Pomyłka.

maia

Do pokoju wpadało lekkie, żółte światło zachodzącego słońca. To było chłodne lato, mówili, że to przez pyły z wybuchów wulkanicznych, które zaburzyły przepływy mas powietrza. Siedziałaś u mnie i piłaś cappuccino, na stole stały truskawki. Poczęstowałaś się, a brunatnozieloną łupinę oderwałaś i położyłaś nieśmiało na drewnianym blacie kuchennej szafki. Stałaś. Odmówiłaś dwukrotnie, gdy poprosiłem, żebyś usiadła. Ukradkiem spoglądałaś na wiszący na ścianie, metalowy zegar, z malutkimi kreskami zamiast cyfer, na który wpadłaś w sklepie z upominkami na lotnisku w Brukseli i nie mogłaś się oprzeć. Zadzwoniłaś z pytaniem, czy nie będzie mi przeszkadzał. Był mi obojętny, bo i tak nie odczytuję z niego godziny. Nienabyta w dzieciństwie umiejętność, która dziś owocowała w zmieszanie i zakłopotanie, gdy trzeba było dowiedzieć się, która godzina, z czegoś bez cyferblatu. Spotkaliśmy się, by „podzielić majątek”. Niemal nasza prywatna sprawa rozwodowa, w nietypowej dla takich spotkań, przyjaznej atmosferze popołudniowej kawy w ładny dzień, zamiast dusznej, nerwowej sali sądowej. W sądach mogliby podawać kawę i truskawki podczas rozpraw. Może wtedy byłoby mniej apelacji. W pokoju wisiała pustka i oboje nas to męczyło. Szybko odrzuciliśmy zachowawczą rozmowę i przeszliśmy do konkretów. Zegarek nie dawał ci spokoju. Spytałem, czy się spieszysz.

- Mam samolot za dwie godziny, a walizkę zostawiłam w pokoju hotelowym. Zaraz muszę wziąć taksówkę i po nią pojechać. – odparłaś, wpatrując się w swoje dłonie. Na serdecznym palcu nie było obrączki. Zdusiłem w sobie pytanie, dokąd  ten samolot, i przeszedłem do tematu domu na Mazurach. Niewielka, drewniana chatka z poddaszem i rozległy ogród, zaprojektowany według twoich wskazówek. Zapierał dech w piersiach, należał się więc tobie. Reszta poszła szybko. Rzeczy zatrzymałem ja, mieszkanie też. Ty wzięłaś samochód i Mazury. Powiedziałaś, że chcesz odzyskać serwis swojej babci, który leżał, nigdy nie rozpakowany, w kartonie po zimowych butach, gdzieś w szafie. Naprawdę chcieliśmy go gdzieś ustawić, ale zapomnieliśmy o nim krótko po przeprowadzce. Ciekawe, kiedy sobie o nim przypomniałaś, podczas którego z samotnych wieczorów. A może nie samotnych. Uzupełniłem wykropkowane pola „co przechodzi w czyje ręce” na prowizorycznej umowie, którą wcześniej sam napisałem. Żadnych prawników i żadnych sądów, tylko umowa, uzgodniona wspólnie, podpisana przez oboje. Stać mnie było tylko na postawienie szybkiej parafki, bo ręce dygotały mi nerwowo. Podsunąłem ci umowę i niedbale podałem długopis. Wzięłaś to za nonszalancję, przez co znowu spojrzałaś w swoje dłonie z lekkim rumieńcem wstydu. Twój podpis był maleńki, literki zgniecione jak mrówki, siedzące jedna na drugiej. Potem odchrząknęłaś, wstałaś i lekko zasunęłaś za sobą krzesło.

- Muszę już iść, inaczej spóźnię się na samolot.

Nic nie odpowiedziałem, bo zduszenie w sobie pytania o kierunek lotu kosztowało mnie bardzo wiele. Już nie miałem prawa o nic pytać. Ruszyłem do drzwi, ty za mną. Sama wzięłaś z wieszaka płaszcz i złapałaś za klamkę.

- Więc od tej chwili już nie jesteś moją żoną? – wyrwało mi się. Z pomiędzy zachowawczego opanowania wyzierało coś gwałtownego, niekontrolowanego. Uczucia doszły do głosu, próbując łapać jakby ostatnią deskę ratunku.

- Przecież nigdy nią nie byłam. – odpowiedziałaś zmieszana, uciekając wzrokiem na framugę drzwi.

No tak, fakt. Nigdy nią nie byłaś.

maia
maia
Opowiadanie · 8 sierpnia 2010
anonim