„To uczucie porównałbym do zjawiska palącego się drewna
z tą tylko różnicą, że zamiast drewna w tobie
pali się krew.”
Jest sobotni poranek w domu pańska Miksów. Rodzice wraz ze swoją córką Martyną przygotowują śniadanie. Marcin, brat Martyny, nadal śpi.
– Kiedy zamierza wstać twój brat? – zapytała matka.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odpowiedziała obojętnie.
– Idź i obudź go, śniadanie właściwie jest już gotowe, wystarczy tylko nakryć do stołu. – polecił ojciec. Martyna słysząc te słowa przestała układać kawałki pomidora na talerzu i powiedziała szybko:
– Żartujecie sobie ze mnie?
– Ktoś musi to zrobić.
– Dlaczego ja? – w jej oczach pojawiły się łzy. Ojciec powiedział szybko polerując sztućce:
– Kolejka obowiązuje. Naucz się tego.
Martyna wrzasnęła zaciskając pięści ze złości i udała się do pokoju brata. Podeszła powoli do drzwi i otworzyła je delikatnie. Wiedziała, co mogłoby się wydarzyć, gdyby zrobiła to hałaśliwie.
Podeszła do szafki nocnej, dla pewności uchwyciła budzik w obie dłonie i przestawiła godzinę alarmu tak, aby zadzwonił za dwie minuty.
OK, teraz tylko po cichu wyjść z pokoju…
Odwróciła się na pięcie i opuściła pokój zatrzaskując drzwi najciszej, jak tylko potrafiła.
Zajęła miejsce przy stole i z wyraźnym zadowoleniem zaczęła przygotowywać sobie kanapkę. Rodzice popatrzeli na siebie, wymielili uśmiech i wzięli łyk zbożowej kawy.
Oczekiwali na pojawienie się Marcina. Święty spokój zakończył się po upływie około minuty, kiedy ten zaspany zajął miejsce przy stole.
– Cześć wszystkim – zaczął.
– Nareszcie wstałeś. Obmyślałam już jakiś plan na wywabienie cię z łóżka – z uśmiechem powiedziała mama. – Dobrze się czujesz?
– Nieźle, chociaż pospałbym jeszcze z godzinkę – odparł poważnie.
– Smacznego – skwitował ojciec.
W domu Miksów już dawno zapomniano czym jest spokój. Każdego ranka cała rodzina odczuwa przedsmak tego, co wydarzy się przez resztę dnia.
Z oczywistego względu wszyscy jedzą śniadanie najciszej, jak tylko potrafią. Ciszę przerywa Marcin.
– Musisz tak siorbać?
Martyna odłożyła kubek z kawą.
– Jezu… Ile razy muszę cię prosić, żebyś w końcu zrobiła tę jedną rzecz!? Jedną, jedyną rzecz! Tak ciężko pić po cichu!?
Nikt nie odpowiedział. Czytali w Internecie, że nie powinno się reagować ripostą na takie komentarze. Trzeba to przemilczeć.
Albo przeprosić, jeśli posiada się na tyle odwagi.
Marcin starając się ignorować odgłosy pochłanianego jedzenia, rozglądał się po pokoju. Zaczął odczuwać to, co normalnie pojawia się dopiero po południu. Ciśnienie krwi rosło. Czuł, jakby w jego żyłach przepływała lawa. Siorbanie, mlaskanie, głośne połykanie, odgłosy nakładania masła na kanapkę, upadającej wędliny na talerz, odkładania kubka na stół, aż wreszcie przelatującej przed nosem muchy.
To właśnie wtedy w jego żyłach gotowała się krew. Wcześniej niż zwykle.
Starał się zrobić wszystko, żeby nie popaść w histerię. Uderzył czołem o blat stołu, rękoma zakrył uszy i zaczął krzyczeć.
Nie pomagało. Temperatura krwi rosła.
Powiększone żyły, ekstremalnie przyśpieszone tętno, zaczerwienione oczy, szum w uszach, skurcze mięśni…
Marcin uniósł głowę, spojrzał na matkę oczami pełnymi łez. Po chwili zaczął z całej siły uderzać głową o blat stołu krzycząc przy tym głośno. Szklanki i talerze zaczęły podskakiwać radośnie, niektóre upadły na ziemię rozbijając się na malutkie kawałeczki. Martyna patrzyła na to wydarzenie zakrywając usta. Rodzice podbiegli do syna starając się go uspokoić. Ojciec przytrzymał mu głowę, matka starała się uchwycić jego ręce, które chaotycznie próbowały zwolnic uścisk ojca.
