Literatura

002. Nocne spotkanie (opowiadanie)

Clairebible

Niebieskie oczy, wyraziste i głębokie jak ocean, spoglądały na księżyc w bladej poświacie. Zasłuchany w odgłosy ciemności zdawał się odpłynąć od rzeczywistości.
Uwielbiał noc. Była jego kochanką, jej ramionami wiatr, a szelesty namiętnymi szeptami. Obejmowała go i tuliła do swojej piersi.
Twarzą ukochanej był księżyc. Tajemnicza, urzekająca i wypełniona magią. Czasem przesłoniona welonem chmur, czasem kryjąca się za kotarą granatowego nieba. Gwiazdy jak spinki w czarnych włosach, mieniły się szlachetnym złotem i diamentowym blaskiem. Noc była jego jedyną, idealną miłością.
Mężczyzna z długimi włosami, o kolorze owoców kasztanowego drzewa, odwrócił wzrok. Ten mrok zdawał się być zbyt piękny, aby był godzien go oglądać.

Ogień płonął dziko, iskry strzelały i tańczyły. Chłopak widział w tym urok, mimo że dla zwykłego odbiorcy było to jedynie ognisko rozpalone pod starym garnkiem z potrawką.
– Danse Macabre – rzekł do siebie i powtórnie przymknął oczy. Wśród liści rozłożystego dębu czuł jak ogarnia go melancholia.
– Co tam mówisz? – usłyszał głos starszego mężczyzny parę metrów niżej. – Moje uszy już nie są tak dobre, młodzieńcze.
– Mówiłem do siebie – oświadczył z lekką dozą irytacji w głosie. Nie miał nic przeciwko obecności wiekowego mężczyzny, jednakże zdawało mu się, że za dużo mówił i przy tym o wiele za głośno.

Noc przy ognisku wydawała się taka długa i cicha. Szmery jak zwierzęce oddechy, łaknące mordu dobiegały zewsząd, lecz wyobrażenie mężczyzny o pięknym nieboskłonie przyćmiewało wszystkie lęki i obawy przed zagrożeniem.

Dobiegała północ. Obaj podróżnicy zjedli i czekali już tylko na błogi sen, który zregenerowałby ich siły. To było wszystko, czego mogli sobie życzyć.

