Klepsydra Słonecznego Lwa - rozdział1

Gwenhyfara


Blask ognia wabił nie tylko owady. Dziewięć ognisk i płomienie zdające się sięgać nieba przyciągały swym blaskiem także duchy.
Ciekawskie najady, driady, hamadriady i oready przyglądały się z ukrycia, gdy ci, którzy zmarli powracają na jedną noc, przyciągani przez ciepło płomieni. Niektórzy przybywali jako niedźwiedzie. Były też jelenie, rysie i wilki, jedynie kilkoro miało wygląd bliższy ludzkiemu, posturę pochyloną, plecy zgarbione.
Ani księżyc, ani żadna z jego cór-gwiazd nie rozświetlała nieba tej nocy, a mimo to było jasno jak za dnia. Światło bijące od ognia rozświetlało całą Polanę Kurhanów. Nie poprzestając na niej, w złocistym blasku skąpało ścianę lasu i ścieżkę przezeń biegnąca. Rozjaśniało także także wioskę.

Blask płomieni tańczył na dachach krytych strzechą, gonił cień po zakamarkach osady. Tworzył ruchome obrazy na liściach samotnej wierzby rosnącej nad studnią. To podchodził pod najdalszą chatę, to cofał się gwałtownie igrając z mrokiem nocy, który to stając ze światłem w konkury zdawał się być jeszcze bardziej czarny niż zwykle.


Zapewne Inti usiadłby pod drzewem i ułożył pieśń o niezwykłej nocy, jednak zbyt się przejmował, żeby nawet skupić myśli, o pisaniu ballad nie wspominając. Odszedł od okna, starając się stłumić to, co według niego było natchnieniem, a w rzeczywistości chęcią odwleczenia chwili, która ma nadejść niebawem. Ochota zrobienia czegokolwiek, byle by tylko pobyć dzieckiem jeszcze jeden dzień, albo choćby tylko godzinę. Jednak starał się ukryć przed wszystkimi, także samym sobą to uczucie. Pozwolił, aby targająca nim sprzeczna z tamtą tęsknotą radość zawładnęła jego duchem i umysłem. Podekscytowanie wypełniało go od stóp po czubek głowy. Z roztargnieniem naciągał koszulę, co sprawiło, że założył ją tył na przód. Zganił siebie w myślach i próbował wyplątać się z materiału. Trwało to tak długo, że chłopak zaczął bać się, czy oby nie udusi się zaplątany we własne ubranie. Kiedy w końcu koszula była założona jak należy, Inti miał ochotę kopnąć się mocno. Nic mu dzisiaj nie wychodziło. Każdy korzeń i kamyk pojawiał się nagle na jego drodze, gdy on próbował tego jednego dnia nosić brodę wysoko. A przecież za niespełna godzinę dopełni się jedno z najważniejszych wydarzeń jego życia – stanie się prawdziwym mężczyzną.


Nagle poderwał się z miejsca, jakby uderzony czarcim batem. Zostało tak mało czasu, a on nie do końca ubrany, rozmyśla sobie w najlepsze. Słowa pieśni same cisnęły mu się na usta, ale on tytanicznym wysiłkiem siły woli powstrzymał natchnienie. Spojrzał tęsknie na mandolinę leżącą samotnie na drewnianym stole, jednak nie poczynił ani kroku w stronę ukochanego instrumentu. Miast tego zaczął wciągać buty, całą swoją uwagę skupiając na wiązaniu rzemyków. Skończył akurat chwilę przed tym, jak rozległo się naglące wołanie jego ojca:


– Synu, chodź, mam coś dla ciebie - zwykle srogi głos teraz miał w sobie delikatną nutę rozczulenia.


Inti niezwłocznie przeszedł do najmniejszej z trzech izb ich chatki. Zwykle on i jego trzy siostry zajmowali średnią, ale dziś wyjątkowo musiały odstąpić mu pokoju, tak nakazywał zwyczaj. A zwyczaj należało uszanować, wszak był rzeczą świętą.
Zaś ostatnią z izb, tę w której wejściu stanął teraz chłopak, zajmowali jego rodzice. On był tam zaledwie kilka razy w ciągu całego swojego życia.


– No już, wejdź! - ojciec swoje słowa podkreślił zapraszającym gestem.
Inti postąpił krok na przód i zmierzył ojca od stóp, aż po brązowe oczy, które na chwilę jakby zaszły wilgotną mgiełką.