Martyna jakby zahipnotyzowana patrzała na twarz swojego brata. Widziała wszystko jakby w zwolnionym tempie. Otwarte usta wydobywające głośne jęki i krzyki, jakby zupełnie niepotrzebne i niekontrolowane. Niewielkie krople śliny osadzały się na plastrach wędliny i warzyw. Przekrwione oczy patrzały daleko przed siebie nie analizując tego, co widzą. Żyły zdawały się opuszczać jego ciało, jakby miały już tego dość.
To ją przerosło.
Podbiegła do telefonu, wyjęła z kieszeni spodni wizytówkę, którą nosiła ze sobą już od kilku lat i wystukała numer na niej widniejący.
Pan doktor odebrał już po pierwszym sygnale.
Trzy lata wcześniej. Martyna poszła do miejskiego parku po kłótni z rodzicami, którzy zarzucili jej brak wsparcia względem brata. Siedziała na ławce, kiedy podszedł do niej pewien mężczyzna.
– Wiem, że nie jest ci łatwo – zaczął bez powitania. – Tak się złożyło, że byłem w pobliżu waszego domu, kiedy usłyszałem kłótnię. Będę szczery, nie wygląda to najlepiej. Kto jak kto, ale ja dobrze wiem, jak z reguły kończą się takie przypadki.
– Kim pan w ogóle jest? – zapytała zdezorientowana Martyna.
– Doktor Perkus, miło mi. – wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny. Martyna zawahała się, jednak po chwili odwzajemniła gest.
– Czego pan chce?
– Tak się składa, że wiem jak pomóc twojemu bratu.
– Skąd pan zna Marcina?
– Nie znam go.
– Nie rozumiem…
– Takie schorzenia są bardzo niebezpieczne. Po kilku latach lekceważenia choroby niektórzy ludzie posuwali się nawet do mordowania swoich najbliższych. Zgadnij dlaczego.
– Nie wiem.
– Bo wracając z pracy za głośno otworzyli drzwi, albo za wolno nakładali skarpetki.
– To jest śmieszne – niedowierzała.
– Nie, dziewczyno, to wcale nie jest śmieszne. To jest straszne.
– Nadal nie rozumiem… Czego pan chce?
– Zasada jest prosta. Ja pomagam wam, my pomagacie mnie.
Martyna mając dosyć tajemniczych wypowiedzi odparła:
– Wie pan co? Nie mam czasu na durne rozmowy prowadzące donikąd. Albo powie mi pan czego chce, albo wracam do domu.
– W zasadzie reguły są bardzo proste. Ja znam wasz rodzinny problem, który nie skończy się bez fachowej pomocy, możesz być tego pewna. Wiem też, w jaki sposób można udzielić wam wsparcia. W zamian za nią domagam się rekompensaty. Coś za coś, nie?
– Czego pan żąda?
– Zabijcie mnie.
– Co!? – krzyknęła z niedowierzaniem. – Jak to, zabić!?
Doktor rozejrzał się dookoła, przybliżył twarz do jej ucha i szepnął:
– Powiedzmy, że zrobiłem w życiu coś tak bardzo złego, że nie zasługuję na życie. Sam nie potrafię go odebrać, więc musi dokonać tego ktoś inny. – oddalił twarz. – To co? Dobijemy targu?
Martyna nie wiedziała co powiedzieć. Myślała, że ma do czynienia z jakimś szaleńcem o niezdrowych zmysłach. Jednak to, co działo się w jej domu od kilku miesięcy również dorównywało rangi szaleństwa. Była gotowa na zdecydowane kroki, jednak wizja morderstwa innego człowieka nie pozwalała jej na podjęcie decyzji.
– Nie wiem co powiedzieć, proszę pana.
– Spodziewałem się tego. Masz tutaj moją wizytówkę. – podał jej małą karteczkę. – Jestem pewny, że niedługo zadzwonisz. Żegnam. – rzekł szybko i odszedł.
