciskać własnemu odbiorcy jakiś żałosny kit. Bo ja was, na przykład, okropnie szanuję i próbuję dla was pisać ładnie: ja wiem, że skoro czytacie, to znaczy że posiadacie mózgi i potraficie z nich korzystać, więc nie mogę wtykać wam bełkotu i językowych niepoprawności. Nie chcę was obrażać. Wolę zakładać, że jesteście ode mnie mądrzejsi i trochę się dla was wysilić." - swoją drogą fajnie by było:)
"bo ostatnia z bliskich koleżanek, jakie miała w Toruniu" a jak po prostu dasz, że z Torunia to unikniesz w ogóle problemu z przecinkiem ;D
"- Rzeczywiście. No to będzie mogła sobie pójść do zoo i powiedzieć: „O. Osioł”." - albo urządzić sobie romantyczną przejażdżkę na ośle. znałam takiego jednego, nazywał się Elvis :P
"Się więc napiliśmy" -eeee nie ładnie! wiem, że to luzacko i naturalnie wszystko pisane jest, ale nie się!
"urywa niemy lament pasażerów" - ekhmmmmm :>
Przegięłam z "niemym lamentem", co? Cuś jak "Niemy krzyk". Nie pasuje do tej bajki zupełnie. Spróbuję naprawić, jak tylko coś wymóżdżę.
Tak sobie czytam i myślę: o matko, ale frustracja!
A koleżance w Edynburgu na początek wystarczy zwykłe ''kurwa'' i dogada się ze wszystkimi. Bez względu na pisownię.
PS. Moja lista się piszę.Muszę ją dokładnie przemyśleć. :)