- Czy to konieczne?
- Niezbędne! Cud, że nie jest za późno! Niech się pani śpieszy...
Mus to mus. Przy okazji zakupów wędzonej ryby, prezentu na ślub koleżanki i ozdób do włosów dla siebie, wstąpiła. Pomarudziła. Kupiła. Odebrała tydzień później, ale chyba zaczęły działać już od chwili zakupu. W oczekiwaniu na nie, poszła pierwszy raz od bardzo dawna do fryzjera. Dawno było tak bardzo, że z trudem usiadła na fotelu. To w końcu fryzjer, a nie rower. Nie zapomina się tylko jazdy na rowerze i jazdy samochodem. Jazda u fryzjera była frajdowsko – freudowska. Nie ścięła się na zapałkę, ale czy to dlatego, że wiedziała, czy może nie było z nią tak źle...
- Jak kobieta przychodzi do fryzjera po dużej przerwie to oznacza „zmiany” - Wyszła z tą fachową poradą i informacją o tym, że czas był najwyższy. Włosy przez lata rozłąki z nożyczkami straciły fakturę. Gdy odebrała swój przymusowy zakup, dojrzała, że nie tylko włosy. Rozejrzała się najpierw tonąc w uśmiechach – nad nową fryzurą, nad wyrazistością każdego liścia na drzewie, nad rozpoznawalnością twarzy i nierozmytym obrazem świateł. Rzeczywistość z każdego kąta zachęcała przejrzystością faktów, przewidywalnością, poczuciem bezpieczeństwa. To by mogło świadczyć o optymizmie. Chyba zaczęło się od zdjęć. Każdy listek był wyraźny na drzewie, na jej zdjęciach – nie. Impresjonizm, którym wcześniej odbierała świat przeszedł w kubistyczne dziwactwo szczegółu, którego nie umiała uchwycić. Potem dostrzegła twarze – rozpoznać mogła już z daleka grymas, który widziany przez nią wcześniej, zrzucała do śmietnika „jesteś przewrażliwiona” za potylicą, prawie w szyi. Idealne miejsce na śmietnik: w połowie drogi między sercem, a rozumem, tak by zapewnić sobie największą z możliwych szansę na brak nieprzyjemnych zapachów rzeczywistości. Praktycznie docierały tylko z gorącą, wzburzoną krwią, gdy mimo wszelkiej profilaktyki, udawało się komuś ją zatruć. W lustrze zaraz po tym, jak okazało się, że fryzurę trzeba układać, czego poprzedni barłóg na głowie nie wymagał, na plan pierwszy wyszły zmarszczki, cienie pod oczami, ziemistość twarzy, za nimi majaczyła raz ostrzej, raz słabiej jakaś niepewność. Gdy odwróciła się, zobaczyła jej kpiarski śmiech, kiedy w szyderczym ukłonie przedstawiła swoich towarzyszy z SS: Samotność, Strach, Starość. Wybiegła z łazienki, z domu, z podwórza na roziskrzone niegdyś ulice miasta. Nierozmyty obraz światła okazał się małym tlącym zaledwie punktem, zwielokrotnionym co prawda, ale oddzielonym od pozostałych punktów ciemnością...
- Dlaczego pani ich nie nosi? - doktor tracił siły do pacjentki. Chce pani oślepnąć na to oko? Przecież pani nie potrafi przeczytać trzeciego rzędu!
- Pierdolę taki trzeci rząd! – rzuciła mu, wstając z fotela. Okulary wyrzuciła do śmietnika i czasami kłuły ją przy zginaniu głowy. Wiedziała, że na zapałkę u fryzjera ścinają się tylko kobiety z problemami. Wolała więc wrócić do hodowli barłogu na głowie. Dużo później umarła na kołtun, ślepa na jedno oko. Uśmiechnięta. Rzeczywista w nierzeczywistości.