Klepsydra Słonecznego Lwa - rozdział1 (część 2)

Gwenhyfara

 

 

 Wrócili mieszkańcy wioski, którzy już z daleka dostrzegli po barwie ognisk, że rytuał został zakończony. Mężczyźni dźwigali stoły, a kobiety i starsze dzieci niosły kosze z jedzeniem. Zaczęli szykować polanę do uczty, zupełnie nie przejmując się stojącymi w kręgu młodzieńcami. Zwyczaj nakazywał nie patrzeć na ich twarze aż do chwili, gdy rozlegną się pierwsze akordy pieśni. Niektórym trudno było dochować tradycji, młodsze kobiety spoglądały na nich co chwilę. Problemy z tym miała Lora, która nie potrafiła oderwać wzroku od jednego z nich. Wskutek tego wszystko leciało jej z rąk. Starsze kobiety, które dawno już pogodziły się z żywiołową naturą dziewczyny, odgoniły ją od przygotowań. Lora posłusznie stanęła z boku, przyglądając się przygotowaniom i co chwila łapiąc się na spoglądaniu tam, gdzie nie powinna.
Fretka zniknęła tak nagle i niepostrzeżenie, jak się pojawiła. W jednej chwili siedziała na ramieniu Fianna, w następnej już jej nie było. Ale młodzieniec czuł obecność swojego fylgii, który zostawił mu jego totem. Na szyi miał zawiązany rzemyk, przewleczony przez amulet, malutka fretka z rubinowymi oczami. Niewielka postać zwierzątka była wykonana z czarnego metalu, którego zimno czuł na gołej skórze. Na niczym w jego totemie, ani na kruszcu, ani na rubinach nie było śladów

świadczących, że wykonała je ludzka ręka. Bo nie wykonała.


Kiedy zabrzmiał pierwszy akord lutni, wiatr nieśmiało poruszył gałęziami drzew, burząc przy tym ciszę panującą na polanie. Las ożył. Słychać było śmiech nimf, wycie wilków szykujących się na łowy, ryk niedźwiedzia, prawdopodobnie ostatni przed nadejściem lata. Pierwsza melodia grana przez bardów z każdą nutą przybierała na sile. Lora ostrożnie przeniosła wzrok na twarze młodzieńców. Każdy z nich był skupiony, jakby przebywali w innym świecie. Kiedy uważnie zaczęła przyglądać się czarnym oczom Fianna usiłując dostrzec w nich choćby odbicie tego co widział. Zobaczyła swój obraz, a twarz młodzieńca powoli rozjaśnił uśmiech. Nie potrafiła nic poradzić na to, że serce nagle zaczęło bić jej jak oszalałe, a policzki oblał rumieniec. Melodia kończyła się już, a gdy ucichł ostatni akord Fiann i pozostali mogli wyjść z kręgu. Teraz ich miejsce zajęły wszystkie matki z wioski, by odtańczyć swój taniec będący podziękowaniem dla Nerthus – Matki Ziemi. Młodzieńcy rozeszli się do swoich zajęć, ktoś podał Fiannowi jego mandolinę i czarnooki przyłączył się do bardów. Palce młodzieńca zręcznie szarpały struny, a po jego obliczu znać było, że jest szczęśliwy. Dziewczyna wpatrzona w niego nawet nie zauważyła, że mija melodia za melodią i przychodzi czas, by i ona zatańczyła w kręgu prosząc o szybkie zamążpójście. Chyba tylko cud sprawił, że nie pomyliła kroków, bowiem przez cały taniec nie potrafiła zebrać myśli. Chodziła jakby w transie, ssąc kosmyk kasztanowych włosów.


Skończyły się rytualne tańce i wszyscy zasiedli do dwóch długich stołów, przy jednym mężczyźni, przy drugim kobiety i dzieci. Jedli pieczone jelenie i dzika, głośno rozmawiali i śmiali się. Potem znów przyszedł czas na taniec, jednak teraz tańczył tylko ten, kto miał na to ochotę. Lora dostrzegła kątem oka, że ktoś zatrzymuje Fianna ręką, gdy ten chciał wstać i znów grać na mandolinie. Chłopak nie protestował, uśmiechnął się tylko i ruszył, aby znaleźć partnerkę do tańca. Serce Lory niemal wyrwało się z jej piersi, kiedy czarnooki podszedł i poprosił właśnie ją. Bez wahania ruszyła z nim w tany, nie idąc, ale w jedynie ledwo muskając stopami ziemię. Cały czas uważnie wpatrywał się w jej oczy koloru zimowego nieba. Ona przyglądała się swojemu odbiciu w metalowo-czarnym spojrzeniu Fianna. Oboje uśmiechali się, wirując w rytm muzyki, zapatrzeni w siebie.


