Nie:-(święta

Remigiusz Koczy

Kazalnica od lat stała w tym samym miejscu – niewzruszona pomimo wielu przemian, które niczym pustynne wiatry targały drobinami piasku, przenosząc je z miejsca na miejsce, wciąż jednak pozostawiając na tej samej pustyni. Rzędy ławek jak zwykle zachowywały swą niemą dyscyplinę, a ściany myślały o nowej farbie. Za oknami było już ciemno. W świetle latarni migotały płatki śniegu, a nad kaloryferami drżało ogrzane powietrze. Od pół godziny głośnymi uderzeniami rozbrzmiewał z wieży dzwon. Kaplica powoli wypełniała się stałymi bywalcami. Obok Johna McClane'a, łysawego gościa w brudnym podkoszulku i szelkami na pistolet, usiadł Czerwony Kapturek, przy którym uwiązany na smyczy przycupnął wilk. W następnej ławce dłubała w nosie Calineczka, która co rusz zerkała na siedzącego po drugiej stronie Kopciuszka. Kopciuszek żuł gumę i puszczał wielkie balony, które pękając, oklejały wielkimi płatami całą buzię. Po podłodze przemknął pokemon, ledwo unikając niezdarnej próby oplucia przez Harrego, który, by następnym razem nie spudłować, poprawił okrągłe okulary. Środkową nawą majestatycznie sunęła Królowa Śniegu. Jej długą suknię usiłowała nadepnąć Królewna Śnieżka i być może by się to udało, gdyby nie Jack ciągnący ją za rękę do najbliższej z ławek. Szerokim gestem zdjął z głowy trójkątny, piracki kapelusz, pod którym spod chustki wystawały warkoczyki długich, czarnych włosów i machnąwszy nim kilkukrotnie, uprosił miejsce w ławce. Silnym ramieniem pociągnął Śnieżkę i dźgnąwszy szpadą w pośladek, usadowił na wybranym miejscu. Na gzymsie pod sufitem dogodny punkt do obserwacji znalazł Spiderman. W ostatnim rzędzie kłóciły się krasnoludki, który z nich ma lepszy plan odbicia Śnieżki z niegodziwej ręki Sparrowa.
Sala szybko się zapełniała. Wszyscy wiedzieli, że nie ma wiele czasu. Dzwon bił już długo, a ten który zwołał zebranie, nie lubił spóźnialskich. Byli prawie w komplecie. Jaś i Małgosia, Baba Jaga, Neo z Trynity, Transformersi, Iniemamocni, Kiepscy, Jaś Fasola. Terminator niewzruszony sąsiedztwem Shreka nieruchomo patrzył przed siebie, choć wszyscy dookoła z niesmakiem zatykali nosy. W trzecim rzędzie siedzieli najważniejsi Zagubieni, przed nimi Herosi i bracia, którzy uciekli z więzienia. W ławkach nie było już wolnego miejsca, więc kolejni przybywający stawali, gdzie znajdowali nieco wolnego placu.
Dzwon przestał bić, a gwar rozmów stopniowo ucichł. Kiedy niedaleko kazalnicy zaskrzypiały uchylane drzwi, zapadła grobowa cisza. Oczom zebranych ukazała się długa, zawinięta niczym barani róg laska, a po niej wielki, odziany w czerwony kubrak z białymi, futrzanymi lamówkami, brzuch. Nikolaites ociężale wdrapał się na trzy schodki i oparł o pulpit. Zanim otworzył usta, sponad okularów rozejrzał się po zebranych.
– Mam nadzieję, że wszyscy są – powiedział ochrypłym głosem, pstryknął w mikrofon paznokciem i poprawił szpiczastą czapkę, która zawadiacko osunęła się na bok. Musiał ubrać tę, choć wolał taką z pomponem. Szpiczasta dodawała odpowiedniego majestatu. - Witam szanowne zgromadzenie. Witam także nowych, a w szczególności walecznego Beowulfa, którego odwaga dla wielu powinna być wzorem do działania.
Niejeden przybyły rozglądał się, gdzież ów nowy się usadowił, więc by oszczędzić im wysiłków, Boewulf wstał i dzierżąc miecz w ręku, z dumą okręcił się na pięcie.
– Cienias – szepnął Gladiator do Obelixa.
– Pewnie, że cienias – przyznał Obelix.
– Cicho, bo nas wyrzuci – syknął przez zęby Asterix.
– Kto, Boewulf? - zdziwił się Gladiator.
– Jaki Boewulf? – prychnął Asterix. – Santa nas wyrzuci! Oprzesz się?
Gladiator wzruszył ramionami, ale zamilkł. Z Santa nikt szans nie miał, nawet on.
Nikolaites nabrał powietrza w płuca i bez skrępowania ryknął do mikrofonu:
– Jak co roku czeka nas wielkie zadanie zadowalania ludzi! Musimy oderwać ich od codziennych zmartwień, zająć myśli przyjemnościami i dać, co każdy lubi! Czy jesteście gotowi?!