Wszystko było całkiem normalne zwyczajne i proste. Do czasu...
– Nie ruszać się! – kobiecy głos wyrwał nagle zza pleców młodzieńca. Dźwięk dotarł do niego tuż obok prawego ucha.
Nie zauważył, że ktoś czaił się za nim. Na domiar złego poczuł chłód na plecach. Dotyk jakiegoś ostrza, zatrważająco wymierzonego idealnie w jego kręgosłup.
– Od dobrej godziny się nie ruszam. Czy to nie wystarcza? – ironia w jego głosie świadczyła o braku trwogi.
– Ty, dziadku, też się nie ruszaj, bo twój przyjaciel zginie... – syknęła, groźnie jak wąż. Cały czas chowała się za plecami swojej upatrzonej ofiary, nie chcąc, żeby ktoś ją dostrzegł.
W chwilę później nieznajoma rzuciła skórzaną sakwę przed oczy koloru szafiru należące do młodszego mężczyzny. – Pieniądze! Wszystkie, jakie masz. I... to, co masz w garnku, oddaj! – wydała polecenie twardo i bez skruchy.
– Podróżujemy bez pieniędzy. Poza tym, czy to rozsądne, aby sakwę wypełniać potrawką z królika? Ten cały atak to jakaś kpina. Te lasy miały być bezpieczne. – wyprostował plecy i w jednej chwili, zupełnie niepostrzeżenie, ześlizgnął się z gałęzi.
Kobieta była zupełnie zaskoczona. Szybko jak skoczny ptaszek, skryła się w gęstszej partii gałęzi, co obwieścił głośny szelest.
– Dawaj wszystko, co masz! Nie jestem tutaj sama! Stracisz tu życie! Mnichu! – wykrzyknęła nawołując kogoś.
Na odzew nie trzeba było długo czekać. Za staruszkiem jak spod czeluści, ukazała się wysoka postać. Zbliżała się.
Światło ogniska powoli odkrywało jego tożsamość wraz ze szczegółami. Rosły mężczyzna, na pierwszy rzut oka, faktycznie wydawał się być mnichem. Takie wrażenie dawał jego ubiór.
Miał długą, tradycyjną marynarkę zielonego koloru w dalekowschodnim stylu ze stójką i karmazynowym obszyciem, podobnie jak spodnie. W dłoniach dzierżył długi kij, na którego końcu widoczna była złota obręcz, a na niej zawieszone jeszcze cztery mniejsze - po dwie na każdą stronę.
Cechowała go pociągła, jasna twarz. Na prawym policzku odbijała się czerwona dłoń, jakby ktoś wymalował ją farbą. Oczy nieznajomego wydawały się być niedostrzegalne, zamknięte, zagadkowe.
– Tiara, złaź z drzewa. Może jak poprosimy, po prostu nas poczęstują i wrzucą parę grosza – oznajmił ze spokojem.
Nie wyglądał na bandytę. Wręcz wzbudzał dziwną sympatię.
Za to kobiecy głos wspólniczki spadł jak grom z jasnego nieba, wyrażając swój gniew.
– Ty imbecylu, po co zdradzasz moje imię?! Teraz będą wiedzieć, kim jestem! – oburzyła się, wciąż pozostając na swoim miejscu.
– Żyjesz tam, dziadku? – młodzian o kasztanowych włosach zdawał się ignorować nieznajomych. Zamiast tego, zainteresował się starszym jegomościem, którego ochraniał.
– Żyję i nieźle się trzymam – padła odpowiedź. – Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie?
– Bynajmniej, są głodni i zdesperowani...
Anonimowy mnich usiadł tuż obok wiekowego staruszka.
– Wybaczcie nieuprzejmość mojej koleżanki, ale oboje nie jedliśmy nic już od jakiegoś czasu – westchnął ciężko i wystawił dłonie do ognia, jakby chciał się ogrzać. – Przyciągnął nas ten zapach... pychota – powachlował powietrze do swoich nozdrzy, aby rozkoszować się wonią i pobudzić swoje zmysły.
– Więc może twoja znajoma zechce do nas zejść – wtrącił senior. – Nie mamy nic przeciwko ugoszczeniu potrzebujących.
– No widzisz! Zejdź, Tiaro! – zawołał pokojowo nastawiony brunet. Jednak najwyraźniej nie miała zamiaru się pokazać.
Mijały puste minuty ciszy
– Wybaczcie, jest bardzo nieśmiała. Można by kopnąć w drzewo... – zasugerował mnich, uśmiechając się złośliwie.
– Nie obchodzi mnie tożsamość obcych – orzekł młodzian. – Nie jestem tu też w celu wyłapywania głodnych bandytów, posilcie się i droga wolna – usiadł pod drzewem.