Czar jednak musiał w końcu prysnąć. Muzyka się urwała, a Fiann musiał puścić Lorę. Westchnął patrząc, jak dziewczyna oddala się. Była ładna, zupełnie inaczej zbudowana niż większość kobiet w wiosce. Miała szerokie ramiona. Takie jak czasami mają wojownicy wyćwiczeni w szermierce, a przecież dziewczyna nigdy nie miała klingi w dłoni. Była wyższa od reszty kobiet, górowała wzrostem nawet nad niektórymi mężczyznami, jednak nie nad Fiannem. Niższa od niego o głowę Lora miała postawę tak dumną, że zdawała się być z nim równa. Jednocześnie była jakby tego nieświadoma, często śmiała się jak dziecko, a jej usta kształtu serca nigdy się nie zamykały. Często chodziła podskakując, niemal lecąc, a jeżeli nie, to kołysała na boki krągłymi biodrami. „Weź się w garść do diabła.” nakazał sobie w duchu, lecz nie potrafił tego dokonać.


Święto minęło mu jak we śnie. Zdawało się, że jest pijany, dobrze wiedział, że ma słabą głowę do trunków, ale to było coś innego. Nabrał tej pewności, kiedy wracając do nowego domu on i Briok musieli podtrzymywać Angusa, który nie był w stanie iść samodzielnie. To syn króla był pijany, nie on. Nie potrafił znaleźć wyjaśnienia na to, co czuł. Myśli miał owiane jakby mgłą, a jedyną rzeczą, którą w swojej głowie widział wyraźnie, była twarz, wiadomo czyja.


Jasność umysłu powróciła, kiedy położył się na posłaniu w swoim nowym pokoju. Z niejakim niepokojem stwierdził, że nie pamięta co wydarzyło się po tym, jak tańczył z Lorą. Dobrze wiedział, że to nie wina żadnego trunku, których zresztą pił niewiele. Jedyne rozsądne wytłumaczenie napawało go lekkim strachem. Spróbował myśleć o czymś przyjemnym, nie potrafił jednak niczego takiego przywołać. Zrezygnowany zaczął więc rozmyślać o Lorze, pewien już, że wpadł w sidła, które na niego zastawiła. I jakoś mu to nie przeszkadzało, nawet czuł się z tym całkiem nieźle.

 

Zasnął.


Śnił mu się dom pośrodku lasu, a w przedsionku domostwa siedziała brązowa fretka o rubinowych oczach. Zwierzątko odezwało się do niego:


– Witaj Fiannie, synu Fionna, jestem Lorcan, twój fylgia.

– Je... jesteś fretką? – zapytał Fiann zaskoczony.
– Ty też jesteś – odpowiedział niewzruszony Lorcan.
Fiann nic nie zrozumiał. Dopiero po chwili zauważył, że faktycznie jest fretką.
– A mogę znów być człowiekiem? Możesz tak sprawić, czarowniku? – młodzieniec nie czuł się dobrze w nowej sytuacji, zdecydowanie bardziej wolał być sobą niż małym zwierzątkiem o krótkich łapkach i puchatym ogonie.
– Nie jestem czarownikiem, ale to jest sen. Tutaj wszystko jest możliwe. – Lorcan był wyraźnie rozbawiony.
– W takim razie spraw, abym znów był sobą.
Fiann znowu miał ludzką postać, spojrzał na zwierzątko i po namyśle dodał:
– A ty mógłbyś zmienić się w człowieka? Bo czuję się jak wariat rozmawiając z gadającą fretką.
– Ja jestem człowiekiem, nie gadającą fretką. Właściwie, to kiedyś byłem, teraz jestem duchem, twoim fylgią. Ale bardzo możliwe, że słusznie czujesz się wariatem. Jesteś bardem, poetą, a dla niektórych to słowa zastępujące wariata i obłąkańca. A i uprzedzam, że to, co zobaczysz może nie być najprzyjemniejszym widokiem. Właściwie to będzie bardzo nieprzyjemne.


