020. Rozstanie

Clairebible

 

Mijały minuty, potem godziny... aż w końcu nastał świt. Dziewczyna nadal leżała w bezruchu, Fatum siedział wysoko na drzewie i oglądał wschód słońca. Delikatna czerwień zalała niebo, jakby krew ludzi Azadiru wchłonął nieboskłon.
Gdy tylko się obudzi... żegnasz się i znikasz – powiedział do siebie rycerz. Fakt, że ktoś odkrył jego tożsamość był okropny. Nie chciał, aby ktokolwiek wiedział.
Tymczasem jaskrawe promienie padły na twarz dziewczyny, drażniąc zamknięte powieki. Obróciła się plecami w przeciwną stronę i otworzyła powoli oczy. Ziewnęła głęboko i podniosła się.
Czyżbym została sama? – rozglądnęła się nerwowo.
– Już się obudziłaś. To dobrze – dobiegło do niej z góry. Baczne spojrzenie młodego mężczyzny spoczywało dokładnie na niej. Twarz nie wyrażała uczuć, jedynie długie, falowane włosy dumnie powiewały na wietrze.
– Co ma znaczyć ta mina? – skrzywiła się w dziwnym podejrzeniu, a potem zerknęła na siebie. Jej ubranie było nieco niekompletne. Zakryła się ramionami jakby chciała się objąć.
– Zupełnie nic. Uznałem, że skoro chodzisz za mną i tym samym narażasz na niebezpieczeństwo, to jest dobry moment, żeby nasze drogi się rozeszły. Czekałem tylko na chwilę, w której się obudzisz.
– O czym ty mówisz?! – wstała gwałtownie i od razu rozbolała ją głowa. Dotknęła delikatnie tego miejsca, było opatrzone, przewinięte chustką. – Dzięki za opiekę...
– Bądźmy szczerzy: spotkaliśmy się przez przypadek. Czystym zbiegiem okoliczności była też dalsza wspólna podróż. Nie będziemy wiecznie podążać w tym samym kierunku.
– Aha – odpowiedziała krótko, od niechcenia i przebiegła wzrokiem okolicę. – Ruszaj dupsko z tego drzewa, nie jesteś wroną. Musimy się dowiedzieć, co było przyczyną tragedii – mówiąc to, nawet się za nim nie obejrzała.
– Pewnie jakieś porachunki klanów. Nie warto nic sprawdzać, nikt nie przeżył.
– Porachunki, w których maczał palce sam król? – zapytała z ironią. Czuła, że ewidentnie Fatum chciał się jej pozbyć, ale wiedziała, że nie odpuści. Prawdziwy książę. Jedynie udawała, że zapomniała. – Czysty przychód – mówiła jej głowa. – To pewnie tłumaczy te szlacheckie rysy i ciało atlety. 
– Może. Nie bardzo mnie to obchodzi – zeskoczył na ziemię. – Ja stąd idę. Duchy nie powiedzą nam, co było przyczyną.
– A pozostawione ślady? Dowody? – podała następny argument, ale zauważyła, że to nic nie daje. Wreszcie szarpnęła go mocno za ramię. – Jeżeli pójdę tam sama, będziesz mieć wyrzuty do końca życia, ponieważ tam zginę! To będzie twoja wina, bo dzięki tobie tu jestem!
– Skoro natrafiłaś tu na swojego ojca, powinnaś się domyślać. Znać powody, przynajmniej mniej więcej – uciął. – Jak mówiłem, muszę się już zbierać.
– Nie znam! Gdy dowiedziałeś się, że miasto płonie, pobiegłeś tu szybko. A gdy mamy szansę odkryć, co tu się dzieje, może ocalić inne metropolie, uciekasz! To ja powinnam powiedzieć, że nie chcę tu być.
– Więc może postawię sprawę jasno. Nie chodzi mi o miasto, tylko o ciebie, głupia! Przyszedłem tu sam, a ty jak muł poszłaś za mną. Gdyby nie moja interwencja, mogłabyś tam umrzeć. Trzymaj się ode mnie z daleka, nie chcę, żebyś zginęła, bo jakaś cegła spadnie ci na głowę. Chyba jesteś na tyle inteligentna, żeby wiedzieć, że fatum to zły los? Ja jestem złym losem. Przekleństwem. Więc, do cholery, zejdź mi z oczu.
– Huh?! – osłupiała przez chwilę, przełknęła ślinę. – Więc spróbuj się mnie pozbyć! I sam jesteś głupi, palancie! – podbiegła do niego. W jednej chwili widać było, że miała ochotę go spoliczkować, ale powstrzymała się. Zamiast tego złapała go w pasie i ani śmiała puścić. – I co teraz, Eniel? – przeszyła go źrenicami.
– Sądzisz, że boję się takiej dziewczynki? Dla własnego dobra powinnaś mnie zostawić... rozejdziemy się tu i teraz, nikomu nie stanie się krzywda.
– Ty? Nie uderzysz mnie! – powiedziała sarkastycznym tonem i uśmiechnęła się.
– Masz rację. Nie mogę uderzyć kobiety. Pozbędę się ciebie w inny sposób.
Objął dłońmi jej policzki, pochylił się i wpoił w jej wargi jakby chciał wyssać z nich cały życiodajny nektar. To nie był zwykły pocałunek. Ten zdawał się obiecywać wielką miłość, namiętność i bezkresną wierność. 
Dziewczyna zatrzęsła się lekko, będąc w szoku. Zamknęła oczy i rozsmakowała się. Coś skruszyło jej wytrwałe serce, promieniując od ust. Było wilgotne i ciepłe. Zatrzepotało w niej jak skrzydła motyla. Uczucie, które tkwiło w niej gdzieś skryte głęboko, wypłynęło gwałtownie. Pokazała jak bardzo tego chciała.
Nawet Fatum poczuł, że jej czułe ciało robi się gorące i nie ma zamiaru się bronić. Puściła go w pasie i przesunęła dłonie na jego pierś.
W chwili, kiedy oderwał od niej usta, nabrał powietrza w płuca i spojrzał na jej twarz pełną wyczekiwania na dalsze pieszczoty. Nie miał jednak zamiaru rozkoszować się wdziękami. Chciał tylko, aby go puściła.
– Muszę już iść – szepnął przepraszająco wprost do ucha. W następnym momencie zniknął jej sprzed oczu. Szybko i niepostrzeżenie jak leśne zwierzę.
Iluzorycznie kolorowa bańka mydlana nagle prysła. Rozgoryczenie na posmutniałej twarzy kobiety przybrało odcień szarości. Patrzała w ziemię z zażenowaniem, myśląc o samej sobie.
Przełamał ją swoim podstępem. Pracowała tak długo, aby nie poznał, że go bardzo lubi. Wielokrotnie wbrew sobie mieszała go z błotem, aby to zniszczyć. On wygrał, a co najgorsze odszedł. Opiekował się nią, pomagał, bronił ją i w końcu zniknął.
Poczuła ogromny przypływ żalu w sercu. Zgniótł jej żołądek silnym skurczem, podrażnił oczy do płakania.
To koniec – pomyślała. Nie miała siły nawet zanim krzyczeć. Jej oczy patrzyły ze zrezygnowaniem na znikającą sylwetkę.