Nie byli podobni, to chłopak zauważył już dawno. Dobrze wiedział, że oczy czarne jak dno piekła odziedziczył po matce, tak samo jak drobną posturę i miłość do muzyki. Ale ojciec wielokrotnie pocieszał go, że wdał się w niego duchem. Mówił tak ilekroć jego syn popadał w rozpacz po przegranej bójce z kolegami. Inti mocno wątpił w te słowa, jakoś jeszcze się nie zdarzyło, aby wykazał się równą odwagą i wolą walki jak rodzic.
Posłuchaj uważnie - przerwał jego rozmyślania dobrze znany głęboki i niski głos. - Kiedy byłem takim chłopcem jak ty, udało znaleźć mi się TO.
Inti uważnie spojrzał na TO. Dopiero po chwili jego upojony szczęściem umysł znalazł odpowiednie dla TEGO imię. Właśnie ujrzał najprawdziwszy w świecie miecz, który należy do jego ojca.


– Udało mi się zdążyć z powrotem akurat na Samhain. Rozumiesz? Miałem miecz, więc zostałem wojownikiem. W dodatku naznaczonym przez duchy przodków.


Mężczyzna pokazał znamię na nadgarstku, które naraz przybrało dla Intiego całkiem rozpoznawalny kształt węża pożerającego własny ogon. A więc symbol całego Wyrdu.


– I ty również zostaniesz wojownikiem. Weź broń, raz jej użyłem, do obrony naszej rodziny, kiedy ty byłeś jeszcze niemowlęciem przy matczynej piersi. Obyś nigdy nie musiał go użyć - powiedział zamyślony, wpatrując się w lśniącą srebrzyście rękojeść. - Chodźmy już Inti.


Kiedy przeszli do głównej izby, czekała na nich już matka Intiego. Założyła swoją najpiękniejszą suknię, a łzy lśniły jej na policzkach. Zawsze sobie wyobrażał, że jego matka jest królewną, tak właśnie wyglądała. Zupełnie nie pasowała do pozostałych mieszkańców górskich wiosek. Gdyby nie kasztanowe włosy, wspólna cecha ich wszystkich, mogłaby bez trudu uchodzić za jedną z elfich księżniczek. Kiedyś nawet napisał o niej piosenkę, był wtedy jeszcze bardzo mały, ale nadal uważał ją za jedno z najwspanialszych swoich dzieł.
A może rzeczywiście była elfem? Nikt nic nie wiedział o jej przeszłości. Po prostu pewnego dnia, będący wtedy jeszcze młodzieńcem ojciec Intiego przyprowadził ją z lasu. I żadne z nich nie szepnęło nigdy nikomu an słowa o tym, co działo się w kniei.


– Lali, mój mały Lali za chwilę stanie się prawdziwym mężczyzną.


Inti objął ją, dawno już ją przerósł, ale ona wciąż myślała o nim tak samo jak wtedy,gdy miał pięć lat. Wyjątkowo nie skrzywił się na dźwięk swojego matczynego imienia. Nawet jego matka była pod tym względem taka jak inne, wciąż nazywała go jego pierwszym imieniem (będącym jednocześnie jego pierwszym słowem), choć za chwilę miał otrzymać trzecie, a zarazem ostatnie. Będzie mężczyzną.


Chciał odpowiedzieć matce, powiedzieć coś, co zatamowałoby potok łez, lecz odkrył, że nie potrafi. Naraz cała jego radość i podekscytowanie odpłynęły w niebyt, a ich miejsce zajęła tęsknota i pytania. Dotarło do niego, że rano wyjdzie z domu rodziców i już nie wróci, zamieszka wraz z innymi mężczyznami. Potem znajdzie sobie żonę i wybuduje własny dom. Tak powinien zrobić, tak robi się zawsze. Ale czy tego na pewno chciał?


Chwila krótka jak machnięcie motylich skrzydeł starczyła mu, by podjął decyzję być może najważniejszą w jego życiu. Wiedział już, że nie zrobi tego, czego oczekują od niego inni, że nikt nie będzie mu mówił jak ma żyć. O nie, on pójdzie własną drogą i to tak, aby zostało coś po nim, kiedy umrze. Żadna zasada tego świata nie określała mu jak ma żyć, był jedynie Początek, Istnienie i Konieczność. A między Istnieniem i Koniecznością było bardzo wiele czasu po to, by go wypełnić swoi życiem. I on właśnie miał zamiar to zrobić, nikt mu nie będzie dyktował żadnych reguł.


