Prywatna Apokalipsa

Bartosz Baran

Był kolejny czerwcowy dzień. Żaby leciały z nieba, a do tego znowu wyłączyli systemy podtrzymujące życie w mieszkaniach, skutkiem czego zaczęło się robić cokolwiek duszno. Czując, że brak tlenu zaczyna go denerwować Staś podszedł do okna, odsunął stalowe zasuwy, otwarł kraty, odbezpieczył cyfrowy zamek i otwarł okno... Okno. Lufcik, dymnik, iluminator, bulaj. Jak zwał tak zwał bo i tak urządzenie to zatraciło swą funkcję od czasu jak na Chełm spadła kolejna seria gazu bojowego "Tajfun XYZ".

Staś stanął w całej swej okazałości, wyprężył się i czekał. Z początku uczuł delikatne muskanie wieczornej bryzy z pobliskiego wodnego śmietniska odpadów radioaktywnych. Później figlarne łaskotanie pochodnymi siarki z pobliskiej kopalni odkrywkowej. Następnie ogarnął go aromat palonej gumy i topionego plastyku, aż w końcu Staś poczuł że zbliża się moment uniesienia. Zrazu delikatnie a później coraz mocniej coś zakołysało jego ciałem, poczuł jak gdyby czyjeś ręce wsunęły się w jego trzewia i delikatnie, acz stanowczo przekręcały je w różne strony i w najbardziej wymyślne kształty. Zawirowało mu w głowie, oczy zdawały się pulsować jak 100 watowe woffery na imprezie techno, serce biło w rytm marsylianki. Miał wrażenie, że jego własne płuca chcą wyskoczyć i pomaszerować w swoją stronę. Zrobiło mu się niedobrze. Zawsze tak jest. Nagle poczuł jak implant w jego głowie zaczyna drżeć i wydawać dziwne odgłosy. Tego jeszcze Staś nie doznał. Ból tak potworny, że aż niewyobrażalny wstrząsnął chłopcem. Poczuł jak wszystkie zakończenia nerwowe wiją się, rwą i giną. Każdy osobny dendryt, płonął ogniem tysięcy pieców hutniczych, każdy zwój kory mózgowej drgał drganiem tysięcy młotów pneumatycznych, każdy skurcz wnętrzności to uścisk tysięcy imadeł. Implant drżał coraz bardziej, pęczniał, rósł, aż w końcu miał rozmiar piłki tenisowej. Wylew krwi do mózgu zdawał się dziecinną igraszką Stasiowi, który uczuł że zaczerpnięcie powietrza wymknęło mu się spod kontroli. W końcu kość potyliczna nie wytrzymała i implant z hukiem eksplodował rozpylając na ścianach szare komórki Stasia. Młokos ukląkł ale był tak zmęczony bólem że nie zauważył różnicy. Pół głowy walało się po pokoju to tu, to tam, sprawiając raczej mało estetyczne wrażenie. Półkilowy kawałek mózgu wraz z częścią rdzenia kręgowego nie stanowił dla chłopca różnicy, który w tym samym momencie targany makabrycznymi konwulsjami zakończył swą podróż przez zło i cierpienie.


On. Staś. Męczennik cywilizacji. Produkt industrializacji. Dziecko automatyzacji.

Bartosz Baran
Bartosz Baran
Opowiadanie · 22 września 1999
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    marcin p
    super super super

    · Zgłoś · 18 lat