Przedzierali się przez próchniejące drewno i spalone cegły, leżące na suchej ziemi. W jednej chwili Fatum zatrzymał się, dostrzegając jeden z nielicznych domów, który nie runął podczas pożaru.
– Schowaj się tam. Ja postaram się odciągnąć to coś.
– Ale..
– Bez gadania – na dowód prawdziwości swoich słów wyciągnął miecz i ruszył dalej, tym razem ostrożniej, rozglądając się dookoła nie w poszukiwaniu schronienia, a nieprzyjaciółki.
Rain nie miał wyjścia i usłuchał rozkazu. Odważnie ruszył w stronę domostwa pozbawionego kolorów życia. Przestąpił przez próg i rozejrzał się. To, co zobaczył, nie zadowoliło go. Nigdzie nie można było się schować. Studiując jednak księgi, wiedział, że niejeden dworek posiadał tajemne przejścia do piwnic. Spalone deski pomogły mu odnaleźć zejście.
Powolnymi, ostrożnymi krokami podążył w dół. Zamiast w piwniczce, znalazł się w długim tunelu, który ciągnął się na północ. Trzymając się ściany, ruszył przed siebie.
Zdawało mu się, że jego podróż trwała niemniej niż pół godziny. W końcu jednak tunel się skończył i trafił na ślepy zaułek. Fakt, że po tak długiej drodze nie odnalazł wyjścia, nie wróżyło niczego dobrego. Nie widząc innego wyjścia zaczął ślepo macać ściany. Chwycił za coś okrągłego i metalowego. Pociągnął, lecz poczuł opór. Pchnął więc do przodu, napotykając o wiele mniejszą przeszkodę. Ostatecznie uchylił przejście uderzając o tajemnicze drzwi swoim ciałem. Nagle bezkresne ciemności oblała słaba poświata. Ujrzał przed sobą schody, po których się wspiął.
Na ich końcu znalazło się przejście bez drzwi. Popielaty korytarz dłużył się z każdym krokiem. Gdzieniegdzie tylko na ścianach znajdowały się świece, z których co czwarta się paliła.
Doszedł do końca. Ostanie drzwi otwierały szeroką przestrzeń, a w jej powietrzu unosiły się drobiny kurzu.
Wiatr targał nimi przez stłuczone witrażowe okno. Chłopiec od razu wywnioskował, że jest to wnętrze świątyni.
Ławy modlitewne stały szeregiem naprzeciw ogromnego pustego ołtarza. Został tam tylko biały prostokąt po obrazie. Sala niegdyś wystawna, zdawała się być w dużej mierze ograbiona. Centrum pomieszczenia zdobił wspaniały mosiężny posąg mężczyzny, który trzymał w dłoniach gwiazdę.
Wszystkie inne przedmioty: świeczniki, susz, atrybuty kapłanów porozrzucane były po posadzce.
Rain zaczął spacerować wzdłuż siedzeń, przyglądając się kunsztowi rzeźbionych ścian. Nigdy nie pomyślałby, że będzie mu dane zobaczyć mekkę Solarisa, a raczej pozostałości po niej.
Wpadający ukradkiem strumień światła, padał na jedną z kolumn, czyniąc ją wspanialszą od innych. Ten newralgiczny widok przyciągał wróżbitę niczym magnes. Jednak, gdy tylko poczynił ruch w tamtą stronę, usłyszał ciche łkanie.
– Ktoś siedzi pod filarem – zakomunikowała jego podświadomość. Widział teraz wyraźnie, kobieta w błękitnej sukience ukrywała twarz w dłoniach. – A co, jeśli to kolejna zjawa? – Ta jednak płakała jakoś "ludzko i żywo"...
Ruszył w kierunku niewiasty. Znał te czarne, luźno opadające na ramiona włosy oraz posturę.
– Co się stało? – znalazł się tuż przy niej i pochylił się.
– Rain? Co tu robisz? – zdziwiła się, odkrywając twarz. Jej oczy były pełne łez i wyrażały dogłębny smutek.
– Fatum kazał mi się ukryć, więc się kryję.
– Fatum? On też tu jest?
– Nie, szuka zombie – uśmiechnął się szeroko.
– Wiesz, tak bardzo się boję być tu sama. Słyszałam jakieś głosy. Zostaniesz ze mną?
– Fatum poszedł się z nimi rozprawić. Czemu płakałaś?
– Nie wiesz? Przecież jesteś jasnowidzem! – odpowiedziała złośliwie i poprawiła bandaż, który przytrzymywał opatrunek.
– Przecież nie wiem wszystkiego na zawołanie...