Martyna nadal siedziała na ławce, patrząc się tępo w napisany odręcznie tekst na wizytówce:
LECZĘ CHOROBY NIEULECZALNE PRAWIE ZA DARMO
DOKTOR PERKUS 652–785–558
Myślała o tym, jak bardzo poważnie powinna potraktować tego człowieka. Jego zagadkowe odwiedziny dodają mu tajemniczości, jednak trzeba dokładnie przemyślać to, czy normalny człowiek jako zapłatę pragnie być zamordowany, tym bardziej nie podając żadnej rozsądnej przyczyny.
O ile takowa przyczyna w ogóle istnieje…
Martyna schowała karteczkę do kieszeni spodni, postanawiając nie rozstawać się z nią aż do momentu wyleczenia Marcina.
Miała nadzieję, że problem rozwiąże się sam.
Podczas gdy rodzice Martyny próbowali uspokoić syna, ta rozpoczęła rozmowę z doktorem Perkusem.
– Doktor Perkus?
– Wiedziałem, że zadzwonisz. Opisz sytuację – polecił.
– Skąd pan wie…?
– Co jest dla ciebie ważniejsze, zdrowie brata, czy jakieś pierdoły? – zapytał ostro. Martyna potrząsnęła lekko głową i zaczęła opisywać sytuację.
– Dzisiaj rano Marcin zszedł na śniadanie, tak jak codziennie. Wszyscy byliśmy przygotowani na rutynowy wybuch wściekłości. Wszystko było dobrze do jakiegoś czasu, w końcu Marcin zwrócił mi uwagę odnośnie sposobu picia herbaty. Zaraz potem zaczął rozglądać się dziwnie po pokoju, jakby walczył sam ze sobą. Na koniec uderzał głową w stół, jakby chciał samodzielnie się skarcić. Teraz rodzice próbują go uspokoić.
– Tak… Będę za dziesięć minut – rozłączył się. Martyna spojrzała zdziwiona na słuchawkę telefonu i odłożyła ją. Musiała w końcu powiedzieć rodzicom o istnieniu doktora Perkusa i jego wizycie. Podeszła do nich i korzystając z momentu skierowanej twarzy Marcina w jej stronę spoliczkowała go. Powtórzyła tę czynność dwukrotnie z większą siłą.
– Zamknij się! – krzyknęła prosto w jego twarz. – Zamknij się!
Rodzice spojrzeli się na nią zdziwionym wzrokiem. Nie spodziewali się takiego zachowania ze strony Martyny, tym bardziej jego skuteczności. Marcin przestał jednak krzyczeć i wierzgać głową we wszystkie strony. Rodzice odsunęli ręce.
Martyna powiedziała:
– Za kilka minut przyjdzie do nas doktor Perkus. Twierdzi, że jest w stanie pomóc Marcinowi.
– Kto? – zapytał ojciec.
– Doktor Perkus – powtórzyła wolniej.
– Skąd go znasz?
– Spotkałam go, a właściwie on spotkał mnie jakieś trzy lata temu.
– Trzy lata? – zdziwiła się matka. – Nic nam wtedy nie mówiłaś…
– Tak, tak, wiem. Powinnam była wam powiedzieć, ale myślałam… miałam nadzieje, że Marcin nie będzie potrzebował pomocy, że wszystko dobrze się ułoży.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, że nie stać nas na fachową pomoc? – zapytał ojciec zniżając ton, jakby ktoś obcy podsłuchiwał ich rozmowę.
– No właśnie… – zacięła się. – Powiedział, że w zamian nie chce pieniędzy, tylko…
– Tylko co? – zapytała matka.
– Morderstwa.
– Jak to, morderstwa…?
– Powiedział, że w zamian musimy go zabić.
– To są jakieś żarty! Albo robisz sobie z nas jaja, albo po prostu ten człowiek jest popierdolony! – krzyknął ojciec. – Żadnych psycholi w moim domu, zrozumiano!?
– Ale tato…
– Żadnego „ale”! Powiedziałem raz, więcej razy nie powtórzę! Ten człowiek nie ma prawa wchodzić do tego domu!
– Znam go – powiedział nagle Marcin. Wstał, żeby coś powiedzieć, jednak skierował się w stronę drzwi, skąd dobiegł dźwięk dzwonka. Wszyscy poszli za nim.