Fiannowi wydawało się, że zwierzak wzruszył ramionami. Jednak nie dane mu było upewnić się w tym twierdzeniu, bowiem nie miał już przed sobą fretki, ale mężczyznę, starszego od niego o kilka lat. Lorcan siedział w progu domu i przyglądał się Fiannowi z równą ciekawością, co czarnooki jemu. Byli podobni, ale to nic nie znaczyło, wszyscy mieszkańcy wioski byli wyglądem do siebie zbliżeni. Obaj wysocy, równego wzrostu, obaj mieli ostre rysy twarzy, z tą różnicą jednak, że o ile oczy Fianna sprawiały, że jego oblicze traciło całą surowość, o tyle oczy Lorcana nadawały mu przerażający wygląd. Tęczówki fylgii były czerwone niczym rubiny, upiorne. To wrażenie potęgowała jeszcze blada skóra i długie czarne włosy, oraz orli nos. Wyglądał jak strzygoń, nawet jeżeli się uśmiechał.

 

Fiann poczuł, że strach paraliżuje mu całe ciało. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu, nawet zaczerpnąć powietrza.


– Może jednak wolisz, jak jestem pod zwierzęcą postacią? –  zapytał Lorcan najwyraźniej świadom uczuć Fianna.
– Nie, zostań. Tak jest dobrze, przyzwyczaję się – z trudem odpowiedział Fiann.
– Skoro sobie tego życzysz... – czarnowłosy wzruszył ramionami.


Teraz młodzieniec zorientował się, co nie pasuje mu w postaci jego fylgii. Głos Lorcana. Zdecydowanie nie brzmiał jak zawodzenie upiora, nie był ochrypnięty, ale zwyczajny, całkiem miły dla ucha. I jeszcze jego ręce, wcale nie miał długich i pokrzywionych palców, tylko normalne dłonie. Noszące ślady pracy, jednak już zatarte, jakby bardzo stare. Świeższe znaki mogły świadczyć o czymkolwiek. Fiann uśmiechnął się pod nosem i przemógł strach przed „upiorem”. Usiadł obok niego i zapytał:


–  Zawsze już będziesz mi się śnić?
– Jeżeli będziesz tego chciał, jestem twoim przewodnikiem, opiekunem. Zawsze będę w pobliżu. A nawet kiedy nie będziesz śnił możesz mnie wezwać, masz przecież totem.
– Dlaczego właśnie mnie wybrałeś?
– Nie wiem. Wydaje mi się, że jesteśmy podobni. A wolałbyś inne zwierzę? Może niedźwiedzia albo jelenia? - Lorcan roześmiał się, choć jego podopieczny nie widział w tym nic śmiesznego.
– Nie, chyba nie. Tak jest dobrze, mogę być fretką - odparł niepewnie.- Ilu jest takich jak my?
– Jak na razie dwóch. Ja i ty. Jesteś pierwszym wybranym przez fretkę.
– A ty?
– Mnie nic nie wybrało, zostałem wyklęty i wygnany z wioski. – Lorcan nagle umilkł, nie chciał już więcej odpowiadać.


Zniknął las, który milczał. Zniknęła chatka i obraz czerwonookiego, ale kiedy Fiann się obudził, czuł obecność fylgii. Wiedział, że tak będzie już zawsze.
Obudził się z przekonaniem, że musi kiedyś dowiedzieć się więcej o Lorcanie. To jednak mogło poczekać, właśnie nastał świt, a to był jego pierwszy dzień bycia mężczyzną i nie miał zamiaru go zmarnować.    

Gwenhyfara
Gwenhyfara
Opowiadanie · 11 października 2010
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Mała uwaga na przyszłość: staraj się pisać ''krótkie zdanie od autorki'' w polu ''zajawka'' albo w komentarzu, dobrze? :)

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    i co starsze dzieci - niezgrabnie brzmi. Wyrzuć ''co''.
    Młodsze kobiety spoglądały na nich co chwilę, niektórym trudno było dochować tradycji - ''Niektórym trudno było dochować tradycji'' przerzuć na początek. W zasadzie ładniej brzmi: ''trudno było dochować wierności tradycji''.
    Lora posłusznie stanęła z boku przyglądając - przecinek przed ''przyglądając'', bo odzielamy ''-ąc''.
    Fretka zniknęła, tak nagle i niepostrzeżenie jak się pojawiła. - przecinek jest w złym miejscu. Powinien być przed ''jak''. :)

    rzemyk, przez który przewleczony był amulet - o nie, Kochana! To rzemyki przewlekamy przez amulety, a nie odwrotnie. Ewentualnie możemy coś nawlec na rzemyk. Rozumiesz różnicę? Jeśli nie, wyjaśnię bardziej obrazowo.

