O świcie opuścili klasztorną twierdzę.
Słowo Raina było święte, toteż mnisi nie dyskutowali z jego postanowieniem. Tiara i Fatum po cichu zapewniali, że ten kaprys najpewniej długo nie potrwa.
Dzień zapowiadał się nadzwyczaj pozytywnie. Dziewczyna cichutko podśpiewywała, o dziwo nie drażniąc ucha kompanów. Jej głos wydawał się nawet przyjemny. Fatum pomyślał, że mógłby ją wreszcie w choć po części zaakceptować, gdyż w takim wydaniu wydawała się zjadliwa. Coś jednak mu przeszkadzało.
Pierwsze, to fałszujące brzdęki worka zarzuconego na plecach kobiety.
Mógł się tylko domyślać, co tam skrywała. Na początku twierdziła, że to jedzenie na drogę. Kłamstwo jednak ma krótkie nogi. Nie mając nic na swoje usprawiedliwienie, w końcu przyznała, że: "przecież nie odejdzie z pustymi rękoma".
Drugie – wstrętna, oślizgła i posykująca żmija Abraxis, która owinęła luźno szyję Tiary.
Spacer bez wyraźnego celu kierował idących prosto przed siebie, poprzez dziewicze lasy i słoneczne polany, pachnące świeżym zielskiem.
Rain i Tiara nie potrzebowali dużo czasu żeby zrozumieć, że z Fatumem trudno nawiązać rozmowę. Zazwyczaj jego odpowiedzi urywały się na pojedynczym słowie lub pomruku.
– On żyje we własnym świecie... – dziesięciolatek uśmiechnął się szeroko do kobiety.
Razem z nią siedział na koniu, rycerz szedł obok i prowadził zwierzę.
– A ja myślę, że nas obraża w taki sposób.
– Nie sądzę. Prawda, Fatum?
Brak odpowiedzi.
– Hej, o czym myślisz? – chłopiec szturchnął namiestnika.
– O tym, czy dobrze robimy, zabierając cię. Prawie nic ze sobą nie wziąłeś, tylko dodatkowy płaszcz na wypadek deszczu.
– Wy nie macie prawie nic, a jednak podróżujecie...
– Mówcie za siebie – dziewczyna wyniośle uniosła głowę.
– Słyszałem, że wszystko co skradnie się z klasztoru, staje się przeklęte.
– Zobaczymy. Jeśli zjedzą ją larwy będzie to znaczyło, że masz rację, mały.
– Ty perfidny, parszywy... – zaczęła Tiara.
To było dość typowe z jej strony. Kiedy ktoś się z nią drażnił, zwykle traktowała go określeniem poprzedzonym jednym lub kilkoma przymiotnikami.
Było to niczym łańcuszek – epitet lub kilka i trzy sekundowe nabranie powietrza jakby zastanawiała się, jaki rzeczownik dorzucić.
Zwykle się nie powtarzała, znieważając mężczyznę synonimami tego samego słowa. Tak czy owak, Fatum już się do tego przyzwyczaił.
Najemnik policzył w myślach.
– Raz, dwa, trzy...
– Nieudaczniku – wreszcie skończyła, pokazując język.
– Nie pokazuj języka, bo ci...
– Rain, jeśli chcesz ze mną podróżować, nie zniżaj się do jej poziomu i przemilcz. Poza tym jesteś już za duży na takie rymowanki. Zamiast tego mów, jeśli będziesz głodny.
– Dobrze. Chcę coś zjeść.
Rycerz niespodziewanie poczuł, że coś lekkiego uderzyło go w tył głowy, nie robiąc mu krzywdy.
– Zabiję cię! Nie będę znów moczyć się w jeziorze! – kobieta splotła ręce.
– To ja obiecałem zająć się dzieckiem, więc jego wyżywienie leży na moich barkach. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Zatrzymamy się na polanie, pójdę do lasu, a ty oddasz się temu, co umiesz najlepiej – nie robieniu nic.
– Błazen! – fuknęła, szukając czegoś w torbie.
Kiedy dekoracyjny kielich znalazł się w jej rękach, cisnęła nim w Fatuma.