Całe towarzystwo, jak jeden mąż, zerwało się z miejsca. Ryk wielu gardeł był jednogłośny:
– Jesteśmy gotowi!!! Jesteśmy gotowi!!! Jesteśmy gotowi!!!
Nikolaites był zadowolony. Wieloletnia praca przynosiła pożądane efekty. Patrzył, jak
Artur i Minimki, Poirot, Power Rangers, Simpsonowie, Hulk, Lucky Luke, poszukiwacz skarbów Benjamin Franklin Gates, Niania, Hobbici i wszyscy inni z entuzjazmem klaszczą, podskakują i wiwatują na cześć tego, co miało się niebawem wydarzyć. Dla lepszego efektu, kilka razy stuknął laską wprost w mikrofon. Dobywający się z głośników huk przebił się przez panujący tumult i zgiełk natychmiast ucichł. Kto mógł, usiadł na powrót w ławkach.
– Powinniśmy zawsze pamiętać, po co jesteśmy. Mieszkańcy ludzkiego padołu mają tysiące problemów na swoich głowach, do nas więc należy zmieniać ich trudny los. Niech zapominają, niech odnajdują się w innych światach, które im stwarzamy, niech się śmieją, niech płaczą nad innymi, a nie nad sobą, niech się boją o swoich bohaterów i emocjonują ich losami. Dajmy im możliwość zrzucenia z siebie stresów, dajmy im szczęście!
Natychmiast rozległa się burza nowych owacji. Nikolaites delektował się przez chwilę tym widokiem. Wzruszenie było ogromne. Szum wywołany okrzykami i komentarzami przybierał na sile, więc laska ponownie poszła w ruch i znów zapanował spokój. Nikolaites uśmiechnął się, ale z powodu obfitej, siwej brody i wąsów nikt tego nie dostrzegł.
– Dobrze, bardzo dobrze – mruknął jakby do siebie, po czym już głośno dodał: Trzeba zabrać się do konkretów. Losowanie było dla jednych korzystne, dla innych nieco mniej. Nie ulega wątpliwości, że nie możemy co roku zostawiać Kevina samego w domu, więc w tym roku nastąpią zmiany. Denis, będziesz znowu rozrabiał, co pewnie cię ucieszy. Wróbel, ty pokażesz się na jedynce w najlepszej porze oglądalności, zadowolony?
Jack Sparrow wyprężył się jak struna i szeroki uśmiech aprobaty odsłonił błyszczące złotem zęby. Zamrugawszy podczernionymi powiekami, z kapeluszem w dłoni wykonał głęboki ukłon.
– Jak najbardziej, sir. To dla mnie prawdziwy zaszczyt – powiedział chybocząc się na wszystkie strony.
– Rum oszczędzaj – rzucił siedzący tuż za nim Legolas – bo nie będziesz w stanie.
Pirat siadając, odwrócił się do niego i ze zdumioną miną odburknął:
– A ty, to niby kto, młodzieńcze?
– Cisza! – Nikolaites nie pobłażał żadnym niepożądanym dyskusjom. – Porozmawiacie sobie później.
– Ja się przyłączę, jeśli łaska – szepnął Aragon na tyle głośno, by Sparrow usłyszał. Ten tylko pomachał palcami, co miało oznaczać zgodę na... cokolwiek to oznacza.
– Łucja, Zuzanna, Edmund i Piotr wejdą do szafy. Przywita ich Biała Czarownica, o innych nie wspominając – stwierdził Nikolaites, na końcu lekko się krzywiąc. – Poza tym Bibliotekarz, Asterix z Obelixem, no i cała reszta. Wszystko znajdziecie w załączonym biuletynie.
Neo siedział dość blisko kazalnicy i dokładnie widział każdy gest przemawiającego przywódcy. Jego czerwone ubranie mocno kontrastowało z białą brodą. Zbieżność barw była oczywiście przypadkowa, bo w każdym innym kraju, gdzie omawiali nadchodzące święta wyglądał tak samo, ale mimo to, usta same układały się w dostrzegalny grymas ironicznego uśmiechu. Siedząc koło Trynity, zawsze był w dobrym humorze i było go stać na wiele. W okolicy nie dostrzegał żadnego agenta, a miał ochotę na pokazanie ukochanej, że byle kim nie jest.
– A może w tym roku powiemy im, że Jezus nie urodził się w grudniu?! – wstał i krzyknął.
Eragon okazał się najszybszy:
– Chcesz, żeby słońce się obraziło?
– Obrazić się powinno za to, że w tym dniu zabrali mu to święto i zrobili nowe! – błyskawicznie zripostował Neo.
– Neo! – Trynity złapała go za rękę z wyraźnym zamiarem powstrzymania przed samobójstwem. - Przestań.
