amerikan dżrim.

BananowaKochanka

 Ameryka jako źródło zepsucia, spleśniały element chlebowego świata. Najpierw niszczy warstwę zewnętrzną w sposób widowiskowy, a następnie pod powierzchnią rozprzestrzenia toksyny, zachowując przy tym świeży wygląd.






 Lubię go, pomimo że z Ameryki, którą niby bardziej niż innych błogosławi Bóg. Pomimo że reprezentuje książkowy przykład amerikan dżrim, zatrzaśnięty szczelnie w powłoce cielesnej. Taka odpicowana muszelka od disnejowskiej małej syrenki. Pusta w środku, a od kolorowych ścianek odbija się tępo echo imitujące dźwięk morza. Gówno owinięte w elegancki garnitur od Diora i ten odrażający zapach wymieszany z drogimi perfumami. Chodzący zestaw ćwiczeń fizycznych na 100 różnych sposobów : przysiady na jednej nodze, pompki i lewa noga na głowę, a prawa ręka na zielone, jazda na dupie w stylu klasycznym. Smalec wcierany powoli i namiętnie w, spalone słońcem solaryjnego raju, ciało. Smażony kurczak w drodze do gwiazd. Krople wody kwiatowej imitujące pot, gdyż bohater ze wstydu przed swą fizjonomią poci się do wewnątrz. Wygląd imponujący, wyrzeźbiony starannie siłownianym dłutem. Dodatkowo srebrne sygnety, podniety, kolorowe tatuaże, pomarszczone twarze razy dwa. Bo jedna z nich jest dobra, a druga zła. W hotelu śpi, bo burżuazja się pojawia. Tu albo wszystko stoi albo własną rączką się stawia. Brudne barowe szklanki, jednorazowe koleżanki, podpalone firanki i zdechły kot pod łożem, które bynajmniej nie boleści. Ma sterydowy mocz, a pani ciało mu pieści. Dziurawe spodnie, w których mu wygodnie. Wygnieciony podkoszulek miętoszony czule w cienkich damskich palcach zapraszających do walca. Bose stopy na miękkim dywanie mejd in czajna, już po wszystkim – i on jest zajebisty, i pani była fajna. Pseudointeligentne spojrzenie, ułamek sekundy, lśnienie. Tylko iść nie ma dokąd, więc błyszczy stacjonarnie. Latarnia nie świeci na niego, on świeci na latarnię. Wyciera mokre ręce w Stany Zjednoczone, woda wsiąka w ręcznik od Chicago po Arizonę. Swój krzyż buduje z frytek, a ołtarz z hamburgera. Totalna degradacja moralności, poniżej zera. W photoshopie wyretuszowali mu serce i wory pod oczami, jest uroczy w kadrze, a obleśny za plecami. Upadły, upodlony, podły i udupiony.

Dzień dobry pani i panu – kłaniam się nisko. Mam zagranicznie brzmiące imię i takoweż nazwisko. Jestem przykładem mody, przystojny i młody. Sen o Ameryce, sumienia martwice. Twoja pusta laleczka z ładnego sklepiku, od stóp do głów wykonana z plastiku.

BananowaKochanka
BananowaKochanka
Opowiadanie · 16 sierpnia 2010
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Matko, co za czcionka! Mniejszej już nie było? ;]
    Taki raczej tendencyjny ten tekst... Napiszę coś więcej, ale później. Teraz niestety czas mnie goni.

    · Zgłoś · 14 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    Litości dla naszych oczu!

    · Zgłoś · 14 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    A mnie się styl podoba. Taki kpiący i gorzki. Ja tak lubię. Chociaż w Ameryce jest też parę rzeczy, które lubię. Sporo niezłej literatury, na przykład.

    · Zgłoś · 14 lat
  • BananowaKochanka
    poprawiłam wielkość czcionki :)

    · Zgłoś · 14 lat