Tiara nabrała powietrza do płuc jakby chciała powiedzieć o czymś ważnym.
– Ten twój porąbany obrońca... Uwiódł mnie! A potem zostawił i uznał, że nie chce mieć ze mną nic do czynienia! – pożaliła się, krzycząc.
– Uwiódł? Niby jak?
– Nie wiem... Stało się – westchnęła. – To wszystko jego wina.
– Ale on przecież nic nie robił! I cały czas się kłócicie.
– Masz rację. Dlatego od dziś go nienawidzę! Zabawił się moim sercem i porzucił!
– Ale... wy oboje nawet nic ze sobą... – zmieszał się.
Zaczerwieniła się.
– Skąd ty niby możesz wiedzieć o takich rzeczach, siedząc w tych swoich górach, odcięty od świata?! – wykrzyknęła. Chłopiec wydawał się być bezbronny. Wolał nawet nie dyskutować. Kiedy tak starał się ją zrozumieć, Abraxis wyłonił łepek z jego rękawa. Nieduży biały płaz wyśliznął się z kryjówki i spadł na podłogę. Zaczął zmierzać w okolicę ław.
– A on dokąd pełznie? – zainteresowała się nagle, obserwując swojego pupilka, który dotąd był pod opieką Raina.
– Nie wiem, przecież to twoje zwierze. Zapomniałem nawet, że go mam. Może jest głodny?
Wąż obrócił główkę za nimi machnął językiem i znów brnął naprzód. Tym razem zakręcił, skierował się ku rzeźbie przedstawiającej Solarisa. Po chwili zwierzę jakby zapadło się pod ziemię.
– Tu jest dziura! Zaraz przy rzeźbie!
– Więc może powinniśmy ją zbadać, zamiast krzyczeć? – Rain bezwiednie wypowiedział słowa tak, jakby wypłynęły z ust jego opiekuna.
– Pod posągiem jest jakieś przejście – stwierdziła wiele się nie zastanawiając i uderzyła ramieniem. Solaris ledwo drgnął. Dziewczyna stanęła na końcu pomieszczenia, rozpędziła się i walnęła barkiem. Tym razem skutek był o wiele lepszy, statua zachwiała się mocniej. – Pomożesz mi?
* * *
Przed nimi pojawiło się kolejne mroczne przejście. Rain skrzywił się myśląc o kolejnej podróży bez światła, która miała trwać nie wiadomo jak długo. Na szczęście główną kaplicę oświetlało wiele świec, na ziemi walały się również pochodnie. Chłopiec zapalił dwie, jedną z nich podał dziewczynie.
– Myślisz, że to bezpieczne? Chyba nie powinniśmy iść tam bez opieki.
– Kogo masz na myśli? – warknęła na wspomnienie o Fatumie.
– Nie, już nic – opuścił głowę.
– Jestem taka wściekła, że nic nam nie grozi – chwyciła oburącz pochodnię, jakby miała zaraz komuś nią przywalić. Poszli dalej. Zimno w podziemiu nie napawało entuzjastycznie.
– Cuchnie trupem. Czy to krew? – spostrzegła, że ściany są wymazane czymś bordowym, rodem z najgorszych koszmarów. Zatrzęsła się chwilowo, ale przecież nie mogła pokazać, że się boi. – Dobra mam dość. Cofamy się – oznajmiła i odwróciła się na pięcie. Jak ogromne było jej przerażenie, gdy dostrzegła czarną postać przed sobą. – Potwór! – wrzasnęła i chwyciła Raina za rękę. Oboje zaczęli uciekać jak najdalej od niebezpieczeństwa. Nigdy nie pomyślałaby, że ma tyle siły w nogach. Przed nimi stanęły metalowe, otwarte wrota. Przekroczyli je.
Znaleźli się w wąskim korytarzu. Po każdej stronie znajdywały się cele. Dziewczyna przykryła usta, ohydny fetor prawie zmuszał do wymiotów.
– Może jednak zacząć wołać po pomoc? Albo stanąć do walki z tym czymś? – prorok nerwowo odwracał głowę, sprawdzając, czy to, co stanęło na ich drodze nie podąża za nimi.
– Żartujesz chyba! Jak zaczniesz się drzeć, to coś przyjdzie! Biegnijmy dalej! – rozkazała, biorąc odpowiedzialność na siebie. Widoki, które mijali były upiorne. W klatkach leżały zwłoki częściowo nadtrawione przez larwy. Gnijące, niektóre już nie przypominały ludzi, tylko worki gnoju. Dziewczyna nie potrafiła nie patrzeć. Łzy same cisnęły się do oczu. – Co za bestialstwo – pomyślała, dygocząc coraz bardziej. Teraz pragnęła, aby on przyszedł. Nawet, gdyby zaraz znowu miał sobie pójść, nie winiła go.