Z takim postanowieniem Inti opuścił rodzinny dom kierując swe kroki na Polanę Kurhanów. Tylko raz odwrócił się, by spojrzeć na rodziców. Później im powie co postanowił, będzie czas.
Podczas całej drogi czuł jednak dziwne ssanie w brzuchu, takie jak wtedy, gdy zgubił ojcowski nóż i bał się przyznać. Wydawało mu się, że wszystko dookoła go obserwuje, nawet dobrze znane drzewa wydały mu się szpiegami gotowymi wydać jego tajemnicę. Szumiały między sobą o jego sekrecie.


Był wdzięczny niebiosom, że Samhain jest świętem ognia. Gdyby nie światło dziewięciu ognisk, uciekłby zapewne przerażony. Nie tak wyobrażał sobie tę noc, miało być inaczej. Miał kroczyć dumnie z wysoko podniesioną głową, tymczasem wzrok wbił w ziemię. Miał niczego się nie lękać, jednak nawet wycie wiatru wprawiało go w przerażenie.


Dosyć! Rozkazał sobie. Dlaczego mam się bać, skoro wiem, że podjąłem dobrą decyzję? Na kości niedźwiedzi, to nie ma sensu. Powinienem się cieszyć i tylko cieszyć. Niech więc tak będzie.


Nawet się nie spodziewał, że jego myśli będą miały na niego taki wpływ, a jednak dodały mu otuchy. Odegnały w dal strach i niepewność, robiąc miejsce temu, co sprawiało, że Inti umiał tworzyć melodie i układać pieśni. Pozwoliło mu cieszyć się nocą, póki ta trwa. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył swoich towarzyszy zabaw - teraz wszyscy staną się mężczyznami. Każdy z nich cieszył się, to dało się bez problemu poznać po ich twarzach.


Było ich dziewięciu, od dawna tak duża liczba chłopców nie przechodziła Przemiany. To był dobry znak.


Równocześnie wkroczyli na polanę, gdzie czekano już na nich. Nie umawiali się wcześniej, ale każdy stanął przy jednym z ognisk, czuli, że tak ma być. Posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, jednocześnie dodając sobie wzajemnie odwagi.


Nadeszła pora dokonać rytuału. Ku zaskoczeniu wszystkich, przybyła także wizgle – najstarsza kobieta w wiosce, poprzednia volva. Obecność obu szamanek była rzeczą niezwykłą, zwłaszcza, że miały pośredniczyć w jednym z najważniejszych rytuałów. Młodsza z kobiet, rudowłosa Lanienna machnęła swoją laską, a płomienie natychmiast zmalały. Już nie były to słupy ognia sięgające nieba, lecz jedynie z pozoru zwykłe ogniska. Volva podchodziła po kolej do każdego z palenisk i sypała weń proszek ze swojego woreczka. Po chwili wróciła do miejsca pośrodku kręgu. Razem z wizgle wyszeptała słowa zrozumiałe tylko pradawnym siłom, które stworzyły ten świat. Palce dwóch kobiet układały się w tajemnicze znaki z niesamowitą prędkością, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu widać było jedynie rozmazane smugi. Słowa powoli przeradzały się w śpiew, szamanki rozmawiały w tym dziwnym języku z całym Wyrdu. Nagle przerwały, jakby urwały w pół nuty, a przecież zakończyły. Obie skierowały swe laski mosiężnymi kulkami w stronę ognisk. Płomienie zawirowały i zaczęły zmieniać swój kolor. Ogniska siedmiu z młodzieńców były złote, ogień Tegga był czarny, a Intiego mienił się tysiącem różnych kolorów. Lanienna i Glenda zaczęły powoli zbliża się do każdego z nich. Stara volva już nie kulała, szła wyprostowana. Włosy młodszej wiły się wokół jej głowy niczym węże, choć chwilę wcześniej były zaplecione w trzy warkocze, z czego dwa oplatały jej głowę, a trzeci zwisał aż do łydek. Zaczęły od syna króla, Kano, który był z całej grupy najstarszy. Kano stał po lewej stronie Intiego, a volvy najwidoczniej postanowiły podejść do niego na samym końcu. Mógł jedynie przyglądać się jak, mówią coś do jego dawnych kompanów, ścinają im nożem włosy i głośno wymawiają ich nowe imiona. Dopiero kiedy doszły do Tegga, Lanienna jakby nagle skamieniała, a pośród zgromadzonych zapanowała cisza, więc Inti mógł słyszeć słowa Glendy:


– Czarny ogień oznacza tylko jedno: śmierć. Szybko przyjdzie ci oddać dług Wyrdu młodzieńcze.


