Księga wojny - wstęp

Clairebible

 

    Świat poza murami tonął w chaosie, powoli umierając. On natomiast spacerował po pięknym ogrodzie, pielęgnowanym przez tabun ogrodników, na których wpadał prawie na każdym zakręcie. Mały kawałek raju nietknięty przez wszechobecną destrukcję. Wiosenny, ciepły wiatr zaszeleścił liśćmi jabłoni. Ruszył dalej z lekkim uśmiechem na twarzy.
    W centralnym punkcie zieleńca stała duża, wymalowana na biało altana. Pod zadaszeniem ustawiono misternie zdobione krzesła, aktualnie zajęte przez muzyków. W centralnym punkcie stał ogromny fortepian. Mężczyzna zatrzymał się, by przypatrzeć starszemu, otyłemu dyrygentowi, stojącemu na podeście i wymachującemu batutą. Przewodził czwórce skrzypków, trójce flecistów i pianiście. Westchnął głęboko, gdy powietrze przyniosło do niego dźwięki skromnego koncertu. Niewątpliwy prym w występie wiódł instrument klawiszowy.
    Tym razem jego przyjaciel się wysilił. Ileż ten potwór był jeszcze w stanie zrobić, by odwrócić jego uwagę? Bawił go i przerażał zarazem. Podstawowym pytaniem było jednak: Co tym razem planował?
    Nie mógł go jednak zawieść. Skoro tamten tak się postarał, postanowił, że dopóki nie dojdą do niego żadne niepokojące wieści, nie będzie się wtrącał. Ruszył dalej, wciąż nasłuchując melodii. Delikatne podmuchy sprawiały, że miliony kwiatów zdawało się do niej tańczyć.
Jego wzrok skupił się na rozłożystym buku, do którego zbliżył się po chwili namysłu. Dotknął kory i skupił się, jakby liczył, że usłyszy bicie serca z wnętrza pnia. Przypomniał sobie, że od wielu lat nie wspinał się na drzewa. Uniósł głowę i spojrzał na koronę ozdobioną liśćmi o soczystym odcieniu zieleni. Chwycił mocno gałąź i podciągnął się. Chciał spojrzeć z góry na swój piękny ogród.

    Nabrał powietrza w płuca. Intensywne zapachy kwiatów docierały do niego nawet z takiej odległości. Jego brązowe, splecione w długi warkocz, włosy powiewały jak flaga. Najwyżej osadzona gałąź, będąca w stanie utrzymać jego ciężar, pozwalała mu obejrzeć jedynie pasmo górskie, znajdujące się paręnaście mil dalej, tuż za wielkim lasem królewskim, obfitującym w zwierzynę. Nagle nabrał ochoty, by się tam wybrać na polowanie, ale w obecnym czasie wszyscy niechętnie myśleli o wypuszczeniu go poza mury zamku. Pragnął także postrzelać z łuku. Na szczęście w tym wypadku istniała możliwość praktykowania łucznictwa na terenie ogrodu lub placu treningowego dla żołnierzy.
    Muzyka pieściła jego zmysł słuchu i pozwoliła zatopić się w fantazjach. Oparł się wygodnie o konar i przymknął powieki. Błogi spokój nie trwał jednak długo. Zdawało mu się, że ktoś zawołał jego imię.
    Rozejrzał się dookoła. Nikogo nie zauważył, choć był pewny, że słyszał kobiecy głos – delikatny, rozkoszny jak pieśń skowronka. Zaraz po tym przywołał do głowy obraz ostatnio spotkanej kobiety, którą uważał za idealną. Perfekcyjnie wykrojone usta, niezwykła namiętność skryta pod niewieścią skromnością. Opuszki palców, będące w stanie wyrwać serce z jego piersi i przywłaszczyć. Pamiętał jej turkusową suknię z tasiemkami, które rozwiązywał zębami, gładką, białą jak śnieg skórę i zaróżowiałe z zawstydzenia policzki. Wspomniał sobie o zapachu kwiatu wplecionego w jej włosy koloru lnu. Była aniołem zesłanym mu z nieba, by odgonić ciemność i samotność, mające czelność bezwstydnie wkraść się w jego duszę. Myślał o jasnobrązowych oczach, spoglądających na niego ufnie, starannie dobranych kolczykach... pomyślał o czymś jeszcze:
    – Cholera, zapomniałem jak miała na imię...
    Przeklął siebie w duchu i zszedł z drzewa, co nie przyszło mu już tak łatwo jak wejście na nie. Ruszył i niemal natychmiast usłyszał śmiech dzieci. Tym razem nie mogło mu się wydawać. Skierował się do źródła.