– Witam, doktorze – przywitał gościa.
– Jak się czujesz, Marcinie? – zapytał przekraczając próg.
– Nie najlepiej… Właśnie cała rodzina zaangażowała się w uspokajaniu jakiegoś psychola. – odpowiedział ironicznie.
– Zdaje się, że wiem o czym mówisz. Aż za dobrze.
Wszyscy siedzieli w salonie i przysłuchiwali się wyjaśnieniom Marcina. Rodzicie nie ukrywali złości, Martyna zaś zdziwienia.
– Pana doktora poznałem około rok temu, kiedy zaczęły się o wiele poważniejsze ataki furii. Pewnie myśleliście, że nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo byłem i wciąż jestem popieprzony. Kto o zdrowych zmysłach irytuje się na sam widok jedzącego człowieka, który krzywo przegryza kanapkę albo na odgłos głębokiego wdechu? Od samego początku wiedziałem, że coś dzieje się nie tak, że normalny człowiek nie reaguje tak jak ja. Kiedy moja obsesja nie pozwalała mi się skupić za dnia i spać w nocy, postanowiłem to zmienić. Uznałem, że sama wola nie wystarczy. I wtedy właśnie zaczyna się rola doktora Perkusa. To właśnie on wytłumaczył mi, jak powinienem się zachowywać i co ignorować, a przynajmniej postarać się to robić.
– Skąd masz pieniądze? – zapytała matka.
– Doktor Perkus nie chce pieniędzy, mamo. Leczy mnie za darmo.
– Nie ma nic za darmo! – krzyknął ojciec. Skierował wzrok w stronę doktora i zapytał groźnie: – Ile chcesz?
– W zamian za pomoc państwa synowi oczekuję, żebyście mnie zabili – odpowiedział ze stoickim spokojem. Ojciec ujawnił grymas na twarzy.
– Czy zdaje pan sobie sprawę, że takie żądanie jest absurdalne?
– Absurdalne? Powiedziałbym, życiowe.
– Ach, tak? W takim razie dlaczego nie zabije się pan sam? – zapytał z dziecinną ciekawością.
– Proszę pana, samobójstwo to nie to samo, co morderstwo. Nie chcę mieć zbyt dużo na sumieniu. Ono i bez tego jest już mocno przeciążone.
– W takim razie dziękujemy panu za pomoc, było nam bardzo miło – wstał i wyciągnął rękę ku doktorowi.
– Tato… – Marcin wstał. – Poczekaj – następnie zwrócił się do doktora: – Czy mógłby pan zostawić nas na kilka minut? Proszę poczekać w ogrodzie na ławce, dobrze?
Doktor bez namysłu wyszedł w domu i zajął miejsce na huśtawce ogrodowej, omijając brudną ławkę.
Marcin zaczął tłumaczyć:
– Wiem, że takie żądnie jest zupełnie bez sensu. Ale spójrzcie na to z innej strony. Są co najmniej dwa wyjścia z tej dziwnej sytuacji. Kiedy doktorowi uda się mnie wyleczyć, możemy udawać, że nadal dostaję ataków. Jednym słowem mogę zabawić się w aktora, to byłoby nawet proste. Po jakimś czasie po prostu zrezygnujemy z jego usług i w ten sposób unikniemy spełnienia naszego zobowiązania. Drugie wyjście zdaje mi się być prostsze, ale ryzykowne. Kiedy mnie wyleczy, po prostu zapłacimy mu gotówką, wycofując się obietnicy morderstwa. Zastanawiam się tylko, jak zareaguje na to doktor.
– Synu, nie mam pojęcia na jakiej planecie żyjesz, ale wróć proszę na Ziemię. Czy ty się w ogóle słyszysz? Poza tym twierdzisz, że doktor leczy cię od około roku, a przecież wcale ci się nie polepszyło, z roku na rok jest coraz gorzej.
– To prawda. Mimo wszystko czuję, że jesteśmy na dobrej drodze.
W pokoju zapadła cisza. Po chwili matka powiedziała cicho:
– Zgoda.
– Co? – niedosłyszał Marcin.