 

* * *

 

Fatum biegł przed siebie. Wiatr uderzający o jego twarz rozwiewał długie, kasztanowe włosy. Miejsce, w którym się znajdował idealnie odzwierciedlał jego emocje. Las, w którym nie było sposobu się odnaleźć. Jeśli ktokolwiek dojrzałby kątem oka jego postać, uznałby go za ducha tej nieposkromionej dziczy.
Uciekał, choć sam nie był pewien dlaczego.
– Daleko od miasta – przez głowę przemknęła myśl. Nie do końca pamiętał swoje dzieciństwo. Przypominał sobie jednak czarny dym okalający rodzinne miasto, Allirę, duszący smród spalonych ciał i... no właśnie. Nie umiał tego nazwać. Troskę?
Przystanął. Zerknął w stronę słońca dumnie zawieszonego na niebie. Przestrzeń nadal była pozbawiona żywej barwy, dominowała szarość. Wiatr wezbrał na sile, zrywając z drzew liście, które zaczęły tańczyć wokół niego.
Rozglądając się na boki, znów dojrzał nagrobki. Kierując się w ich kierunku, zaczął czytać napisy na płytach. Obce nazwiska, daty śmierci i urodzin. Nie znał nikogo z nich, a mimo to czuł jakby byli mu bardzo bliscy. Oni wszyscy byli niewinni.

