Mój mały zgon

SKC - Arek Sokal

Idąc kostkowanym chodnikiem przez miasto nie zwracał na nic oprócz niego uwagi. Gdzieś w tle falował wymięty ból w głowie i palące zmęczenie w mięśniach. Jednak te kolorowe kształty przemykające pod butami przynosiły coś w tej swojej regularności. Poza tym ten wzorek chyba gdzieś widział- może kiedyś: wczoraj; tego nie pamiętał. Na szczęście nie tylko tego, pół nocy wyśliznęło się z pamięci obmytej alkoholem.

- Cholera, kogoś wczoraj widziałem_- powiedział sam do siebie pochylając głowę.

Uśmiechnął się nie-wiadomo-z-czego. To na pewno echo mnie z wczoraj. Świat przepływał gdzieś obok, bardziej kontemplował wspomnienia z nocy- niedobitki.

Wszedł powoli do baru przez przyblakłe drewniane drzwi; za nim płonęło zmieszaną czerwienią wczesnowieczorne słońce. W zmrużonych oczach widać było zdławioną niepewność. Każdy jego kolejny krok w głąb pomieszczenia, w którym panował lekki półmrok przenosił go w krainę nieznanych wspomnień.

Nawet się przed samym sobą nie wstydził tego, że nie pamięta ostatniej nocy; raczej było mu szkoda tego czasu. Na pocieszenie trzymał w kieszeni zmięte kartki kilku wierszy, jakie napisał dzisiejszego ranka ze smakiem metalu w ustach. Uczucie niezaspokojonej suchości w ustach ale nie w ciele, przypływało co chwilę, więc podszedł do baru i zamówił sobie piwo i nie czekając, w drodze do stolika w kącie pociągnął łyk przyjemnie gorzkawego płynu. Gdy siedział tak wygodnie oparty, przez krótką chwilę czuł tylko tą obecną chwilę, bez żadnego zbędnego ciężaru dnia czy nocy poprzedniej. Jednak za chwilę przed oczyma pojawił mu się obraz, którego nie odnalazł wcześniej w pamięci.

Sometime I wish I could do what I can not


Sometimes I wish I knew someone but she exists not

#

Muzyka siedziała ciężko w powietrzu- zagłuszała słowa. Tomek siedział trochę na boku; w gruncie rzeczy wszyscy byli gdzieś wkoło niego, ale przy nim nie siedział nikt. Uśmiechał się utulony kolejnymi piwami, wsłuchiwał się w transcendentalny wymiar tej muzyki sobotniego życia. Do podkładu grającego z głośników ktoś tuż obok dodawał własne słowa ledwo mieszcząc się we frazach. Ktoś inny wybijał na kolanach powtarzający się rytm uwolniony od sugerowana się tempem muzyki i słów koło; dwóch jeszcze innych rozmawiało ze sobą przez całą długość stołu. Wszystko było wolne i niezwiązane ze sobą- tylko na pozór; żyło razem przeplatając się i sklejając w soundtrack barowej nocy. Wszystko było wolne i zwalniało coraz bardziej.

#

- Przyszedłeś na kacu i jeszcze pijesz? Mało ci?

Obracał między rozłożonymi palcami kufel piwa przysypany kropelkami wody. Wzrok miał skierowany na złoty płyn, ale widać było, że nie patrzy się na niego, raczej w swoje myśli niż w otaczający go świat.

- Extra, wspaniałe_ - przechylił lekko szkło i ze ścianek lekki poderwały się kuleczki gazu- coś niesamowitego_ dzieło sztuki_.

Podniósł nagle wzrok otwierając szerzej oczy; w białkach przeplatały się cieniutkie czerwone nitki krwi:

- Czy myślałaś kiedyś_ nad tym_ w jaki sposób twoja świadomość_?- przechylił kufel w drugą stronę- śmieszne_

Zosia popatrzyła na niego, jak gdyby był małym dzieckiem, które przed chwilą zdjęło bucik na samym środku chodnika:

- Co, dzisiaj będą poprawiny?

Przechylił lekko głowę w lewą stronę z wielką powagą słuchając, co mówi:

- Słyszałaś kiedyś o teorii klina?

- _kogo?

- Nie, nieważne; to taka bajka dla grzecznych dzieci. Pamiętasz może tą dziewczynę_ no wiesz ta co była wczoraj?

- Jaka wczoraj?- starała się skojarzyć o kogo mogło mu chodzić- _dziewczyna?

- No wiesz, to jest taka istota co wygląda prawie jak chłopak, tylko z takimi_- nie zdążył dokończyć.

Popatrzyła się na niego jeszcze dziwniej:

- Wiem co to jest dziewczyna, ale nie wiem o którą ci chodzi.

- Ja też już sam nie wiem.

Opuścił ze zrezygnowaniem ramiona. Właśnie pojawiła się przed nimi wysoka postać Jarka z rozwianymi włosami. Zaciągnął się i wypuścił strumyk siwego dymu w górę:

- Cześć, gdzie reszta?

Zosia odwróciła głowę w jego stronę i przesunęła się robiąc mu miejsce:

- No cze, zaraz przyjdą. Co u ciebie słychać ?

- A spoko, wszystko po staremu- beznadziejnie. Ale wczoraj daliśmy Tomek, nie?

- A coby nie_- Tomek powoli podnosząc wzrok odpowiedział suchym głosem bez cienia jakichkolwiek emocji. Przez chwilę wydawało się, że zaraz otworzy się i zacznie usprawiedliwiać się tak jak to często z innymi bywało. Magicznie powoli rozchylił wargi i nabrał powietrza. Uniósł dłoń ponad blat brązowego stołu i zatrzymał się na chwilę. Nagle zdecydowanym ruchem- bezpośrednim, prostym instynktem - chwycił kufel i pociągnął kilka głębokich łyków; przesunął czubkiem języka po krwistoczerwonych wargach:

- Pić mi się zachciało- odpowiedział widząc lekko zawiedzione miny Jarka i Zosi.

Zaczynało się robić coraz tłoczniej i głośniej, coraz częściej czyjaś głowa zaglądała do nich. Każdy rozglądał się po twarzach oprócz Tomka; dla niego czas płynął jeśli nie innym tempem, to przynajmniej innym torem. Jarek przyszedł z ciemną butelką dla siebie; przed Zosią postawił mały kufel piwa:

- Pamiętasz jak wczoraj rozmawialiśmy? Chyba tak, to jeszcze było wcześnie. Mówiłeś, że alkohol jest do dupy.

- No bo jest- Tomek nieco się ożywił- zwłaszcza dla tych, którzy są trochę dalej w tych sprawach.

- No i mówiłeś, że takie picie w trupa jest już całkiem bez sensu.

- I tu też masz rację- to znaczy też miałem rację.

- A sam się nawaliłeś; chociaż nie, sorry, cały czas kontaktowałeś, ale nic nie pamiętasz.

Tomek pociągnął kolejne kilka łyków. W kuflu zostało już bardzo niewiele browaru:

- Zastanawiałem się rano- powiedział już całkiem innym tonem- nad tym co się ze mną dzieje. Wiesz, to jest tak, jakbym kroił chleb kamieniem, choć wiesz co to jest nóż. Co więcej, wiesz jak go dostać, ale nie chce ci się iść do sąsiedniego pokoju tylko dlatego, że tam nie ma nikogo a w najlepszym wypadku jest tam tak niewiele osób, że przebywanie tam byłoby bardzo nudne.

- To znaczy?- spytali się jednocześnie Jarek i Zosia.

- No właśnie chodzi o to, że nikt nie wie o co mi chodzi.

the lonely sunset and lonely moonlight


the loneliness I am living within

#

Przez ciało przepłynęła fala dreszczy niczym szum zgęstniałej, lepkiej krwi przetrawionej wódką z piwem i wdychanymi wstążeczkami dymu. Dopijał kolejne piwo i przez chwilę nie był pewien, czy to, co widzi to jest jawa, marzenia o Wczoraj, czy też tamta noc się tu nigdy nie skończyła.

- Podaj mi bluzę, Andrzej- powiedział Jarek

- Co już idziesz?- zapytał się Andrzej.

- Nie, tylko przejdę się do sklepu po fajki zanim zamkną, nie będę płacił dwa razy tyle tutaj w knajpie.

Krzysiek podniósł głowę z ogromnie ucieszoną miną:

- A bo u nas w domu się tak nie przelewa- powiedział najbardziej przeżartym głosem jaki mógł z siebie wydobyć, już niemal kładąc się od tłumionego śmiechu.

- U nas się przelewa ale co innego, jak już skapie i nie jest ciepłe- zawtórował mu Jarek- bo po ciepłym bimbrze to się pryndko, panie, rzyga!

- Aaaouhh- rozmyślił się w połowie głoski Krzysiek.

#

Jakiś głos nad nim powiedział:

- Jest ta panienka co się z nią wczoraj umawiałeś.

Podniósł głowę z uwagą słuchając i wpatrując się w całą jego postać.

- _sssSorry, ale wczoraj zaliczyłem chyba mały zgon

- No, ale co, nie idziesz do niej?

- _ssso?

Opadł głową na ramię.

16.07.'99

SKC - Arek Sokal
SKC - Arek Sokal
Opowiadanie · 22 września 1999
anonim