Trucizny siejące się z ciał przyprawiały ją o ból głowy. Czuła, że zemdleje. Przekraczając kolejny próg, doszli do jakiegoś pomieszczenia. Wyglądało jak laboratorium szalonego naukowca. Probówki skrywały dziwne płyny, a słoje ludzkie części ciała.
– Zaraz się porzygam! – skuliła się w kącie, jej struchlałe serce waliło jak młotem.
Ran spojrzał na swoją nową opiekunkę i skrzywił się. Nie miał jej za złe, bał się równie mocno jak ona. Jednak podróżując z Fatumem, zrozumiał, że on, jako mężczyzna, musi bronić ich obojga. Tymczasem ich przekleństwo stanęło w progu.
– Wy spaliliście miasteczko? – zapytała dziewczynka, której twarz toczyło robactwo. W małych dłoniach trzymała oczy.
– Chcieliśmy wszystkim pomóc! Przyszliśmy za późno.
– Nie jesteście sługami diabła?
– Mortimera, Boga Śmierci?
Dziewczynka skinęła lekko głową, potakując przy tym.
– Co tu się działo? – Rain odważył się zadać pytanie.
– Eksperymenty na żywych – odparła dziewczynka. – To nie wy?
– ABSOLUTNIE!
– Nie zbliżaj się! – kobieta o czarnych włosach rzuciła w nieprzyjaciółkę jednym ze słoików. Trafiła, ale mała jakby nawet tego nie odczuła. Tiara cofając się, zahaczyła o blat.
Coś na nim leżało, nie przypominało człowieka. Miało ciemne skrzydła, skórę jak jaszczurka i długi, granatowy jęzor.
– Ciało demona... – złodziejka nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Jedno było pewne, istota nie była żywa. – Co tu się wyprawia?! – czuła, że robi jej się słabo.
– Eksperymenty na ludziach. Król chce żyć wiecznie.
– Ale my nie jesteśmy jego sługami! Tak naprawdę nic nie mamy z tym wspólnego i chcemy wrócić do domu! – Tiara w panice próbowała różnych argumentów.
– Chcieliśmy wam pomóc! Kto wzniecił pożar?
– Ten, z którego krwi pochodzi ona – stworzenie obdarte z człowieczeństwa wskazało Tiarę.
– Mój ojciec? Ale ja nie zrobiłam nic złego! Nie jestem twoim wrogiem!
– A Mąż Przeznaczenia?
– Fatum? To przyjaciel. Wszyscy chcemy wam pomóc – podsunął jasnowidz.
– Nie można pomóc.
– On nie jest przyjacielem! Ścigaj jego, a nas zostaw w spokoju!
– Naprawdę chcesz, żeby stała się mu krzywda kosztem nas? – adept zakonników spojrzał na dziewczynę.
– Ale ja nie chcę umierać! – usprawiedliwiła się.
– A jego chcesz posłać na śmierć?
– Ale on już dawno uciekł i zostawił nas! – zareagowała na jego słowa.
– Zabić. Zemsta. Krew. Zniszczyć wrogów. Przeznaczenie – upiorna dziewczynka powtarzała uparcie.
Tiara pomyślała, najpierw, że faktycznie skieruje gniew demona na najemnika. Jednak opamiętała się, wyobrażając sobie, jak Fatum i reszta będą nią gardzić. Musiała coś zrobić, aby zwiększyć ich szansę. Stanęła przed półkami z trofeami w formalnie. – No dalej, mały potworku! Jeśli chcesz się nas pozbyć, to próbuj! Ten mały gówniarz to mój zakładnik. To ja ci podpaliłam twoją wstrętną wioskę! – zaczęła wymachiwać rękoma, aby skupić na sobie uwagę i rzuciła szklanym naczyniem przed jej nogi. Gestem kazała Rainowi korzystać z okazji.
– Przestań! To nie jest potwór tylko ofiara potwora! Pomyśl tylko! Ona była kiedyś niewinnym dzieckiem! Nie możemy jej tak traktować...
Dziewczynka zaczęła zbliżać się do kobiety.
– Pieprze to, co mi mówisz, Rain! – postawiła na swoim.
– Twoja krew jest złą trucizną – mała wykrzywiła twarz w szaleńczym uśmiechu.
