O północy w trójkę wychodzili z domu. Miasteczko nie pozwalało na strach, mimo że drogami wyprowadzało w pole. Tam siadali w kręgu, chociaż skazali się na trójkąt. Przepowiadali przyszłość, którą chcieli mieć. Nie brało się nic, człowiek był najlepszą używką. Żywili się sobą, łapiąc w palce gwiazdy i dając jedno drugiemu. Trzeciemu. Przepowiednie były wiążące, wiedzieli o tym przysięgając na obłęd, który grał z nimi w porozumienie. Wiedzieli, że się rozsypią po świecie i że się znajdą zawsze potem. Zbudowali dom z widokiem na przepaść, żeby się nie bać. Wszystko swoje podwójne mieli potrójne, tylko szczęście mieli jedno. Potem dorośli.
A kiedy szczęśliwy będziesz w posiadaniu, ktoś zakończy życie. Dostaniesz słońce, by zapomnieć deszcz i w wodzie nie znajdziesz ukojenia. Północny wiatr ci będzie wiał do dnia, w którym światło zaleje twarz. Śmierć nic nie znaczy, ale i tak będziesz patrzył w stronę słońca.
Wiktor otworzył jedno oko. Zamrugał kilka razy, żeby przetrzeć resztki szarego snu. W porządku – pomyślał, rozpoznawszy miejsce – mój pokój, moje łóżko, jestem w domu. Jego zaspane oko ogarnęło wzrokiem najbliższą okolicę. No nie. Ta kobieta nie moja. Znowu to samo. Oko Wiktora zamknęło się w momencie, gdy oko kobiety okazało się być zielone. Może sama wpadnie na to, że ma sobie pójść – pomyślał naiwnie Wiktor czując na sobie niebezpiecznie czuły wzrok kobiety. Czyli znowu będę musiał być niemiły – właściwie nic trudnego, przyzwyczajenie pozwoliło wypracować względnie delikatną metodę. Słońce – wychodź.
Wiktor nie chodził do łóżka z kim i kiedy popadło. Tylko, gdy na dworze było szaro i zbierało się na deszcz, Wiktor wychodził zakładając na siebie starą, granatową kurtkę. Szedł wtedy do knajpy, zamawiał piwo i czekał. Zwykle czekanie nie trwało długo. Wracali wtedy razem, Wiktor z Burzą, Gwałtowną Ulewą, Nawałnicą. Tak Wiktor przeczekiwał deszcz.
Tylko raz trwało długo. Na tyle długo, że zaczęło padać. Wszystko przez to, że wtedy padało i od deszczu bolały kości. Wiało od północy, przenikało od góry do dołu. Wywoływało ryzyko. Opamiętanie przychodzi zawsze później niż zapamiętanie. Najpierw jest nieśmiałe zgłoszenie, potem żądanie. Założenie, że nic się nie kończy dopóki trwa. Tamtego dnia Wiktor nie zamknął otwartego oka i nie schował wzroku. Pozwolił sobie patrzeć. To był poranek, w którym słońce niespodziewanie wpadło przez otwarte okno i usiadło na podłodze. Rzucało potem promieniami w nich oboje. Świat na zewnątrz leżał nieruchomo, jeszcze mokry, a do domu Wiktora nie prowadziły żadne drogi. Można było oślepnąć od świtu, a przecież patrzyło mu się prosto w oczy. Taki żywioł w życiu człowieka zdarza się tylko raz. Północ była górą, zostawiła południe daleko w tyle i rudym uśmiechem skwitowała pożegnanie. Nic się nie stało i nic się nie stanie.
W południe niebo zasnuły ciężkie chmury, a Wiktor zadzwonił na północ. Pojechał, chociaż nie było czego zbierać. Padało, zamarzło i wpadli w poślizg. Oblodzona droga prowadziła do miejsca oznaczonego zakazem wjazdu. Przez chmury przebiło się wczesne słońce i zalśniło w rudych igłach rozsypanych po ziemi. Aleksandrze, Aleksandrze, dlaczego się nie pohamowałeś? Skończyć na zakazie tyle światła, to za mało. Przecież nic się nie stało. Jakim prawem jest teraz jasno, skoro powinno grzmieć? Niebo nie może się zgadzać z takim widokiem. Niebo ma patrzeć na złote pola, a nocą otwierać gwiazdy. Rdzą może być przeżarta blacha, nigdy ziemia od człowieka. Aleksandrze, ruda krew była twoja, ja tu na dole nie mam nic prócz słońca. Komu jest bliżej do człowieka? Nie uzależniaj mnie od siebie, siebie od niej, bo tego już nie ma.
Siedzącemu słońcu spojrzysz prosto w twarz i nie będzie bolało. Wrócisz z mokrymi stopami, pewna, że zostanie ci wybaczone. W ziemię wsiąknie ruda krew, nie zostawi śladu, bo masz kochać to, co masz, a nie to, czego chcesz.
Tam, gdzie pada Wiktor, zaczyna się błoto. Już dawno podmyło jego dom, teraz stoi na krawędzi. Im bliżej podchodzi do drzwi, tym stary budynek robi się stabilniejszy. Czasami wychodzi, nie ma go długo, boi się wracać. Wraca, a dom trwa, zmieniając kolory razem z porą roku. Rdzewieje od morza i złoci się w słońcu. Miasteczko nadal wyprowadza w pole, przyciąga obłęd. Rozdaje zwariowanie, karze za przepowiadanie. Każe tworzyć okrąg i przysięgać na siebie, bo wie, jak słaby jest człowiek i jak szybko się łamie.
Pójdziesz na wojnę, bo to, co zobaczysz da ci współczucie. Włoży do ręki ciepły dotyk, którym będziesz się dzielił. I zniszczysz wszystko, co będzie chciało niszczyć i nie zawahasz się.
Aleksandra miasteczko uzależniło od zemsty, Maj od ciekawości. Z Wiktorem obeszło się najłagodniej. Wiktor jest uzależniony od pogody. Gdy pada łamie go w kościach, wtedy zostaje w domu. Siada i pisze smutne wiersze o północy. Uwalnia gwiazdy, zakazy wjazdu, upewnia się, że pamięta.
Jaqint, :D
olivia, on się domaga ofiar.