– Ale dlaczego? Przecież to prawda – zdziwił się całkiem poważnie.
– To może o pogańskiej choince też powiemy, co?! I o słomie pod obrusem, o pieniądzach pod talerzami też? - wtrącił się Eragon. - W ogóle im powiedzmy o wszystkich przesądach, że...
– Młody jesteś, to się nie wtrącaj – odburknął Neo.
– A ty, „zbawco ludzkości”, myślisz, że oni nie wiedzą? – twarz Nikolaitesa zdradzała zaistniałą sytuacją niemałe zaskoczenie.
– A wiedzą? – odparował Neo.
– No... – Nikolaites był coraz bardziej zażenowany oporem niespodziewanego adwersarza – ... niektórzy wiedzą.
– Ha! Niektórzy! I co oni z tym robią?
– ... – Nikolaites nie bardzo wiedział, co powiedzieć.
– Właśnie! – ucieszył się Neo. – Właśnie! Nieco przewrotności i jest wyzwanie, coś się dzieje! A tak? Nudy... Nas jest tylko kilkoro, a agentów Matrixa tysiące. Popieram tych, którzy są w mniejszości!
– Zamknij dziób! – ryknął Terminator, który nie potrzebował żadnego nagłośnienia, by wszyscy dokładnie go usłyszeli. – Nikolaites nie może się denerwować!
– O kurde! – żachnął się Ferdek Kiepski. – Lepiej wiejmy.
– Siedź cicho, bo cię zauważą i będzie jeszcze gorzej – usadziła go Halinka.
Całe towarzystwo w napięciu oczekiwało ciągu dalszego, bo Neo zamilkł, ale jeszcze nie usiadł.
– Ja myślę... - znienacka między nich swoim chwiejnym zdaniem wepchał się Sparrow – ... że mniejszości... są dyskryminowane... ale i tak... nie ma to.... najmniejszego znaczenia... bo jest ich za mało...
– Za dużo rumu – bąknął Legolas.
– Dość tego! – wrzasnął zniecierpliwiony Nikolaites. – Na żadne przewrotowe działania się nie zgadzam! Nie ma mowy! Ma panować moda na sukces. To jest samo życie i wszystkie barwy szczęścia! A w przerwach kolędy! Żeby było religijnie i pięknie! Mamy dawać im szczęście, świetną atmosferę, a nie jakąś... Prawdę. Jak poznają Prawdę, to się im w głowach poprzewraca, a my stracimy robotę i tyle! Siadaj, bo cię Terminator wyprowadzi, ty... rewolucjonisto!
Neo usiadł i założył ciemne okulary. Trynity odetchnęła z ulgą, ale zacięcie z twarzy jej towarzysza nie zniknęło.
– Nie po to ludziska wydawali setki i tysiące na prezenty i żarcie, żeby teraz jakiś jeden bałwan im to zburzył!
– Sam jest bałwan... – warknął Neo pod nosem. Trynity z przerażeniem szarpnęła go za rękaw, ale nic nie powiedziała. Wyraz jej oczu miał mu powiedzieć wszystko. I powiedział. W Matrixie była odważniejsza i rozsądniejsza.
– Jak przystało na święta religijne, puścimy parę podrasowanych opowieści biblijnych i będzie cacy... I niech mi no jeszcze który wyskoczy, jak ten tu... – wskazując laską na Neo, dokończył Nikolaites.
W ostatnim akcie desperacji Neo znowu zerwał się z miejsca, skoczył na ławkę i odwrócił do zebranych.
– Jak ja pokonałem Matrixa, tak wasz też padnie i nie pomoże wam ten czerwony architekt, zobaczycie! – Wskazał kciukiem za siebie, po czym odwrócił się. – I sam jesteś bałwan, choć panujesz nad ludem! I żaden Santa!!!
Ostatnie słowa wykrzyczał z niemałym wysiłkiem, gdyż niemal natychmiast dopadli go Terminator, Gladiator i Boewulf jednocześnie. Dwóch złapało go żelaznym uściskiem za ramiona, a trzeci zakneblował. Trynity nawet nie ruszyła się z miejsca, choć jej ukochanego brutalnie wleczono do wyjścia.
– Zapomnijmy o tym – powiedział Nikolaites nieco drżącym z emocji głosem. – Lepiej się pomódlmy.
Trzy wielkie posągi stały niewzruszone od lat. Religia, Komercja i Ułuda patrzyły, jak Family Man, Casper, napoleońscy żołnierze oraz inni zgromadzeni, skłoniwszy głowy, powierzali im swe prośby o pomyślność. Trzeba było zrobić, co się da, a za kilka miesięcy przyjdą tu znowu. Do czasu... Do czasu, kiedy przyjdzie ktoś, kto będzie w stanie ten „Matrix” zburzyć...

Remigiusz Koczy
Remigiusz Koczy
Opowiadanie · 6 października 2010
anonim