– To dobrze, ale mimo wszystko się przedstawię. Jestem Kiro Roniri – wstał i skłonił się kulturalnie, po czym bez pytania chwycił za chochlę sterczącą w garnku i zamieszał króliczą potrawkę. – Macie zapasowe talerze? – zapytał retorycznie i zasmakował prosto z łyżki. Jego powieki wciąż były tajemniczo domknięte, jakby był niewidomy.
– A więc, panie Rikitiki – zagadnął staruszek – Co mnich robi o tak późnej porze w lesie?
– Podróżujemy... o proszę, to właśnie moja mała przyjaciółka. – zareagował na wyraźny dźwięk schodzenia z drzewa, a także szelest zeskoku na trawę przed sobą.
Kobieta nieśmiało zbliżyła się do światła, trzymając nieufnie swój jednosieczny krótki miecz, tylko dla fachowców znany pod nazwą wakizashi.
Zwykle taką broń nosiło przy sobie zamożne chłopstwo. Nie to jednak przykuwało uwagę. Dziewczyna była na prawdę urodziwa i zadbana. Aż dziwne, że zdobyła się na bandycki czyn.
Ametystowe źrenice śledziły czujnie wszystkich zgromadzonych w okół ciepła żaru. Oczy były podkreślone czarną kredką jak u szlachcianki, natomiast usta i policzki zdobił róż. Po jasnej delikatnej twarzy skakały cienie płomieni z ogniska, a czarne, proste włosy o fioletowej poświacie, ginęły kształtem w mroku nocy.
Odzienie niewiasty było dość skromne, także w stylu wschodnim jak u jej partnera - jednokolorowe fioletowe kimono przepasane w pasie szkarłatnym pasem, zawiązanym na kokardę.
Nic nie mówiąc, aczkolwiek wciąż wrogo patrząc zza prosto obciętej grzywki, usiadła przy mnichu.
– Nie było ci ciężko wspinać się w takim ubraniu na drzewo, dziecko? – zapytał starzec.
– Dla chcącego nic trudnego. Znasz to powiedzenie, dziadku? – odezwał się młodszy towarzysz. Oczy miał przymknięte i ręce zarzucone do tyłu, ze splecionymi za głową dłońmi, jakby wybierał się do krainy snów.
– W sumie prawda – skinął parę razy głową. – Nazywam się Tolo. Ukłoniłbym się, szczególnie przed młodą damą, ale kości odmawiają posłuchu.
– Ona ma na imię Tiara i jest trochę małomówna... – mnich powiedział za nią i pogłaskał się po prawym policzku, na którym miał odcisk rozwartej dłoni. Obca zaś chwyciła za porcję jedzenia z dużym kawałkiem króliczego mięska i zaczęła zajadać.
W międzyczasie, gdy już żołądek przestał być nadrzędnym organem myślenia, skupiła uwagę na drzemiącym mężczyźnie.
Miał doskonałe szlacheckie rysy, a brunatne fale na głowie sprawiały wrażenie, jakby pracowały nad nimi tabuny fryzjerów. Wyglądały wspaniale pod każdym kątem. Sylwetce młodzieńca też nie można było nic zarzucić. Ogółem - przystojny jak książę z bajki.
– Nie jestem – poprawiła przyjaciela. Wzięła głęboki wdech. – Po prostu nie rozmawiam z byle kim – odpowiedziała w impertynencki sposób i wzięła do ust strawę.
– Ach, rozumiem, rozumiem – skinął głową w pełnym zrozumieniu. – Podróżujecie? Młodzi ludzie mogą pozwolić sobie na tak wiele przyjemności... ja, nawet w przeprawie do sąsiedniego miasta, muszę prosić o obstawę. Aktualnie moją pomocą jest tamten chłopiec. Nazywa się Fatum, ale imię nie zniechęciło mnie do przyjęcia oferty pomocy.
– Do sąsiedniego miasta? W sumie też szliśmy w tamtym kierunku – Kiro uśmiechnął się i podrapał po plecach w zakłopotaniu.
– Więc może przyłączycie się do nas? We czwórkę będzie raźniej – kąciki ust Tolo uniosły się w przyjacielskim geście.
– Szefowa, co ty na to? – zapytał swojej koleżanki.
– Ale tylko do miasta dziadku... i dlatego, że muszę coś jeść.
– Niewątpliwie w mieście nasze drogi się rozejdą – stwierdził senior – Ja wracam do rodziny, a mały książę rusza dalej.
– Książę? – dziewczyna dalej pociągnęła temat, wręcz pałając ciekawością.
– Mówię na niego w ten sposób, bo przecież tak wygląda – zaśmiał się – Istny królewicz.
– Ach, no tak, przecież nie macie pieniędzy... – skrzywiła się i dokończyła swoją porcję. Mężczyzna z zamkniętymi oczyma także.