 

Gdzie moje serce
I lilie białe
Na ciemnym mym grobie

 

Demony mnie tulą
ściskają całują
Jestem jedną z nich

 

Gwałtownie zatrzymał się w miejscu. Znał piosenkę i głos, który ją wyśpiewywał. Dreszcze przeszły przez całe jego ciało. Początkowo dochodził z każdej strony, potem zaczął się ukierunkowywać. Jakiś impuls kazał mu skierować się w tamtym kierunku. Jako, że jego indywidualny instynkt nakazujący wkraczać tam, gdzie nie powinien, znów podyktował mu trasę, ruszył biegiem.
Głos zdawał się robić coraz wyraźniejszy. Niczym sarna przeskakiwał nagrobki, zwalone drzewa, omijał wszelkie przeszkody. Musiał dotrzeć do źródła. Nie myślał o niczym innym. Nie zwracał uwagi na mgłę, która pojawiała się w najbardziej nieodpowiednich chwilach.

 

Nagle mleczna kotara znikła. Stał na rynku błogosławionego miasta.
– Nie przypominam sobie, żebym biegł przy domach – obejrzał się za siebie. Dojrzał gęsto osadzone domostwa, a właściwie ich zgliszcza. 
Nie mógł się tu spodziewać żywej duszy, aczkolwiek miał silne przeświadczenie, że ktoś go obserwuje i drwi z niego.
Próbował znaleźć źródło uczucia, które jeżyło włos na skórze. Chowało się gdzieś pod smrodem, popiołem całego pogorzeliska.
Powietrze w okół Fatuma zrobiło się ciężkie i złowrogie. Ktoś był tuż obok, szemrał. TO ukrywało się tuż za pękniętym, okopconym murem. Najemnik wziął się w garść i pobiegł tam bezzwłocznie, aby nakryć intruza. Pustka. Za ogrodzeniem leżały tylko stare szmaty. Dziwne, ale w tym momencie poczuł ulgę. Spokój jednak został gwałtownie przerwany, gdy jakieś wielkie łapsko złapało go za ramię.
Rycerz gotowy do obrony w odruchu wyprowadził cios.
– Hej, uspokój się, to my! – Roniri bez trudu go zablokował, a zza pleców wysokiego mnicha wyskoczył ten mniejszy, obdarzony niezwykłą mocą.
– Moglibyście się tak nie zakradać?! Zawału dostanę!
– Chciałem być bardzo delikatny – powiedział dwuznacznie Kiro i wyszczerzył zęby. – Trochę tu śmierdzi... Prawda, mały? – zakonnik złapał się za nos.
– To jest zapach zwłok...
– Mniejsza ze smrodem. Mogę wiedzieć, co tu robicie?
– Martwiliśmy się i nudziliśmy.
– Mieliście trzymać się z daleka. Ech... mniejsza z tym, słyszeliście jakiś dziwny śpiew? Szczególnie ty, Kiro.
– Nic nie słyszałem, nic nie widziałem – odpowiedział żartobliwie. – A gdzie jest Tiara? Zdradzę ci, że za tobą poszła. Chyba bała się, że odkryjesz coś i zabierzesz tylko dla siebie – mruknął z przekonaniem.
– Wiem, spotkałem ją, ale rozeszliśmy się. Uznaliśmy, że dalsza znajomość nie ma sensu. I tak prędzej czy później musiałoby do tego dojść.
– Skoro powiedziała to Tiara, może był to jednorazowy wybuch złości. Na pewno nie mówiła tego poważnie, inaczej nie poszłaby za tobą.
– Sam to zaproponowałem. Kiedy jestem w pobliżu was, krąży nad wami niebezpieczeństwo. Dla własnego dobra unikajcie mnie.