Tegg nie zareagował, stał spokojnie, jednak Intiemu udało się dostrzec zmianę w jego twarzy. Jego oczy mocniej zalśniły iskrami życia. Dopiero po chwili pokiwał spokojnie głową przyjmując swój los.


Wśród mieszkańców wioski podniosły się głośne szepty, a Lanienna stanęła tyłem do Intiego odbierając mu możliwość przyglądaniu się pierwszej części rytuału. Musiał poczekać na swoją kolej, był najmłodszy, więc i tym razem musiał być ostatni. Spojrzał z niepokojem na swoje ognisko, które wciąż błyszczało jak klejnoty w skarbcach władców dalekich krain. Co też takie zjawisko mogło znaczyć? Już za chwilę miał się dowiedzieć, zauważył bowiem jak wzigle powoli idzie w jego kierunku. Te kilka kroków, które miały do przejścia szamanki zdawały się być dziesiątkami jelenich skoków. W końcu obie kobiety stanęły obok niego i zaskoczone wpatrywały się w płomienie.


– Nie wiem młodzieńcze jaką podjąłeś decyzję, ale musi być ona ważna, skoro samo Wyrdu nie jest w stanie określić twojej najbliższej przyszłości. Mówi nam tylko o drodze i wyborze. Mnóstwie wyborów - powoli rzekła Glenda. 

–Inti, nie wiem, czy ty to rozumiesz? Droga i wybory mogą być gorsze od śmierci. Mogą cię zgubić, a ty możesz zgubić cały świat. Wyrdu cię ostrzega. Byłam... jestem przyjaciółką twojego ojca Inti i dam ci przyjacielską radę: podejmuj nie tylko te decyzje, które ty sam uważasz za słuszne.


Obie szamanki zaczęły śpiewać kolejną melodię, najpiękniejszą jaką Inti w życiu słyszał. Nagle urwały, pieśń trwała zaledwie kilka sekund. Jego los był jasny tylko przez chwilę, potem zatrzymywał się na rozdrożach.


– Kiedy matka powiła cię, zaczął się Początek. Potem, gdy miałeś siedem lat Początek zaczął dobiegać końca, oddano cię pod opiekę ojca. I jak każdy młodzieniec ze swojej rodziny otrzymałeś na imię Inti. Dzisiaj, kiedy liczysz już sobie szesnaście lat nadszedł koniec Początku, a początek Istnienia. Druga z sióstr Wyrdu przejęła twoją nić życia, dostaniesz zatem nowe imię, które będziesz nosić aż po kres swych dni. Kiedy przyjdzie Konieczność i będziesz musiał oddać życie, pod tym imieniem będą cię pamiętać - zaczęła rytualną formułę Glenda.
Lanienna mocniej zacisnęła ręce na rękojeści noża, uspokoiła oddech i zdecydowanym ruchem rozcięła koszulę Intiego od kołnierza w dół. Teraz ona odezwała się trzymając w dłoni to, co jeszcze przed chwilą było ubraniem:


– Od tej chwili Inti przestaje istnieć - cisnęła materiał w płomienie - A ty, synu Fionna będziesz się od teraz zwał Fiann.


Glenda swoim nożem ucięła długie włosy Fianna, ale niewiele. Młodzieniec dobrze wiedział, że często obcinano cały kucyk, tymczasem jego tylko nieznacznie ukrócono.


Obie volvy powróciły do środka kręgu, by zacząć drugą, niemniej ważną część rytuału. Lanienna przemówiła:


– Wraz z nastaniem brzasku skończy się lato, a zacznie zima. Dlatego ta noc, Samhain jest tak wyjątkowa. To noc Przejścia. Granica między naszym światem, a Górnoziemiem jest bardzo cienka, a duchy naszych przodków przybywają pod postaciami zwierząt, choć zdarzają się wyjątki, do naszego świata. Dlatego właśnie w tę magiczną noc, kiedy powietrze jest gęste od magii młodzieńcy ze wszystkich wiosek naszego ludu stają się mężczyznami. Każdy z nich otrzymał imię, ale to nie wystarczy. Każdy z nich musi jeszcze zostać wybrany przez jednego z duchów zwierząt. Zanim jednak przejście się otworzy, młodzieńcy mogą otrzymać od swoich rodziców przedmioty, które według nich mogą wpłynąć na ich życie.


