Drugi raz cz.5

Remigiusz Koczy

Zupełnie nie potrafiłem powiedzieć, jak znalazłem się w domu. Oszołomiony, machinalnie robi­łem, co należało i dotarłem na miejsce zupełnie bezwiednie. Znajome kąty dały mi nieco poczucia bezpieczeństwa, ale zrobiłem to, co było konieczne: zasłoniłem lustro w przedpokoju. Nie miałem najmniejszej chęci sprawdzać, czy są wydłubane, czy też może jednak pozostały na swoim miejscu. Gdyby się okazało, że ich nie ma...
Zrzuciłem kurtkę pod wieszak i poszedłem wprost do pokoju, gdzie trzymałem najważniejsze rzeczy. Zrobiłem trzy kroki i zatrzymałem się.
– Gdzie jest moje mp3? – spytałem już na wstępie rozdrażniony.
– Kochanie... – w głosie Natalii słyszałem troskę, która, jeśli potrwa jeszcze trochę, rozsierdzi mnie do granic. – Nie pamiętasz?
– Czego?
– Ten wypadek... Miałeś słuchawki w uszach i...
Błysk reflektorów. Ostra muzyka w słuchawkach. Przypomniałem sobie nawet, co słuchałem i tę myśl, że coś pojedzie i się wystraszę... Potem już tylko uderzenie, ból i ciemność.
– Tyle razy ci mówiłam, że ta muzyka jest niebezpieczna.
Tak, mówiła. Natalia, którą pamiętałem właśnie tak mówiła. A ja lubiłem ostrą muzykę i mocne basy w słuchawkach. Dlatego kupiłem dobry sprzęt i nie rozstawałem się z nim prawie wcale. Sta­rałem się być ostrożny i udawało się. Do czasu.
– Więc... gdzie jest? – nie dawałem za wygraną.
– Zgubiłeś podczas wypadku – odpowiedziała normalnie, ale wyczułem w tym nutkę zadowole­nia.
Zawahałem się, jednak po ułamku sekundy ruszyłem do komputera. Start systemu, głośniki, od­twarzacz, folder, pliki i odpowiednia głośność. Rzuciłem się na tapczan i ramieniem zakryłem twarz. Zaraz poczułem, że Natalia kładzie się obok. Z głośników runęło Linkin Park. Głośno i z ba­sami na właściwym poziomie. Natalia przytuliła się do mnie całą sobą.
– Kocham cię – powiedziała wprost do mojego ucha. – Nie martw się. To naprawdę minie. Ten wypadek był straszny. Miałeś krwiak, obrzęk mózgu, a potem, lekarze mówią, że hipotermię. Dlate­go uznali cię za martwego, ale to jest cud, że żyjesz. Naprawdę cud... a mogłam cię stracić!
Wytrzymałem tylko pierwszą zwrotkę. Odepchnąłem przytulającą mnie kobietę i zerwałem się z miejsca. Po drodze złapałem kurtkę i wybiegłem z domu, trzasnąwszy drzwiami. Dość! Dość! Chy­ba tego nie wytrzymam! Dość! Jedyne szczęście, jakie miałem to to, że po przyjściu do domu nie zdjąłem butów...

Remigiusz Koczy
Remigiusz Koczy
Opowiadanie · 3 października 2010
anonim