Demony mnie tulą
ściskają całują
Jestem jedną z nich
Widzę oczami duszy
Widzę Zły Los
Widzę Małżonka Przeznaczenia...
Ponownie zaczęła pieśń. Stanęła przed samą Tiarą i wyciągnęła po nią dłonie.
– Wiesz co, jesteś nudna i cholernie monotematyczna! Zaprzyjaźnij się z lepiej z meblem! – niewiasta o fiołkowych oczach szarpnęła za regał i umknęła.
Zawartość półek wraz z nimi z hukiem poleciała prosto na nieumarłe dziecko. Cisza. Czarnowłosa odetchnęła z ulgą. Nadaremnie. Okazało się, że nie było to wszakże dużą przeszkodą dla straszydła, zaczęło podnosić z nieludzką siłą cały ciężar swoimi plecami.
Tiara nie czekała. W biegu chwyciła dłoń młodego wróżbity i pognała wraz z nim tą samą drogą skąd przybyli.
Nie odwracała się, po prostu mknęła przed siebie. Minęli odrażające ciemnice, podłużna sale dekorowaną krwią. Wydostali się na powierzchnie podziemia i stanęli na białej posadzce świątyni tuż przy posągu. Wszystko zajęło im parę minut.
– Do drzwi! Do drzwi! – wykrzyknęła kobieta, łapiąc oddech z ledwością. Nie miała już siły na nic, nawet nie wiedziała, jak trzyma się Rain.
Próbowała otworzyć wrota do wyjścia, na próżno. Osłabła tak, że były dla niej za ciężkie nawet przy pomocy drobnego jasnowidza.
Nagle coś zaczęło walić od zewnątrz, jakby chciało wyważyć wejście. Dziewczyna upadła ze strachu na podłogę i przesunęła się do tyłu.
– Zginiemy... – łzy bezsilności spłynęły po jej policzkach.
Jednak kiedy spodziewała się potworów na progu stanęli jej towarzysze podróży.
– Fatum, Kiro... – nadzieja w sercu dziewczyny stała się zgodna z rzeczywistością.
Poleciała w stronę mnicha i przytuliła się. Miała wszystkiego serdecznie dosyć: demonów, trupów, niegodziwego najemnika i przemądrzałego szczeniaka.
– No nie rycz, już jesteśmy przy tobie – oznajmił zakonnik i uścisnął ją serdecznie.
Piękny obrazek jednak skończył się policzkiem, gdy tylko Kiro położył swoją dłoń na jej pośladek.
– Zawsze psujesz mi humor – syknęła, odsuwając się od niego z awersją
– Skoro już na was wpadliśmy, idziemy stąd wszyscy.
– Tam na dole jest ta dziewczynka! – Rain wskazał palcem wejście do tunelu.
– A tam za nami jest bezpieczne schronienie. Idziemy – Fatum chwycił chłopca za rękę i pociągnął za sobą.
* * *
Nagrobki piętrzące się wśród drzew dawały złudzenie umarłego miasta. Pomiędzy kamiennymi płytami mężczyzna zbierał chrust,wyobrażając sobie, że dusze ludzi spoczywających w ziemi patrzą na niego z zainteresowaniem. Po części tak właśnie się czuł – jak obserwowane zwierze. Gdy byli tak daleko od miasta był pewny, że nic nie powinno im grozić. Miejsce, w którym się znajdowali, stanowiło o wiele bezpieczniejsze schronienie niż mury, które mogły w każdej chwili runąć w dół.
Wiedział, że jego towarzysze mają rację. Chciał pomścić tych ludzi, ale jednocześnie czuł beznadziejną niemoc. Tak jak wspomniał, nie mógł przebić się przez ogromną królewska armię, by dotrzeć do samego źródła chaosu, które ogarnęło państwo. Ludzie w miastach zachowywali się jakby nigdy nic się nie stało. Uśmiechali się, nadal prowadzili normalne życie tyle, że to wszystko było teraz jedynie grą pozorów. Każda pojedyncza jednostka przeżywała osobisty dramat.
Chłopi musieli oddawać znacznie większą część swoich plonów, przez co zimą ich rodziny cierpiały głód. Rodziciele starali się jak najszybciej wydać córki, by odciążyć swój skromny budżet. Wszędzie kradzieże, morderstwa... to nie byli źli ludzie. To był instynkt przetrwania. Wszyscy powoli zamieniali się w zwierzęta.
– Ciekawe, kiedy będziemy musieli zabijać pobratymców, by wywalczyć prawo do jedzenia – przeszło mu przez głowę. Znaczna część lasów należała do króla, który, co oczywiste, zakazywał połowów zwierzyny na jego terenach wieśniakom. Bez mięsa, bez zbóż...