– Zgadzam się. To beznadziejny pomysł, ale wchodzę w to. Nawet jeżeli ci nie pomoże, to i tak nie będziemy płacić, tak?
– Powiedział mi, że chce wiecie czego, tylko i wyłącznie wtedy, kiedy uda mu się mnie wyleczyć. Więc nic nie tracimy.
– No dobra. Ale przez ten czas będziemy się zastanawiać, jak zamknąć tego psychola w społecznej izolatce – zgodził się ojciec.
Choć cała ta sytuacja opiewała tajemnicą i zdawała się być nie z tej rzeczywistości, nikt nie ukrywał zadowolenia. Doktor Perkus oficjalnie stał się osobistym lekarzem Marcina, co pozwoliło sporej iskrze nadziei pojawić się w tej rodzinie.
Tygodnie mijały. Marcin codziennie spotykał się doktorem w różnych miejscach – w domu, w parku, w centrach handlowych. Rodzice nie widząc efektów leczenia, postanowili porozmawiać z synem.
– No dobrze… – zaczął niepewnie ojciec. – Minęły już cztery miesiące, odkąd Perkus oficjalnie stara się cię wyleczyć, ale dodając ten wcześniejszy rok, o którym mówiłeś wcześniej, wychodzi prawie półtora roku. Na moje oko po takim czasie powinno coś się poprawić.
– Wiem, tato. Ale zwróć uwagę na to, że moje ataki stały się rzadsze. Kiedyś miałem około pięciu ataków dziennie, teraz mam tylko trzy!
– Marcinku, ale wtedy ataki trwały kilka minut, a teraz są kilka razy dłuższe – zaznaczyła mama. – On ci wcale nie pomaga.
– Pomaga! – krzyknął. – Może po prostu taka jest metoda leczenia. Ataki stają się rzadsze, ale dłuższe, a potem zanika ten jedyny atak dziennie…? – starał się usprawiedliwić doktora.
– Nie, nie, nie… Mówię ci synu, lepiej zrobimy rezygnując z jego usług. Będzie to nawet lepsze rozwiązanie, bo nie mamy żadnego zobowiązania. Podziękujemy za pomoc i zapłacimy, jeśli będzie chciał. Jeśli nie, jego strata, błagać nie będziemy.
– Tata ma rację, synku. Musisz zdać sobie sprawę z tego, że wasze starania naprawdę do niczego nie dążą.
– A wy skąd to wiecie? Jesteście lekarzami? – w jego oczach pojawiły się łzy.
– Nie, ale po prostu patrzymy na to zdroworozsądkowo. I nic dziwnego, że ty tego nie widzisz… – przytuliła syna. –Wiem, jak trudno jest ci żyć z taką chorobą, ale postaramy się ją wyleczyć innymi sposobami. Jest wiele alternatywnych metod leczenia. Zobaczysz, wszystko się ułoży bez pomocy tego lekarza.
– Synu, mama wie, co mówi. Martyna twierdzi tak samo, pytaliśmy ją wczoraj.
– Tak? – zdziwił się. – Myślałem, że zależy jej na moim wyleczeniu…
– Bo tak jest. I właśnie dlatego musimy zmienić sposób leczenia.
– Za kilka godzin będzie tutaj doktor Perkus. Dzwoniliśmy do niego z prośbą, żeby przyjechał – dodał szybko ojciec. – Wtedy odmówimy dalszych spotkań.
– Co!? A więc podjęliście decyzję za moimi plecami!?
– Tak będzie najlepiej, przykro mi.
– Zaskakujecie mnie, naprawdę! Myślałem, że poczekamy jeszcze kilka miesięcy na lepsze efekty, a wy po prostu poddajecie się mimo mojej chęci walki!
– Chęci przydadzą ci się na inne metody – powiedział szybko ojciec spuszczając wzrok. Marcin spojrzał na mamę wzrokiem proszącym o wyjaśnienie. Ta podeszła do męża i powiedziała:
– Kochanie, to nie jest najlepszy pomysł, znajdziemy coś innego.
– O czym mówicie? O czym!?
Chwila ciszy.
