Kiedy jesteś sam każda rzecz jest dla ciebie jej wielokrotnością.
Siedzisz na zapadającej się, nie pasującej kolorem do wnętrza sofie. Cała jest w niezidentyfikowanych plamach. Z łatwością jednak identyfikujesz zapach.
Kupiłeś ją, bo była najtańsza w ikei.
Siedzisz zapadający się na zapadającej się sofie. I o tej porze sąsiedzi już dawno chrapią albo uprawiają seks, a dopiero później chrapią.
I o tej porze nie ma już nic nadającego się do obejrzenia w telewizji. I co za stacja puszcza bajki dla dzieci o tej porze. Sam stajesz się bajką dla dzieci. W końcu zasypiasz.
Budzisz się nie wiedząc czy to rano czy może już południe.
Potargane włosy, potargane myśli, wgniecenie na policzku.
To nawet nie jest twój dom. Nie twoja b a j k a.
Dziwne uczucie w brzuchu, które nie jest niestrawnością. Mówi do mnie pusta lodówka z systemem frost-free. I nie jest to stonowany, kobiecy głos.
Prawdziwe zdenerwowanie poznasz po tym, że chce ci się rzygać. Chcesz zwymiotować samego siebie. Żeby tylko przeszło. I klęczysz nad porcelanową wyrocznią, poniżony, niski aż do odwołania.
Później nie odbierasz telefonów. Z nadzieją, że ktoś zadzwoni i przejmie się, że nie odbierasz. Przyjedzie. A ty nie otworzysz drzwi. Więc przejmie się, że nie otwierasz.
Z zasady nie masz jednak nikogo, kto by się przejął.
Jest dobrze. Chłodno i trzeźwo opisujesz - no o tu gadać - horror. Horor, co tkwi w człowieku.
Gratuluję.
"I klęczysz nad porcelanową wyrocznią, poniżony, niski aż do odwołania." - cały cykl taki frazami może urzec czytelnika. Takie oczywiście, który lubi owe zabawy.
Całość brnie dalej. Jest naprawdę lepiej niż w początkowych częściach. O wiele bardziej wyraziste. Myślę, że ciekawie by się to prezentowało właśnie nie jako części, ale czytane longiem. Może wówczas zginęłyby pewne niedociągnięcia. Wiadomo w tłumie nie dostrzega się defektów pojedynczych osób. Albo przynajmniej nie tak szybko.
To kawałek niezłej obserwacji połączonej przy pomocy języka z świadomością tworzywa.