opowieść paracmentarna

varzyvo

 

Siedział po turecku pod drzewem obok swojej nieodłącznej reklamówki. Wieczór był ciepły, a świecące wokół znicze paradoksalnie dodawały przytulności i jakiejś jednak... nostalgii. Zapalony przed nim lampion kierował wzrok przechodniów, gdy sama muzyka nie wystarczyła. Zakapturzony, grał na gitarze, a mijający go ludzie nawet nie mieli gdzie rzucić mu symbolicznego grosza, bo nie wystawił ani pudełka, ani czapki, ani innego pojemnika. Podeszła do niego i uśmiechając się zapytała, czy może zrobić mu zdjęcie. – Oczywiście – odpowiedział, odwzajemniając uśmiech. Chcąc nie chcąc zaczął pozować. Grał troszkę głośniej i nie umiał nie patrzeć w aparat. Fotografka-amatorka zastanawiała się, o czym myślał, gdy do niego podeszła. Czy – że naiwna, czy – że miła i uprzejma, a nie spodziewał się (ta wizja przodowała i (bo?) wprawiała ją w lepszy nastrój), czy – że ładna, czy – że głodny, czy – o swoich bliskich... Towarzysz fotografki usiadł na ławce i zapalił papierosa. Myślał nad tym, co też o jego koleżance sądzi model. Szybko doszedł do wniosku, że sam nie chciałby być tak traktowany – jak małpa w zoo. „Zrobię Panu zdjęcie” - przedrzeźniał fotografkę w myślach. No chyba bym zabił... Ale może on to lubi? Przechodnie mieli tak różne myśli, jak wielu ich było. „Z cmentarza cyrk robią!”, „Ciekawe, co sobie myśli ten człowiek? Nie wstyd mu?”, „Pewnie pijak... też sobie znalazła obiekt! A kucnęła tak, że przejść się nie da”, „Na pewno gra dla zmarłego przyjaciela. A ta mu przeszkadza tym aparatem, natrętna dziennikarka-amatorka!”... On śpiewał, pozował, uśmiechał się i zastanawiał... nad tym, dlaczego nikt go nie zapyta.

varzyvo
varzyvo
Opowiadanie · 1 listopada 2010
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Baaardzo dobre zakończenie. Otóż to, milion wersji, a żadna może nie być prawdziwa.

    · Zgłoś · 13 lat