– Palant! – tym razem pofrunął świecznik. – Osioł! – zaczęła po kolei wyrzucać skarby.
Być może wyglądało to poważnie, ale nie trafiła ani razu. Rain uśmiechnął się na widok zamieszania, a Fatum wywnioskował, że słownik Tiary wzbogacił się o całkiem nowe, ciekawe pozycje.
* * *
Kwiaty w pełnym rozkwicie zdawały uśmiechać się do słońca. Trawa była tak wysoka, że gdyby Rain tylko chciał, mógłby zniknąć wśród gęstej zieleni, tym bardziej, kiedy nosił szatę w tym właśnie kolorze
Fatum poczekał, aż naburmuszona panna zejdzie z wierzchowca, po czym chwycił chłopaka i postawił go bezpiecznie na ziemi. Z końskiego grzbietu ściągnął gruby, ciepły koc, który następnie rozłożył na trawie.
– Poczekasz tu i nie ruszysz się nawet o krok, dobrze? – podał mu swój bukłak z wodą. – Jeśli wrócę i ciebie tu nie będzie, po prostu pójdę dalej – oświadczył twardo. – Chyba najpierw zacząłbym wyrywać sobie włosy z głowy...
– W porządku. Też idę – zakomunikowała i zaczęła ściągać swój wierzchni strój.
Oboje spojrzeli na nią ze zdziwieniem, co tak właściwie zamierza. Tiara stanęła przed nimi w tej samej białej sukience, w której łapała ryby. Znów nie wyglądała jak prosta złodziejka.
– Na co się gapisz? – parsknęła do rycerza i upięła włosy w koński ogon, przewiązując kokardą.
– Po prostu wymknęło ci się parę kosmków włosów. Ale chciałbym się zapytać, jeśli oczywiście można, zamierzasz dbać teraz o urodę czy o żołądek?
– Będą mi przeszkadzać i ograniczać widoczność – uzasadniła i ruszyła w kierunku lasu.
– Mierząc w tą stronę, zamień sukienkę na spodnie i wtedy już wszystko będzie w porządku – podążył za nią.
* * *
Ich łup liczył sobie cztery sztuki dorodnych królików. Każde zwierzątko z poderżniętym malutkim gardełkiem, miało splamione krwią futerko.
Gdy wkraczali na polanę, Tiara przeskoczyła przed Fatuma.
– Czemu wreszcie nie przyznasz, że wyglądam w tym uroczo? – poprawiła dekolt nieco przybrudzonej kiecki. – Poza tym, gdyby ta piękna dziewczyna nie spadła z drzewa... – wskazała z pełną pychą na siebie – nigdy byś nie zauważył tej króliczej nory! – przypomniała o szczęśliwym przypadku.
– Ta "piękna dziewczyna" powinna schudnąć, skoro jej tyłek zaklinował się w tej dziurze. Zamiast chwytać króliki, musiałem rozkopywać ziemię, żeby cię uwolnić. Przez ciebie zeszło nam o dwa razy dłużej niż powinno.
– Nienawidzę cię! – ścisnęła pięści.
Nie odzywała się już wcale, dopóki nie doszło do niej, że nie dostrzega Raina. Miejsce, w którym się znajdował, powinien wskazywać koński łeb. Klaczy jednak również nie było.
– Widzisz go?
– Raaain! Pójdziemy bez ciebie!
– Tutaj! – spod kęp trawy wyrosła mała, chłopięca dłoń.
– Problem dzieciaka rozwiązany, ale gdzie koń...
Po zwierzęciu nie było nawet śladu, ale dziesięciolatek siedział grzecznie na kocu. W dodatku zzieleniał, kiedy zobaczył, co dorośli trzymają w dłoniach.
– Hej, młokosie! Zobacz, jaki mamy talent, dziś będzie biesiada! …Źle się czujesz? – przyuważyła kiepską minę jasnowidza.
– Zabiliście króliczki! – w jednej chwili młody prorok rozpłakał się rzewnie.
– No ale tak wygląda mięso przed podaniem na talerzu!
– Nie jem mięsa! To morderstwo!
– Mam ochotę poprzeklinać, ale nie mogę tego robić przy dziecku... – prychnął do siebie namiestnik.
– Jak to? Nie zjesz z nami?
– Nie chcę! Nie będę tego jadł! – skrył twarz w dłoniach.
– No daj spokój, to jest o wiele pożywniejsze, niż jakieś jagódki albo ryż. Poza tym, jak dojdziemy do najbliższego miasta, oddamy skóry królików do kuśnierza i będziesz mieć ciepłą czapkę.
– Ale ja nie chcę!
– Fatum, jak mogłeś się nie dowiedzieć, co je twoja latorośl! – Tiara od razu przypisała mu winę. – Przez ciebie musimy znowu pełzać do tego lasu! W ogóle, gdzie jest klaczka?! Nogi mnie bolą!
– Przyszło paru miłych panów i powiedziało, że chcieliby pożyczyć.
– I ty się zgodziłeś?!
– Dali mi taką ładną, srebrną monetę – wyciągnął dłoń i pokazał swojemu opiekunowi.
– To jest główka od łyżki...
– Aaaaa! Że co!? – dziewczyna złapała się za głowę w rozpaczy. – Ty mały smarku! Wracasz do domu! – złapała go za kołnierz i lekko potrzęsła. – Mój koń, mój koń... – jęknęła pod nosem.
– Odszukamy konia, zostaw dzieciaka... zjemy i go poszukamy. Pewnie ktoś go potrzebował do zepchnięcia drzewa z drogi albo czegoś w tym stylu...
– Sugerujesz, że byli uczciwi...?
– Też w to nie wierzę, ale dzieciak chciał dobrze. Zajmij się królikami, ja poszukam jakichś jagód i może natrafię na konia.
* * *
Mimo wielu chęci Fatum nie odnalazł zaginionego zwierzęcia. Zamiast tego znalazły się jagody, grzyby i podkorze.
Słońce zaczęło znikać za horyzontem, mały wróżbita szybko przysnął, zmęczony wędrówką po lesie.
– Gdybym wiedziała, że takie przykrości spotkają mnie w drodze... – westchnęła głęboko Tiara, piorąc swoją kreację, która ucierpiała podczas polowania. – I jeszcze ten mały gówniarz wrzucił moje jedzenie do ogniska, żeby „wyprawić królikom uświęcony pogrzeb”... Jestem taka głodna...
Najemnik przyglądał się bacznie temu, co robi, jednocześnie kontrolując nerwowo otoczenie.
– Nie musisz się tak spinać. Zostawiłam go z Abraxisem, nic mu nie grozi. Jutro wracamy do klasztoru i oddajemy tego diabła – pokiwała porozumiewawczo głową, zerkając na rycerza. – Poza tym, sama bym tu nie trafiła, musiałeś mnie zaprowadzić pod samo jezioro.
– To mimo wszystko dziecko. Nie powinniśmy zostawiać go samego, ostatnio sprzedał konia za łyżkę, ciekawe za co sprzeda węża, złamaną gałąź?
– Bardzo śmieszne. Przestań mnie wkurzać! – stanęła na równe nogi. – Nie znoszę cię!
Nagle podbiegła i pchnęła go w stronę wody, a on niefortunnie pociągnął ją za sobą.
On wyłonił się spod powierzchni jako pierwszy. Złapał ją w pasie i pociągnął ku sobie.
W świetle księżyca wyglądali jak namiętni kochankowie w czasie miłosnych uniesień.
– Nikt ci nie każe mnie lubić – oświadczył, odgarniając kosmyki włosów z twarzy Tiary.
Nie dość, że jego niebieskie oczy magnetycznie przyciągnęły jej spojrzenie, to dotyk już dogłębnie sparaliżował. Czuła się zniewolona. Oczarowana silnymi ramionami, które delikatnie ją trzymały, rytmicznym oddechem, który padał na skórę.
Choć raz wydawał się ciepły, nawet gdy woda w okół nich była bardzo zimna.
Dałaby głowę, że mężczyzna słyszy, jak wali jej struchlałe serce. Poczerwieniałe policzki, niewidoczne w tym mroku, rozpaliły się niczym płomień.
To była tylko chwila, złapała go za ramiona, chcąc wspiąć się do jego ust. Coś kazało jej to zrobić. W ostatniej jednak sekundzie pohamowała się gwałtownie. Odepchnęła szybko dłonią jego czoło od siebie.
– Nie dotykaj mnie, głupku!
Obawiała się, że gdyby to się stało, Fatum miałby pożywkę, żeby z niej drwić.
– Bawi się mną, przebrzydła świnia – pomyślała.
– Chciałem ci tylko pomóc, żebyś się nie utopiła... jesteś strasznie nieuprzejma – postawił ją na pewnym gruncie i wyszedł z wody, w pełni urażony.
Położyła dłonie na dekolcie, piersi szybko unosiły się i opadały. Łapała oddechy.
Sylwetkę podkreślało granatowe niebo, ozdabiając tło srebrnymi klejnotami, tworząc magiczne konstelacje. Nie spuszczała z niego wzroku. Chciała wyglądać groźnie... aby móc się ochronić. Posłać mu coś, co odbierze za pogardę.
– Widzisz, co narobiłeś, idioto?! Chyba nie myślisz, że taki pieprzony laluś mi zaimponuje swoją dobrocią?! Zapomniałeś? Potrzebny mi tylko jeleń, który mnie obroni, rozumiesz?!
Odwróciła się do niego plecami, aby jej nie widział.
To co musiała powiedzieć, zabolało ją bardzo mocno. Nawet nie wiedział, jak. Gdyby teraz mógł spojrzeć na nią wiedziałby, że po cichu jej oczy płaczą, a łzy uciekają po brodzie prosto na piasek.
– Mam w głębokim poważaniu imponowanie innym. Jeśli chcesz jelenia, szukaj innego. Nie ciebie obiecałem chronić. Pomogłem ci raz, pomógłbym i potem, bo nie jestem pieprzonym dupkiem. Ale nic nie przysięgałem. Jestem pewny, że jesteś po prostu smarkulą, która uważa się za damulkę, przed którą będą padać mężczyźni. Dorośnij, a potem możemy rozmawiać.
– Czujesz? – tym razem była delikatna w tonie. – Jestem taka głodna, że wydaje mi się, że ktoś piecze koninę... – próbowała odwrócić jego uwagę.
– Tak, czuję. Pewnie inni podróżnicy – zwrócił się w stronę lasu.
– Sprawdźmy to – zaproponowała z powagą, zupełnie jakby nic między nimi wcześniej się nie wydarzyło.
– Ale zachowajmy ostrożność.
* * *
Wśród gęstych drzew przemykały dwie postacie. O ich obecności nie świadczyło nic. Żadnych szelestów, głośnych oddechów, potknięć, szeptów.
Cisza.
To, co działo się w głębszej partii głuszy było całkiem inne. Śmiechy, śpiewy... najwidoczniej jakaś biesiada.
– Muszę przyznać, kamraci, że ta stara szkapa jest świetna! – zawołał najgrubszy, najprawdopodobniej herszt.
– Poproszę średnio wypieczone! – jeden z mężczyzn wzniósł dłoń do góry. Wyglądał nieco inaczej, niż reszta.
Dziewczyna i najemnik znaleźli się w pobliżu ucztującej grupki.
Gęsty krzak idealnie skrywał ich postacie, a głośny gwar pomiędzy panami, zagłuszał szepty między nimi.
– Czy widzisz to, co ja? – zaintrygowana niewiasta zwróciła się do Fatuma. – Siodło od klaczki – poznała od razu siedzisko, porzucone niedaleko w zaroślach.
– Teraz rozumiem, dlaczego pachnie tu koniną... mamy przesrane...
– Chwileczkę, czy to nie Kiro? – Tiara od razu spostrzegła podobieństwo. Jeden z złodziejaszków miał zielony strój, coś w rodzaju kapłańskiego habitu.
– Jeśli to on, to chyba go zabiję. Zeżarł konia, co ja teraz powiem dzieciakowi? "Hej, Mały, przykro mi, ale inny mnich wchrzanił konia"... ale będzie ryk...
– Ja, ja... nie wytrzymam tego dłużej – dziewczyna ścisnęła pięści. Gniew buchał z jej wyrazu twarzy niczym płomień z pieca. Zacisnęła zęby. Teraz mogło wydarzyć się wszystko.
Tiara wstała otwarcie i podeszła do paleniska. Bandyci byli nieco zaszokowani. Nastała cisza.
– Wy tępe opryszki! Wtranżoliliście nam konia! – wydarła się na nich.
– Poznaję ten głos. Chcesz się do nas przysiąść? – zakonnik z uśmiechem rozpoznał znajomą i zaprosił na kolację.
– Moim koniem się rozporządzasz?! Fatum, trzymaj mnie! – krzyknęła z furią i kopnęła duchownego w ramię. Następnie naskoczyła na niego i zaczęła dusić.
– Co się dzieje? – jeden z rabusiów spojrzał po kolegach.
Kobieta wydawała się im przerażająca.
– Bierzcie tę dziewuchę, idioci! – zarządził przywódca.
Chcąc dać swoim podwładnym przykład, podniósł się i ociężale ruszył ku napastniczce. Nim do niej dotarł, potknął się o gruby gałąź, który nagle pojawił się między jego nogami. Herszt wyłożył się i przeturlał jak piłka.
– Zmierzcie się ze mną – młodzian wyszedł z krzaków.
– Szefie, jest ich więcej! – najbardziej tchórzliwy z nich zatrząsł się jak galareta.
Wtedy ktoś nagle złapał go za ramię. Gdy tylko się obejrzał, dostał potężnie pięścią w nos. Upadł na ziemię i rozpłakał się.
– To jakieś cioty! – podsumowała dziewczyna w złości.
– Panowie, my im pokażemy! – herszt łupieżców gromko wrzasnął.
Trzech z szarżą poszło dać nauczkę Fatumowi.
– A ja?! – dziewczyna znów poczuła się ignorowana.
Wściekła Tiara zupełnie nie przypominała tej, która kurczyła się wcześniej pod ścianą. Może to obecność rycerza dodała jej sił.
Niemniej trzech typków zaczęło otaczać właściciela długich, kasztanowych włosów. Jeden z nich zamachnął się na z okrzykiem, który miał zastraszyć. Drugi zrobił to samo, kopiując ruch kolegi.
W chwili, gdy pięści już prawie sięgały twarzy młodzieńca ten uchylił się i jednym susem przemknął obok nieprzyjaciół. Kiedy zaś najbliższy odwrócił się, by ponowić atak, namiestnik obrócił się wokół własnej osi, unosząc wysoko wyprostowaną nogę, którą znokautował pierwszego z bandytów.
Pozostali dwaj z przyjemnością wykorzystali jego nieuwagę i chwycili za ramiona. Wtedy też Fatum skulił się, zmuszając swoich przeciwników do ugięcia nóg. Nagle wyskoczył, odbijając się stopami od ziemi, lądując na zgiętych kolanach opryszków. Następnie wyskoczył do góry najmocniej jak umiał.
Zaskoczenie sprawiło, że poluzowali uścisk, wypuszczając rycerza, który przeskoczył i wylądował za nimi. Ramionami objął ich szyje.
– Są twoi! – krzyknął do dziewczyny licząc, że wyładuje swoją złość.
– Błagamy o litość!
Tiara zbliżyła się z gracją. Jednemu wymierzyła cios w przeponę, drugiemu między nogi. Fatum puścił unieszkodliwionych przeciwników. Chwile pojęczeli trawiąc ból, a potem czym prędzej uciekli w gąszcz.
– I niech was więcej tu nie widzę!
Dziewczyna oparła dłonie na biodrach i odetchnęła z ulgą. Spojrzała na rycerza i uśmiechnęła przyjaźnie.
Gdyby nie to, że była wciąż mokra, mógłby zapomnieć o tym, co wcześniej się wydarzyło. Któraś z tych masek nie mogła być prawdziwa. Nie można być jednocześnie głupim i mądrym, nienawidzić kogoś, a potem nagle darzyć go sympatią.
– Jest mi zimno i jestem głodna! – wyrwała nagle i przysiadła się blisko żaru.
Urwała sobie kawałek mięsa i wsadziła do ust.
– Co za kretyn... – zmierzyła wzrokiem półprzytomnego zakonnika.
– Nie mamy teraz konia, do najbliższego miasta daleko, a za bandytów z tych gór nieźle płacą... ale jak ich odeskortować? No i pozostaje jeszcze fakt, że trudno mi sobie wyobrazić, że prowadzimy koniokradów przy Rainie.
– Mówiłam już. Twoja pociecha musi wrócić do domu.
– To nie jest moja pociecha, nie mam zamiaru bawić się w ojca. Ale jak to sobie teraz wyobrażasz, oni odzyskają przytomność, znowu będą rabować, a my za ten czas odstawimy dzieciaka z powrotem? To barachło jest teraz ważniejsze...
– To co powiesz swojemu brzdącowi, jak zwiążesz tym trzem ręce? – Kira również wzięła pod uwagę. – Że to taka zabawa?
– Ma dziesięć lat, powinien zrozumieć. No i klasztor mieści się w niebezpiecznej okolicy, na pewno słyszał o różnych incydentach...
– Fatum, obudź się! On oddał naszego wierzchowca za ŁYŻKĘ! – popatrzyła na niego z zażenowaniem. – Dobrze, że ty go niańczysz, nie ja. Bandytami tez musisz się zająć. Ja jestem tylko bezbronną kobietą – zaznaczyła wyniośle i przeczesała palcami swoje prawie już suche włosy. Znów zrzuciła na niego cały moralny ciężar.
– Sądziłem, że zainteresujesz się bandytami. W końcu, jak wspominałem, nieźle za nich PŁACĄ.
– Masz rację... – pokiwała głową. Zbliżyła się do niego i spojrzała prosto w twarz. – Okażę wspaniałomyślność i oprychami zajmę się sama.
– Wydaje mi się, Moja Droga, czy chcesz większość nagrody zgarnąć dla siebie?
– Nie mylisz się. A jednak coś masz pod tą kopułą i nie trzeba ci tłumaczyć – roześmiała się pogodnie.
On jakoś wcale nie podzielał jej humoru.
– Jestem kobietą interesu – dodała zarozumiale.
I zapadła nagła cisza.
– Masz coś na twarzy... – wskazała nieśmiało palcem.
Mężczyzna odruchowo przetarł się ręką.
– Nie, to nie tu – położyła opuszki na jego ciepły policzek.
– Więc, jeśli możesz, strzep to i wracajmy do dzieciaka. Może już się obudził i ma pietra.
Tiara cofnęła odruchowo dłoń i wstała.
– Ani myślę! Do twarzy ci z tym brudem – na jego twarzy nie było nic, mimo to udała, że jest tam coś szpetnego i złośliwie się uśmiechnęła.
– No to Rain to ściągnie. Pamiętaj o tych typkach, ja idę to młodego.
prowadził zwierze. - zwierzę.
epitet, lub kilka i trzy sekundowe wzięcie powietrza - bez przecinka i raczej ''nabranie'' niż ''wzięcie''.
tak, czy owak - bez przecinka, to jest cała partykuła. ;)
leży na mojej głowie. Nie zaprzątaj sobie tym głowy - '''leży na moich barkach''. Unikniesz dzięki temu brzydkiego powtórzenia.
pójdę do lasu a ty oddasz się temu, co umiesz najlepiej – przecinek przed ''a''.
kiedy sam nosił szatę w tym właśnie kolorze - bez ''sam''
jakiś jagód i może natrafię - jakichś, ''jakiś'' to liczba pojedyncza.
Hej, Mały, przykro mi ale inny mnich wchrzanił konia - przecinek przed ''ale''.
Wtranżoliliście nam konia ! – wydarła się na nich. - zbędna spacja przed wykrzyknikiem.