Ojciec Fianna zbliżył się do syna wręczając mu miecz. W jego oczach malowała się duma. Ku swojemu zdumieniu dostrzegł, że z tłumu wychodzi jego matka. Była piękna, jeszcze piękniejsza niż zwykle. Już nie płakała, uśmiechała się. Podeszła do niego i stając na palcach zawiązała mu na szyi czerwoną chustę, tę samą, którą przykrywała go, gdy był niemowlęciem. Potem powoli wróciła do zebranych nie odwracając się ani razu.
Kątem oka Fiann dostrzegł, że inni także otrzymali dary, Angus, syn króla miał zarzuconą na plecy skórę niedźwiedzią, a Briok ściskał w dłoni trzy strzały z czarnymi piórami.


– Zatem, niechaj duchy dokonają wyboru - głos volvy przebił się przez gwar i zabrzmiał echem pośród chmur.


Obie szamanki wykonały jednocześnie skomplikowany ruch swoimi laskami szybko niczym dwie błyskawice. Po chwili od strony lasu zaczęły przybywać duchy. Im więcej ich się pojawiało, tym kolejni zgromadzeni wracali do wioski. Wraz z odejściem ostatniego spoza kręgu, wszystkie ogniska zgasły. Jednocześnie, nie pozostawiając po płomieniach nawet smugi dymu, czy jarzących się czerwienią kawałków zwęglonego drewna.

 

W nocnej ciemności duchy krążyły między młodzieńcami uważnie przyglądając się każdemu. Z widmowych sylwetek biło słabe białe światło, to dzięki niemu można było coś dojrzeć. Fiann wiedział, że przodkowie widzą coś więcej niż tylko kolor oczu. Oni swoim spojrzeniem wglądali w dusze. Nic nie mogło ukryć się przed nimi. Nagle odkrył w sobie nieznane zasoby odwagi i spojrzał w oczy jeleniowi, pierwszemu duchowi, który zwrócił na niego uwagę. Jednak po chwili rogacz odbiegł do kogoś innego, a przed nim stanął wilk. Zimne, błękitne ślepia wpatrywały się w niego uważnie, ale wilk również odszedł. Nie był zawiedziony, wiedział, że nie ma natury żadnego z tych dwóch zwierząt, pozostawało czekać. Rozejrzał się wokoło i zobaczył, jak sokół usiadł na ramieniu Brioka, a olbrzymi czarny niedźwiedź położył jedną ze swych silnych łap na ramieniu Angusa, który uśmiechał się szczęśliwy. Fiann wsłuchał się w las, jednak nic nie usłyszał, żaden listek nie szeleścił na wietrze, żaden ptak nie polował. Nic tylko cisza, upiorna cisza. Nagle odgłos własnego bijącego serca wydał się zbyt głośny, tętnił mu w uszach, jakby lawina sunąca po zboczach góry.
Ryś utkwił w twarzy Fianna swoje pionowe źrenice, jednak po chwili odszedł, choć z wahaniem. Kolejnym duchem był niedźwiedź, jednak i on powędrował dalej. Potem przyszedł rosomak, zatrzymał się na dłuższą chwilę, ale jednak ku irytacji młodzieńca – odszedł. Obok niego przechodziło tyle zwierząt, że zaczęło mu się kręcić w głowie, niektóre z nich podchodziły, oglądały go, szły gdzieś dalej, a potem znów wracały, czasami po kilka razy. Spojrzenia dziesiątek par oczu zaczęły irytować Fianna, wydawało mu się, że duchy specjalnie go denerwują. Rozejrzał się wokoło i zobaczył, że tylko on nie ma jeszcze swojego fylgii.