 

* * *

 

– Ale się najadłem... czas na jakiś sen. Trochę zimna ta noc, nie uważacie? Młoda dama może nam zmarznąć, ale przytulę ją do siebie i nic się nie stanie – zwrócił twarz w kierunku koleżanki. Dobrze, że był niewidomy, bo nie musiał akurat widzieć jej miny.
– Wolę spać ze staruchem niż z Tobą! – ucięła krótko.
– Ale dlaczego? Ja jestem taki ciepły! – Kiro chwycił się za ramiona, z rozkoszą kołysząc.
– Powiedziałam: NIE! – zdecydowanie odmówiła.
Tolo wstał i spojrzał na obojga – Kłótnia kochanków, nie będę przeszkadzać.
– Nie jestem jego...! – Tiara wybuchła.
– Jak nie, wczoraj mówiłaś co innego. Poza tym jesteśmy sobie przeznaczeni! – argumentował mnich.
– Po moim trupie! – niewiasta nie dawała za wygraną.
– Tak też może być... Nekrofilia z odpowiednią osobą też jest zdrowa – uśmiechnął się na samą myśl.
– Zamiast płoszyć potencjalne śniadanie, położylibyście się już – w głośną rozmowę wtrącił się młodzian o arystokratycznym wyglądzie i przeklętym imieniu. Jego głos, głęboki, męski, a zarazem czysty, jakby melodyjny zdawał zawierać w sobie odrobinę niecierpliwości i irytacji. W końcu wybudzono go ze snu.


niczego sobie 1 głos
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Olivia B.
Olivia B. 30 września 2010, 15:06
''mimo że'' - to jest całość i nie ''przecinamy'' jej przecinkiem. Wstawiamy go przed ''mimo''.
''Ty głupi imbecylu'' - to coś jak ''Ty różana różo''! Samo ''imbecylu'' wystarczy.
Wyjustuj tekst przed dodaniem. Czekam na kolejne. :)
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 1 pazdziernika 2010, 22:51
To ma niezłe momenty. Zwłaszcza dialogi są nawet udane w niektórych miejscach. Ale momentami jest przegadane i opisy są trochę niefortunne. Zwłaszcza ten na początku - określenia typu "toń oceanu" czy "pieśń ciemności" zalatują egzaltacją i trochę odstraszają.

Słowo "naprawdę" naprawdę piszemy osobno:)
Olivia B.
Olivia B. 2 pazdziernika 2010, 18:17
Właśnie, Dominika dobrze gada. Zrób coś z tymi opisami. Zamiast ''toń oceanu'' napisz po prostu ocean i nie udziwniaj już tak, bo wychodzi banalnie. Stać Cię na naprawdę fajny tekst, a serwujesz takie... (sorry) potworki.
Masz ewidentny problem z wielokropkiem! Powinny być trzy kropeczki, a to już trzeci Twój tekst, w którym kilkakrotnie widzę dwie. ;]

Ten jest najsłabszy z trzech, które wrzuciłaś, więc spróbuj najpierw sama go dopracować - bez dokładnej analizy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. :)
PS. Prywatne wiadomości są zawsze przekierowywane na e-mail, więc sprawdź pocztę. :)
Clairebible
Clairebible 3 pazdziernika 2010, 00:38
Co nieco poprawione. Mam nadzieję, że teraz jest lepiej.
Olivia B.
Olivia B. 3 pazdziernika 2010, 00:47
Niezupełnie o to mi chodziło z tym oceanem, ale to mój błąd - nieprecyzyjnie się wyraziłam. ''o głębi jak ocean'' - coś może być głębokie jak ocean...

Poprawiłaś. Jest lepiej. Tylko interpunkcja wciąż kuleje, ale spokojnie, nauczysz się wszystkiego stopniowo. Będę Ci wytykać wszystkie błędy i podając jakąś ogólną regułę, uzasadniać dlaczego dopisałaś niepotrzebnie lub zjadłaś przecinek. To powinno pomóc. :)
Ale... w dzień, bo teraz padam na twarz.

TNIJ ZAIMKI!
przysłano: 30 września 2010 (historia)

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca