– No proszę, kogo ja tu widzę – męski głos zahuczał tuż nad nią.
Wstała ostrożnie. Zadrżała. Wydawało się jej, że zna ten ton. Obróciła się powoli. Wielka, goryla łapa złapała ją za szyję i rzuciła o ścianę.
– T... t... tato? – ze strachem poznała napastnika.
Nie zmienił się przez tyle lat. Blizna na policzku zdawała się tylko bardziej czarna, a włosy bardziej siwe. Swoim wyglądem zawsze wzbudzał respekt.
– Tiara, moja mała córeczka. Tak wyrosłaś. Teraz przypominasz matkę... – uśmiechnął się złowrogo.
Jego oczy planowały mord. Bez trudu można było to odczytać w skrzących się źrenicach.
– Co tutaj robisz?! – w głowie młódki przeleciała właśnie cała przeszłość.
Agresja rodzica, krzyki, potłuczone butelki, zranione głowy, nogi i brzuchy. Trwoga jej i rodzeństwa.
– Kto ci pozwolił upodabniać się do matki?! – złapał za fioletowy strój i zaczął drzeć, aż pozostawił strzępy.
– Przestań! – wykrzyknęła z łzami, ale nie broniła się.
– To przez was ona nie żyje! Porzuciliście mnie! – wymierzył jej silny policzek.
Padła na podłogę. Koszmar z dzieciństwa wrócił i teraz stał tuż przed nią z zaciśniętymi pięściami.
– Przepraszam, tato! – łkała, skrywając w dłoniach twarz.
– Już za późno. Skończysz jak twój brat. Poślę cię prosto do piekła, Słoneczko – nachylił się.
Jego twarz była wykrzywiona w demonicznym uśmiechu.
– Co zrobiłeś mojemu...? – zaczęła dławić się łzami więc już nie mogła nic więcej wyjąkać.
Nawet nie była w stanie się ruszyć. Czuła jakby umierała. Rosły i krzepki mężczyzna w średnim wieku znów uchwycił za szyję.
– Nigdy! – podniósł jej głowę dwadzieścia centymetrów ponad podłogę i zdzielił.
– Już! – ponowił uderzenie, znowu wznosząc.
– Mnie! – trzeci walnięcie. Głowa Tiary zaszła krwią od tyłu. Jej samej wydawało się, że już nie czuje bólu. Chciała tylko w głębi serca, żeby bóg skrócił jej katorgę.
– Nie opuścisz! – czwarty cios o podłoże. Bordowa kałuża zaczęła już chlapać na boki.
– Syvis! – przy piątym ciosie przez usta agresora przeszło imię matki Tiary. Zupełnie, jakby zaczął mylić obie kobiety.
– Ty opuścisz ją – okolicę przedarł mocny męski głos, a zaraz po tym huk solidnej belki uderzonej o potylicę napastnika. – Miałaś za mną nie iść – oskarżył niewiastę, lecz nie liczył na odpowiedź.
Korzystając z chwili, w której nieprzyjaciel chwiał się na lekko zgiętych nogach, chwycił Tiarę i wybiegł z domu.
Zniknął z oczu wśród gęstej mgły. Zatrzymał sobie dopiero w chwili, kiedy miał pewność, że jakkolwiek niebezpieczny jest przeciwnik, nie zdoła ich odnaleźć.
Usadowił Tiarę na kamiennej płycie nagrobnej. Szarpnięciem oderwał gruby rzemyk od pasa, na którym trzymał bukłak z wodą. Odkorkował butelkę i polał jej głowę.
– Tym razem się stąd nie ruszaj – paroma nerwowymi ruchami ściągnął z siebie płaszcz i położył za nią, po czym skłonił ją, by się położyła. – Niedługo wrócę.
* * *
Odór krwi był wszędzie. Fatum stanął pomiędzy domostwami. Nie pamiętał już, gdzie znajdował się właściwy dworek. Znalazł go jedynie dzięki krzykom. Teraz jednak musiał odszukać przeciwnika ponownie i rozprawić się z nim na dobre.
Rozwścieczony mężczyzna tymczasem chwytał, co miał pod ręką i ciskał w furii.
– Gdzie jesteś!? Kto śmiał!? – zaczął wrzeszczeć. Nie wiedział, dlaczego runął na podłoże. Przypomniało mu się tylko uderzenie. Musiała być jakaś trzecia osoba.
Ojciec Tiary zamoczył swoją dłoń w plamie krwi i szaleńczo się roześmiał.
– Było tak blisko – wsadził sobie palce do ust, aby skosztować czerwieni. Żelazny posmak wzbudził w nim jakieś podniecenie. Po chwili podniósł się i zaczął się rozglądać za przeciwnikiem.
Trzymając rękojeść miecza, rycerz przedzierał się przez miasto. Mgła stanowiła obecnie największą przeszkodę, ale młodzian czuł, że odnajdzie obcego mężczyznę. Widział go tylko przez chwilę, ale zdążył wywnioskować, że ma siłę byka.
Kolejne minuty nie przynosiły skutku. W końcu jednak, coś kazało mu spojrzeć w prawo. Spomiędzy mlecznej osłony wychodziła jakaś postać.
– No proszę. Syvis mnie zdradza z jakimś cholernym ciulem. Kim jesteś?! – zagrzmiał.
Fatumowi od razu rzucił się w oczy jego strój. Zbroja należała do wojskowych z królewskiej świty.
Musiał pracować dla samego króla. Mężczyzna był barczysty, wyglądał na łajdaka z samej twarzy.
Wyciągnął duży miecz, gotów do ataku.
– Fatum Eniel – młodzian spojrzał przeciwnikowi w oczy. – Jeśli podniosłeś rękę na mężczyznę, powinna czekać cię kara. W chwili, kiedy twoją ofiarą była kobieta, śmierć. Taki właśnie wyrok zamierzam ci wydać – ostrze obosiecznego miecza wysunęło się z pochwy. – To ty stoisz za podpaleniem?
– Co? Strasznie się boję – wybuchł śmiechem. – Ja i mój oddział wyrżnęliśmy wszystkich po kolei, jednego po drugim. Kobiety, dzieci... – zaczął wymieniać bez wyrzutów sumienia. – Dokąd zabrałeś moją kochaną dziewczynkę? – spytał z fałszywą troską. – Nie lubię, jak ktoś wtrąca się do moich spraw rodzinnych – oblizał długim językiem ostrze swojego oręża.
– Zamiast próbować mnie nastraszyć, stań do walki! – wyciągnął miecz przed siebie, mierząc w przeciwnika.
– Córeczko! Tatuś po ciebie idzie! – oznajmił głośno i od razu przeszedł do ofensywy. Sprawiał wrażenie dzikiego nosorożca, który skupiony, ciągnąc w biegu nogę za nogą, wywoływał potwornie głośny tupot. Wykonał poziome cięcie, mimo wieku był niebywale szybki.
– Zamorduję cię! – zapowiedział.
Bystry rycerz jednak sprawnie omijał styku z klingą, co jeszcze bardziej zirytowało napastnika.
– Nigdy jej nie odnajdziesz! – Fatum głowicą miecza wymierzył cios w policzek przeciwnika, wybijając mu parę zębów.
Żołnierz królewski przykucnął na ziemi i złapał się za szczękę.
– Zapłacisz za to – powiedział pod nosem.
Złapał raptownie garść pisaku i sypnął rycerzowi w oczy. Ten zupełnie się tego nie spodziewał. Zdążył tylko ustawić się w obronie bokiem, aby minimalnie uniknąć ciosu. Metaliczny chłód przebiegł po plecach młodzieńca. Po chwili uczucie lodu zamieniło się w ogień i wywołało pieczenie..
– No proszę... – głęboki bas odezwał się zza jego tyłu. – Moja mała zadaje się z księciem. A to ci niespodzianka. Nasz władca bardzo się ucieszy – powiedział obserwując znak, który wyłonił się, gdy ojciec Tiary rozciął ubranie. – W takim razie nic tu po mnie. Jeszcze się spotkamy, Enielu Areo.
* * *
Fatum po długich poszukiwaniach w końcu odnalazł drogę do Tiary. Nadal leżała na grobowcu, lekko skulona. Krwawienie nie było już tak silne. Trzymając podartą koszulę w dłoni, podszedł do dziewczyny i ukląkł przy niej. Początkowo obawiał się, że wykrwawiła się i jego pomoc nadeszła za późno. Na szczęście zerknęła na niego spod lekko przymrużonych powiek.
– Lepiej się czujesz?
– To nie był sen, prawda? Zniszczył mi pamiątkę – rozpłakała się.
Ubranie było w strzępkach, ale nie była to odpowiednia chwila, żeby spojrzeć na nią jak na kobietę. Teraz była ofiarą, nie mogła więc wywoływać zaczerwienienia na policzkach.
– To jest teraz najmniej ważne. Nie sądzę, żeby było tu kogo ratować, musimy się stąd wydostać. Dasz radę wstać? Albo chociaż mocno się trzymać? Poniosę cię na plecach.
Usiadła ledwo i dygoczącą dłonią złapała się za tył głowy.
– Trochę się kręci...
– Opatrzymy to w bardziej przystępnym środowisku – odwrócił się do niej tyłem i uklęknął.
Złapała go delikatnie za kark i przymocowała się nogami. Teraz mogli już się poruszać.
Fatum sprawiał wrażenie jakby nie był zmęczony, szybkim krokiem szedł przed siebie, nieraz przyspieszał biegiem. Niewiastę zaś nużyło, czuła się trochę otępiała i widziała tylko to, co miała tuż przed oczami. Wcześniej nie zwracała na nic uwagi, po prostu położyła swoją głowę na jego plecach. Po chwili najemnik wyczuł, że jej dłoń wodzi z zainteresowaniem w miejscu, gdzie znajduje się jego specyficzny tatuaż przedstawiający głowę ryczącego lwa.
– Długo to masz? – zapytała.
– Jakiś czas... powinnaś odpocząć, zamiast zajmować się głupotami... – przyśpieszył bardziej.
– Jeśli zasnę to umrę. Słyszałam o tym – przytuliła się mocno. – Czemu malunek przedstawia głowę ryczącego lwa? Jesteś treserem zwierząt? – próbowała zażartować.
– Po prostu... lubię lwy. Nie myśl teraz o tym.
Mgła zaczęła rzednąć. Rycerz usadowił dziewczynę na pniu powalonego drzewa.
– Mam jeszcze jeden bukłak z wodą. Przemyję ci twarz, nie ruszaj się.
Najpierw przeczyścił swoje dłonie, po czym zaczął delikatnie przecierać twarz dziewczyny, wysuszając swoją koszulą, która nie nadawała się już do niczego innego.
– Nie lubisz mnie, Enielu...? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, dodała: – ukrywasz, że jesteś szlachcicem. Takie tatuaże są jedyne w swoim rodzaju, nie do podrobienia. Herby zarezerwowane wyłącznie dla rodziny królewskiej – zaskoczyła go swoją wiedzą i mimo że głowa huśtała się jej lekko na strony, jakby zaraz miała zasnąć, mówiła całkiem płynnie.
– To było dawno i nieprawda. Pochodzenie wcale nie jest takie ważne. Zaśnij, a obudzę cię za parę godzin. Sen jest najlepszym lekarstwem.
– Pochodzenia się nie wyprzesz. Nie zamilknę dopóki mi nie powiesz – ciągnęła uparcie swoje. – Albo wiesz... – złapała go za ramiona i momentalnie zemdlała.
Za niedługo wrócę. - To popularny błąd stylistyczny. Zdarzał Ci się już kilkakrotnie. Bez ''za''.
– Dawno to masz? – zapytała - ''Długo'', a nie ''dawno''.
nie prawda. - ''nie'' piszemy łącznie z rzeczownikami, przymiotnikami i przysłówkami. :)
Trochę nudne.