Miał ochotę głośno wrzasnąć, zaprotestować i już otworzył usta, kiedy poczuł dziwne łaskotanie na ramieniu. Mało tego, to uczucie przemieszczało się w górę. Ostrożnie uniósł prawą rękę zgiętą w łokciu i zobaczył, że na jego przedramieniu siedzi fretka. Małe, jasnobrązowe zwierzątko patrzyło na niego rubinowymi oczami. Wbiło wzrok w jego twarz i Fiann poczuł, jak świdruje go spojrzeniem. Przewierca się przez jego oczy aż do umysłu i sprawdza go. Fretka poruszyła się gwałtownie, łaskocząc go puszystym ogon po ręku. Jednak została. Inne zwierzęta opuściły krąg, zostały tylko fylgii. W tym fretka o rubinowych oczach.
A zatem duchy wybrały. Rytuał się dokonał, teraz każdy z was jest mężczyzną - rzekła Lanienna, a jej głos brzmiał inaczej, jakby skała osunęła się na dno wąwozu, a huk uderzenia rozbrzmiewał jeszcze potem długie minuty.


Szamanki znowu zaczęły śpiewać. Tym samym nieziemskim głosem przepełnionym mocą. Nawet płomienie go usłuchały i posłusznie rozbłysły na nowo, jednak zwykłym ogniem. Ustał śpiew, skończył się rytuał i zaczęło świętowanie końca lata i początku zimy. Radość, że wreszcie po miesiącach ciężkiej pracy, znajdzie się chwila na odpoczynek w zimowy wieczór.


 

Gwenhyfara
Gwenhyfara
Opowiadanie · 1 października 2010
anonim
  • Justyna D. Barańska
    Tekst się zdublował, więc jeden z nich dam do usunięcia ;)

    · Zgłoś · 14 lat
  • Krystian T.
    Justyś, cofaj, bo podmienili:P

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Krystian, nie potrzebujemy adwokata.

    Autorko, mam kilka uwag, ale popraw najpierw prolog, OK? Nie chcę Cię zamęczyć... ;)
    Teraz powiem tylko, że tutaj jest ciekawiej. Ale to w sumie normalne. W końcu prolog nie musi wbijać w krzesło.

    W miarę możliwości staraj się dzielić tekst na części nie dłuższe niż 3 strony. Znajdziesz dzięki temu więcej czytelników - nie każdy ma czas, żeby siedzieć długo przed monitorem, a przerywanie w połowie i późniejsze wracanie jest bez sensu. Poza tym bardzo ułatwi nam to pracę przy ewentualnej korekcie. :)

    Fajny avatarek!

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    OK, prolog przeszedł.
    Tu jest sporo bardzo fajnych fragmentów, ale niektóre zdania są tak długie, że męczą... Wyszczególnić Ci wszystkie?

    Tnij zaimki! Zdecydowanie jest ich za dużo.

    Zamień myślniki na dłuższe. Przydałoby się kilka enterów.

    · Zgłoś · 14 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    No męczą momenty, fakt. Męczy też to, że ten tekst jest taki długi. Może zlitujesz się nad biednymi czytelnikami i będziesz ciąć teksty na krótsze kawałki?

    · Zgłoś · 14 lat
  • Gwenhyfara
    Oczywiście, chętnie potnę, ale ten musi tam zostać, Chyba, że wskażecie mi miejsce w tekście, w którym ucięcie go będzie miało sens. Ten jeden rozdział tak się nieszczęśliwie napisał, że nijak nie umiem go podzielić. Reszta będzie krótsza, obiecuję. Jeżeli słowa nie dotrzymam niech sczeznę, a kruki niech pożrą moje ciało.

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    :)

    Może od ''wśród mieszkańców wioski podniosły się...''?
    Albo od ''święto minęło mu...'' ? Kurde, faktycznie ciężka sprawa.

    Widzę, że poprawiłaś troszkę, ale wciąż są nudne fragmenty.
    A to jest bardzo brzydkie powtórzenie. W dodatku wystawione tak na widoku (bo jako wypowiedź, a myślnik przyciąga wzrok, kiedy błądzę oczami po tekście) :
    – Od tej chwili Inti przestaje istnieć - cisnęła materiał w płomienie - A ty, synu Fionna będziesz się od tej chwili zwał Fiann.

    Wyrzuć drugie ''od tej chwili''

    · Zgłoś · 14 lat
  • Gwenhyfara
    Podzielone. Możliwe, że niefortunnie, ale jednak zawsze jakoś.

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Gdzie nowe teksty? :))

    · Zgłoś · 14 lat
  • Gwenhyfara
    A już myślałam, że nikt tego nie czyta i nie ma sensu dalej tutaj publikować...

    · Zgłoś · 14 lat
Wszystkie komentarze