 

Widzę oczami duszy
Widzę Zły Los
Widzę Małżonka Przeznaczenia

 

Wszyscy stanęli dęba. Szczególnie Fatum wyglądał na poruszonego. Prawdopodobnie nie czuł wielkiego strachu, ale coś przełamało się w jego duszy. Niebezpieczeństwo było blisko.
– Heh, słyszeliście? Co za przyjemny głosik – zakonnik zdawał się nie zdawać sprawy z zagrożenia.
– Popieściło cię?!
– Przegniła dziewczynka to śpiewała – przyuważył mały prorok.
– Jakaś ślicznotka? Gdzie, gdzie?! – Roniri zaczął gorączkowo nasłuchiwać.
– Żadna ślicznotka, straszydło!
Jak zwykle, gdy w owym tajemniczym miejscu zaczynało dziać się coś tajemniczego, podniosła się gęsta mgła. Fatum przyzwyczajony już do tego efektu, chwycił za miecz. 
– Nie powinieneś walczyć z czymś, co prawdopodobnie nie żyje – stwierdzi Rain z pełną powagą.
– Jeśli to ocali nam życie, spróbuję.
Kątem oka dojrzał jakiś ruch. Mleczna para nie była już w stanie ukryć przed nim wszystkiego. Zwrócił się w stronę potencjalnego przeciwnika. 
Stanęło dziesięć kroków przed nim i przemieściło się na pięć. Chichot wydobywający się z ust nieznanej istoty był coraz wyraźniejszy. Mętny obraz wyostrzył się znacznie. To było małe dziewczę, o brązowych włosach i oczach. Kilkulatka miała na sobie podartą sukienkę, a jej dłonie i stopy były wyraźnie poparzone wręcz spalone. Jej widok sprawiał przykrość obserwującym.
Ona sama zaś patrzyła na nich z przerażeniem.
– Gdzie moja braciszek? Umarł?
– Nie spotkaliśmy tu nikogo poza tobą z żywych osób... – odparł Fatum, chwytając Raina za rękę. 
Zbliżyła się chwiejnym krokiem z uśmiechem na twarzy, wywołującym raczej grozę niż pozytywne odczucie.
– Gdzie jest moja siostra? Umarła? – wzniosła źrenice ku niemu. Były puste, bez blasku i tępo patrzyły w jeden punkt.
– A ty, skąd się tu wzięłaś? – zapytał Rain.
– Mieszkam tutaj... – odpowiedziała piskliwym głosem i chwyciła Fatuma za rękaw.
– Czemu zostawiłeś swoich braciszków, żeby umarli?! – szarpnęła go silnie. – Oni nie chcieli zginąć – jej głos zdawał się bulgotać, zupełnie jakby dusiła się wodą.
Nagle z jej ust zaczęła wyciekać kleista, brunatna maź. Gdy istota poruszała wargami, ciecz niemal zatykała jej usta, tworząc pęcherze powietrza.

 

Gdzie moje serce 
I lilie białe
Na ciemnym mym grobie. 

 

Zaśpiewała znów. Oko wpatrujące się w najemnika, tak bardzo chciało się mu przypatrzeć, że zaczęło wychodzić z oczodołu, aż zawisło na naczyniach krwionośnych. – Enielu, nie zostawiaj nas – syknęła kilkoma zniekształconymi dźwiękami.
– Powinnaś nie żyć! – chwycił za swój miecz i jednym, zdecydowanym ruchem odciął jej palec. Ona nadal patrzyła na niego, jakby nie zdawała sobie sprawy, że brakuje jakiegoś członka. 
Rycerz pierwszy raz w życiu poczuł, że naprawdę się boi. Chwycił Raina jak zabawkę i uskoczył w bok, by następnie rzucić się pędem i nieznanym sobie kierunku 
– Kiro, uciekaj, jeśli ci życie miłe!
Mnich tym razem posłuchał rady, zaczął biec na oślep, akurat w przeciwnym kierunku niż reszta.
Fatum zaś miał wrażenie, że widmo skupiło się tylko na nich. Oddech, który nie wróżył nic dobrego był tuż za nim, a słowa piosenki dziecka dobiegały zewsząd. 

Clairebible
Clairebible
Opowiadanie · 1 listopada 2010
anonim
  • Dominika Ciechanowicz
    No i ładnie. Błędów raczej nie dostrzegam. Ale ten fragment z pocałunkiem trochę przejaskrawiony jest. Bardzo mi się przy nim śmiać chciało:)

    · Zgłoś · 14 lat