– Mama i ja zastanawialiśmy się nad elektrowstrząsami – wykrztusił ojciec. Mama od razu dodała zniżonym tonem powstrzymując płacz:
– Ale to jest ostatnia deska ratunku, najpierw spróbujemy czegoś innego…
– Nie wierzę… – odparł Marcin i pobiegł do swojego pokoju. Mama chciała udać się za synem, jednak ojciec przytrzymał ją za ramię:
– Niech pobędzie trochę sam.
Doktor Perkus zapukał do drzwi o umówionej godzinie. Rodzice Marcina byli pewni podjęcia decyzji. Marcin i Martyna wyszli na spacer.
– Witam, doktorze. Dziękuję, że pan przyszedł – przywitał go ojciec.
– Proszę spocząć na sofie w salonie, herbata już czeka.
Zasiedli przy stole. Zaczęli rozmawiać o pogodzie, polityce i problemach społecznych. Kiedy tematy wyczerpały się, ojciec postanowił przejść do sedna:
– Właściwie zaprosiliśmy pana, żeby podjąć bardzo ważną decyzję.
– A więc słucham, zawsze mogę państwu pomóc – odparł doktor z uśmiechem.
– Chodzi nam o to, że nie chcemy już pańskiej pomocy…
– Słucham? – zmarszczył czoło.
– Proszę nie zrozumieć nas źle, po prostu uważamy, że miał pan wystarczająco dużo czasu na pokazanie swoich umiejętności. Niestety, jak pan wie, Marcin wciąż dostaje ataków. Co prawda jest ich mniej, ale są o wiele dłuższe. To nas nie satysfakcjonuje, dlatego postanowiliśmy podziękować panu za wszelką pomoc. Oczywiście jesteśmy w stanie zapłacić odpowiednią sumę pieniędzy.
– Jesteście państwo tego pewni? – wstał i udał się do kuchni. Rodzice wymienili spojrzenia nie rozumiejąc w jakim celu tam poszedł.
– Tak, proszę pana. Jesteśmy pewni – odparła matka kierując się w stronę doktora. Kiedy dotarła do kuchni zobaczyła go trzymającego duży nóż. Doktor spojrzał na nią i skierował ostrze w jej stronę. Wyglądał jak szaleniec.
– Co pan…? – zaczęła. Doktor zaczął iść w jej stronę utrzymując na twarzy pogodny uśmiech. Mama pobiegła do salonu i krzyknęła:
– On ma nóż!
– Co!?
Ojciec wstał z fotela i zaczął szybko zmierzać w kierunku kuchni. W ostatniej chwili zza drzwi wyskoczył Perkus i pchnął go nożem dwa razy. Matka krzyknęła z przerażeniem i w akcie desperacji pobiegła do łazienki zamykając za sobą drzwi.
Tu nie ma okna, kurwa!
Wiedziała, że nie zdoła obronić się przed mężczyzną uzbrojonym w nóż. Nie wiedziała, co ma zrobić. Zaczęła płakać.
Doktor Perkus podszedł pod drzwi łazienki i zaczął mówić:
– Może w to uwierzysz, a może nie… Może w ogóle ci tego nie powiem… – chwila przerwy. –Kiedy byłem małym dzieckiem, zauważyłem, że niektóre ludzkie zachowania zaczynają mnie irytować. Na początku nie było to groźne, ale po kilkunastu latach zmieniło się w śmiertelną broń, z jednym tylko wyjątkiem. Nie mogłem używać jej kiedy miałem na to ochotę, ataki przychodziły nagle. Pewnego dnia moi rodzice wrócili z pracy, a ja po prostu ich zabiłem. Wziąłem nóż, zupełnie tak, jak teraz, i pchnąłem ich kilka razy. Kiedy upadli, szaleńczo wbijałem im nóż w różne części ciała. Raz ojca, raz matkę, i tak na zmianę. Skończyłem po kilkunastu minutach, kiedy moja furia ustała. Wiesz, dlaczego ich zabiłem? Bo zirytował mnie sam fakt, że wrócili. Nie, odgłos otwieranych drzwi nie był już straszny. Uwierzysz w to? Zabiłem ich, bo po prostu wrócili z pracy! – zaczął się głośno śmiać. Kiedy skończył, zaczął szarpać za klamkę.
