(bo i czego innego) robionych specjalnie dla niego i do każdego rodzaju terenu. Były to więc buty uniwersalne, ale nie niezniszczalne. Po kilkuset kilometrach każda para nadawała się do wyrzucenia. Przeszedł już tak duży kawałek świata. Tam gdzie dotarł udzielał wywiadów, a że często gdzieś docierał, wywiady z nim też były częste. Dlatego najróżniejsze firmy prześcigały się w sponsorowaniu tego człowieka. Może się to komuś wyda śmieszne, ale był on modą początku XXI wieku. Ludzie chcieli wyglądać tak jak on i robić to co on.
Ale Jack Obieżyświat był jeden. Miał też jedno marzenie...chciał zobaczyć ocean. To dziwne (prawda?),że człowiek, który od kilkunastu lat nie robi nic innego tylko chodzi z miejsca do miejsca, nie był jeszcze nad oceanem.
Działo się tak zapewne za sprawą ludzi, którzy w zamian za sponsorowanie mówili Jack’owi gdzie byłoby się dobrze pokazać. Ale jak już wspomniałem „działo się”, bo już się nie dzieje.
Pewnego dnia, takiego zwykłego dnia, Jack Obieżyświat zapragnął zrealizować swoje marzenie. J jeszcze coś-chciał zrobić to w ciszy i spokoju, bez tych wszystkich ludzi czekających na niego przy każdym jego kroku, widzących w nim idola i (lub) maszynkę do robienia pieniędzy. Dlatego „pewnego dnia” zrzucił z siebie rzeczy z metkami wielkości dywanu w moim pokoju i na znak protestu ubrał najzwyklejsze, szare ciuchy. I oczywiście parę najzwyklejszych trampek. Trzeba Ci wiedzieć czytelniku(czytelniczko),że firmowe buty zostawiały po sobie specyficzny ślad w postaci fosforyzującego napisu „Jackshoe”. Do tej pory nie wiem na jakiej zasadzie to działało, ale teraz to już nieważne. Następnie dwie kolejne pary włożył do plecaka, do kieszeni schował złotą Visę, pociągnął za sobą wózek z jedzeniem i poszedł na zachód. Wybierał boczne drogi, przez co wydłużył swoją trasę o kilkaset kilometrów, ale dla Jack’a to nie był problem, kilkaset w tą czy drugą stronę. On po prostu szedł przed siebie, na skrzyżowaniach sprawdzał drogę według mapy, a w małych wioskach uzupełniał zapasy. Najczęściej spał pod gołym niebem, wtedy, kiedy dopisywała mu pogoda i spoglądał na gwiazdy. Wierzył, że gdzieś tam jest jego szczęśliwa gwiazda która wkrótce zmieni jego życie. Zdradzę wam, że się nie mylił.
Tymczasem warunki, w których podróżował stały się nie do zniesienia.
Było piekielnie gorąco. Do tego stopnia, że w Hiszpanii, kraju w którym się znajdował ogłoszono lato stulecia. Było piekielnie gorąco, ale myśl o oceanie dodawała mu sił, więc parł mimo wszystko naprzód.
Wreszcie pewnego niezwykłego dnia Jack Obieżyświat usłyszał skrzypienie piasku pod butami. Tak, dobrze myślisz znalazł się na drodze prowadzącej prosto do plaży.
Chciał rzucić wszystko i pobiec, ale powstrzymał się. Jack nigdy nie biegał.
To była jego zasada. Złapał energicznie wózek, ruchem ramion poprawił plecak
i poszedł w stronę, z której dobiegał szum, szum nie morza, a oceanu. Można było poczuć lekką bryzę. Tą specyficzną mieszankę zapachu wody, wodorostów, świeżości i przestrzeni. Tak, najważniejsza była ta przestrzeń, kojarzyła się z wolnością i czymś innym nieznanym. A jak wiadomo nieznane mąci, nieznane mami. Taki sam mętlik panował w głowie Jack’a Obieżyświata. Bo od wielu, wielu lat nie robił nic innego tylko chodził. Było to zajęcie dochodowe, ale oceaniczna bryza obudziła w nim pragnienie poznania czegoś innego. Pragnienie było tak silne, że zapomniał o zasadzie o której wspomniałem wyżej i zostawił wszystko, wózek, plecak i pobiegł. Minął ostatnie drzewa, wpadł na plażę i... zatrzymał się. Pożerał krajobraz oczami, wodził spojrzeniem z prawej strony w lewo i z powrotem. Po minucie,
kiedy jego myśli trochę się uspokoiły, Jack skierował się w stronę wody. Już podjął decyzję. Chciał to robić. Nie wiedział jak długo, ale chciał. Drżącymi rękami ściągnął znoszone trampki, szare ubranie i zbliżył się do wody. Pierwsza fala obmyła jego stopy. Zimny dreszcz przebiegł po jego plecach. Ale był pewien swojej decyzji. Zanurzył się w wodzie i z wielkimi trudnościami popłynął.
Teraz... on pływa. Zawodowo oczywiście.