    Kiedy uważnie zaczęła przyglądać się czarnym oczom Fianna usiłując dostrzec w nich choćby odbicie tego co widział, zobaczyła swoje odbicie - sama znajdź to, co jest nie w porządku z tym zdaniem. Widać na pierwszy rzut oka. :)

    Chodziła jakby w transie, - jak, nie jakby

    ''Jedyne rozsądne wytłumaczenie napawało go lekkim strachem. Spróbował myśleć o czymś przyjemnym, nie potrafił jednak niczego takiego przywołać. Zrezygnowany zaczął więc rozmyślać o Lorze, pewien już, że wpadł w sidła, które na niego zastawiła. I jakoś mu to nie przeszkadzało, nawet czuł się z tym całkiem nieźle. ''
    To jak? Bał się? Czuł się nieźle? Nie kumam.

    metalowo czarnym - zapisujemy to z łącznikiem. Słyszałaś kiedyś o czarno-białych zdjęciach? To najbardziej banalny przykład zapisu tego typu. Ewentualnie można wstawić ''metalicznie czarnych''.

    ''Święto minęło mu jak we śnie. Zdawało mu'' - mu mu... gdzie ta krowa? :D Uważaj na zaimki, takie powtórzenia bywają zdradliwe.

    niedźwiedzia, albo jelenia? - nie stawiamy przecinka przed ''albo''.

    Strasznie dużo tu powtórzeń słowa ''bowiem''.


    12 lat? Niejeden dwudziestolatek nie powstydziłby się takiej narracji. Ciekawe jak piszesz teraz i co stworzysz za dziesięć lat... :)


    Ocenka miała być ''wartościowy'', ale coś mi się źle kliknęło. Kiedy poprawisz to, co wyszczególniłam, wypiszę całą resztę uwag, OK?

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Możesz tak sprawić czarowniku? - przed rzeczownikami w wołaczu wstawiamy przecinek.

    Właściwie, to będzie to bardzo nieprzyjemne. - bez przecinka i pierwszego ''to''.

    młodego mężczyznę, starszego od niego o kilka lat. - niezgrabnie brzmi. Wyrzuć ''młodego''.

    Byli do siebie podobni, ale to nic nie znaczyło, wszyscy mieszkańcy wioski byli do siebie podobni. - brzydkie powtórzenie, fe! Przemyśl dobrze te zdania i sama znajdź odpowiedni synonim. Wiem, że potrafisz!

    postacią?-zapytał
    Tu ujawnia się Twój problem. Myślniki są długie, a łączniki krótkie. Tych pierwszy używamy, by oddzielić jakieś części wypowiedzi albo coś wskazać/wtrącić. Drugich, jak sama nazwa wskazuje, do łączenia (Np. czarno-biały). Ja w komentarzach używam łączników w miejscach, gdzie powinny być myślniki, ale robię to tylko z lenistwa... na które nie można sobie pozwolić w literaturze!
    Na początku każdej wypowiedzi masz piękne myślniki oddzielone spacją. Zapominasz tylko, że na końcu powinny być takie same. W środku prawie wszędzie masz łączniki. W dodatku najczęściej nie oddzielasz ich spacjami. Popraw to szybko i miej na uwadze w przyszłości, OK?

    ochrypnięty, tylko zwyczajny - słowa ''tylko'' w znaczeniu ''ale'' używamy WYŁĄCZNIE w mowie potocznej.

    Ja i ty, jesteś pierwszy, którego wybrała fretka. - Lepiej brzmiałoby w ten sposób:
    Ja i ty. Jesteś pierwszym wybranym przez fretkę.

    obudził czuł - kiedy mamy obok siebie takie same części mowy, oddzielamy je przecinkiem.

    obecność fylgii, wiedział, że tak będzie już zawsze - wywal przecinek i na jego miejsce wstaw kropkę. Staraj się budować troszkę krótsze zdania. Już w poprzednich częściach miałaś problem ze zbyt rozbudowaną wypowiedzią, więc pracuj nad tym.

    · Zgłoś · 14 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Autorko, gdzie się podziewasz?!

    · Zgłoś · 14 lat