– Otwórz, otwórz. Prędzej, czy później i tak tam wejdę – chwila przerwy. – Wiem, że jeśli wyleczę kogoś z takiej samej przypadłości, to moje sumienie przestanie mnie gryźć. Będę mógł umrzeć jak normalny człowiek, bez wiecznego strachu. A wy zabieracie mi jedyną okazję! Jedyną! – zaczął walić dłońmi w drzwi. – Jeżeli ja nie mogę umrzeć w spokoju, wy tym bardziej nie macie do tego prawa!
Matka nie przestawała płakać. Nie umiała uwierzyć w to, ile czasu mieli do czynienia z tym chorym człowiekiem.
Po kilku minutach zauważyła na podłodze młotek, który pozostał tam po powierzchownym remoncie pomieszczenia. Przez chwilę wahała się, uznała jednak, że nie ma innego rozwiązania. Jeśli nie zacznie działać, on wejdzie do łazienki i zabije ją tak samo, jak zrobił to z jej mężem, a potem dorwie się do dzieci i…
Więcej nie myślała. Uchwyciła młotek w dłoń, przybliżyła się do drzwi i przekręciła zamek.
Marcin z Martyną wrócili ze spaceru. Zobaczyli doktora Perkusa siedzącego samotnie na sofie.
– Czekałem na was – zaczął. – Gotowy na kolejną godzinkę leczenia? – zapytał Marcina.
– Jak to…? Myślałem, że rodzice odmówili dalszej współpracy.
– No tak, taki mieli zamiar, jednak poprosiłem ich o jeszcze jeden miesiąc, także czeka nas jeszcze dużo pracy. Udowodnimy im, jak bardzo się mylą, prawda? – odparł z uśmiechem.
– Gdzie są rodzice? – zapytała Martyna.
– Pojechali na zakupy, wrócą za kilka godzin. To miłe, że pozwolili mi poczekać na was tutaj.
– W takim razie nie przeszkadzam, idę do swojego pokoju – powiedziała zadowolona i poszła na górę.
– Bardzo się cieszę, doktorze, że namówił pan moich rodziców do wstrzymania się z tą decyzją. Musi pan wiedzieć, że jej nie pochwalałem. Proszę sobie wyobrazić, że brali pod uwagę nawet elektrowstrząsy!
– To byłoby szaleństwem. Istnym szaleństwem.
Kiedy chłopak odwieszał sweter na wieszak, doktor dyskretnie spojrzał na podłogę kilka metrów dalej. Krew nie wypływała jeszcze spod drzwi łazienki. Wiedział jednak, że to tylko kwestia czasu.
– Dobrze, Marcinie. Zaczynajmy.
KONIEC
Dwie sprawy:
1. Po myślnikach musi być spacja.
2. Kropka w dialogach jest niepotrzebna. Tam wyżej to jest całe zdanie. Myślnik dookreśla kto wypowiedział daną frazę, a więc trzeba skasować kropeczkę po ''wiadomo'' i zostawić tylko na końcu.
Analogicznie przy każdej kolejnej wypowiedzi.
Ojciec powiedział szybko polerując sztućce: - przecinek przed ''polerując''.
Podeszła powoli do drzwi i otwarła je delikatnie. - raczej ''otworzyła''.
Marcin starając się ignorować odgłosy pochłanianego jedzenia rozglądał się po pokoju - przecinek przed ''rozglądał''.
Wcześniej, niż zwykle. - zbędny przecinek.
za niedługo zadzwonisz - bez ''za''.
Martyna nadal siedziała na ławce patrząc się tępo w napisany odręcznie tekst na wizytówce: - przecinek przed ''patrząc''.
Martyna schowała karteczkę do kieszeni spodni postanawiając nie rozstawać się z nią aż do momentu wyleczenia Marcina. - przecinek przed ''postanawiając''.
Kiedy moja obsesja nie pozwalała mi się skupić za dnia i spać w nocy postanowiłem to zmienić - przecinek przed ''postanowiłem''.
Doktor bez namysłu wyszedł w domu i zajął miejsce na huśtawce ogrodowej omijając brudną ławkę. - przecinek przed ''omijając''.
Kiedy mnie wyleczy, po prostu zapłacimy mu gotówką wycofując się obietnicy morderstwa. - przecinek przed ''wycofując''.
Biedny Marcin...
Dzięki za uwagę odnośnie kropek w dialogach.