– Eniel... – szepnął dziecięcy głos, wyrywając go z zamyślenia.
– Jasny szlag – odwrócił się gwałtownie.
Na kamiennym nagrobku niedaleko niego siedziała zmora z jego snu. Dziecko miało ta samą brudną podartą sukienkę, zmasakrowaną twarz z nieznanego powodu. Uśmiechała się do niego, wyszczerzając pojedyncze zęby. Nuciła sobie tą straszną piosenkę, którą już tak zdążył poznać. Trawy kołysały się w jej takt, a wiatr świszczał przeraźliwie niczym jęki ofiar. Zimny dreszcz mimowolnie przebiegł po jego plecach.
– Jesteś moim wrogiem? – zapytała powolnie.
– Nigdy nim nie byłem. Nienawidzę tych, którzy ci to zrobili – wyprostował się.
Brązowa ciecz zaczęła wypływać jej z czarnych oczodołów. Wyglądała prawie jakby płakała, gdyby nie to, że w tym błocie baraszkowały białe larwy. – Czemu nas nie uratowałeś? – odezwała się z żalem, nie poruszając się na centymetr.
– Nie zdążyłem. Bardzo chciałem wam pomóc. Od jak dawna jesteś taka?
– Zauważyłeś to? Jestem żywa... – zakomunikowała i przekręciła głowę w bok. Fakt, że była kiedyś zwykłą dziewczynką, a teraz wygląda jak monstrum, był wstrząsający. Makabra cisnęła łzy do oczu. – Nie mogę umrzeć, choć tak bardzo tego pragnę. Na żywym szkielecie, resztki mojego mięsa. Rozkładam się, ale nie ginę. To już nie boli.
– Czy twoi rodzice też są tacy? – niepewnie zbliżył się do niej. Jednak, gdy tylko to zrobił, poczuł drażniący odór.
– Nie żyją. Król ich zabił. Zabił ich test. Chcę pójść tam. Tam, gdzie oni.
– W jaki sposób możesz tam trafić?
– Umrzeć.
– Trzeba przebić cię mieczem, tak? – mówiąc to, wyciągnął oręże.
– Moje serce zgniło i zropiało – odsłoniła kawałek materiału, który zakrywał kości i pustą przestrzeń.
– Więc w jaki sposób możesz umrzeć? – przystanął.
– Święty ogień spopieli moje żywe kości. Krew niewinnego, odeśle demoniczną duszę do piekła – zabrzmiała chłodno.
– Może się nadam... – jego dłoń zapłonęła. – Nie wiem czy jest to święty ogień, ale zawsze coś. Gotowa?
Ona w odpowiedzi uśmiechnęła się, wyrażając zaufanie.
Podszedł do niej zdecydowanym krokiem. Z jednej strony czuł obrzydzenie do samego siebie. Jednak.. musiał jej jakoś pomóc. Pierwsze płomienie objęły poszarpaną sukienkę.
Wstała i znów zaczęła nucić. Ogień rozszedł się tymczasem po jej ciele, tańcząc złociście. Przybierał na sile, jakby dziecko było tworzywem z drewna. Języki z łatwością zjadły jej odzież, a teraz zabrały się za lizanie policzków. W końcu jej cała sylwetka wybuchła czerwienią, niczym żywa pochodnia. Mała zrobiła piruet i zaczęła chichotać. Teraz w oczach najemnika stała się wesołym chochlikiem ognia.
– Dziękuję... – coś szepnęło mężczyźnie do ucha. Jej postać zaczęła się kurczyć jakby przyklękała, czarnieć i w końcu rozsypywać się na ziemię. Zapadła cisza. Nie czuł już jej obecności, pamiątką po niej został popiół.
– Przynajmniej raz moja moc zdała się na coś naprawdę pożytecznego. Przepraszam, że nie przybyłem tu wcześniej.
Reszta poprawiona :)
Pokombinuj z tym zdaniem. W sumie nie wiem czy ''mrocznemu'' jest koniecznie. Przecież jak coś jest bez mroczne, to raczej nie ma kolorów...
Zdawało mu się, że jego podróż trwały - kę?
nie widząc innego wyjścia zaczął - przecinek przed ''zaczął'', bo oddzielamy ''widząc''.
twarz toczyło robactwo. - a nie ''otoczyło''?
Ponownie zaczęła pieśń. Stanęła przed samą Tiarą i zaczęła wyciągać po nią dłonie - brzydkie powtórzenie!