 

    Trojaczki bawiły się piłką zszytą ze zwierzęcych skór, zabarwioną na intensywny czerwony kolor. Każde z nich miało kruczoczarne włosy jak zresztą niemalże wszyscy członkowie rodu, z którego pochodziły. Każdy z nich, chłopiec, miał zapewnioną przyszłość. Zapewne tak jak nakazywała rodzinna tradycja, zostaną żołnierzami. Jak dobrze znał ich rodowód i historię, nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek ktoś spod ich pieczy wyszedł na miernego wojskowego. Klan od wielu pokoleń wypełniali zasłużeni bohaterowie, wodzowie na wysokich stanowiskach, utalentowani strategowie. Można by rzec – całą rodzinę stanowili nosiciele genów idealnych.
    Jakąż ogromną radość i dumę musiała sprawiać im świadomość, że jedna z osób młodego pokolenia familii była generałem. Chłopcy byli bratankami owego generała, zwanego powszechnie „Czarnym” ze względu na jego umiłowanie do noszenia zbroi w tym właśnie kolorze. Właściciel długiego, kasztanowego warkocza wiedział, że musi się z nim spotkać.
    Kiedy jednak skierował się w stronę zamku, czerwona piłka uderzyła go w potylicę. Jęknął cicho.
    – Wujaszku – odezwał się najsilniejszy z chłopców. Mieli po pięć lat, a już nie brakowało im niezłej krzepy. Oczywiście, adekwatnie do ich wieku. – Pograj z nami.
Spojrzał na gęsto zasianą piegami twarz swojego małego rozmówcy. Nie był członkiem ich rodziny. Co więcej, gdyby chłopczyk odezwał się tak przy ojcu lub którymkolwiek z jego czterech prawdziwych wujków, dostałby naganę. Jednakże kiedy w pobliżu nie było rodziny, która w głowie takiego dzieciaka widniała jako upierdliwa i zbyt rygorystyczna, pozwalał sobie na nagięcie zasad. Każdy z nich sobie pozwalał. Takie w końcu są dzieci – zawsze i wszędzie.
    W każdym razie jak mógł odmówić rozkosznemu dzieciakowi wpatrującemu się w niego ogromnymi, zielonymi oczami? Jego plany z jednej chwili spłonęły.
    Utwierdził się w przekonaniu, że chłopcy mieli szczęście. Jemu w dzieciństwie etykieta zakazywała wszelkich rozrywek. Był kuszony zakazami, gdyż wszystko, że to co niedozwolone zawsze smakowało lepiej. Dlatego też zdarzało się, że robił różne rzeczy na przekór rodzicielskiemu prawu. Nie miał piłki, więc często kopał jabłko, wcześniej zabierane z królewskiej jadalni. Stół, przy którym spożywano posiłki był tak długi, że każdy z rodziny władcy jadał w odstępie trzech metrów od siebie, toteż łatwo było przemycić to i owo podczas śniadań.
    Ruszył szybko, aby odebrać podanie adresowane do jego stóp i zatrzymał się. Przez ułamek sekundy wyczuł czyjąś obecność. Obejrzał się za osobą, którą znał od bardzo dawna, a jednak ta ciągle wywoływała w nim gwałtowne emocje jak podczas pierwszego spotkania.
Czemu zawsze, gdy widział jego luźne kosmki złocistych włosów, porozrzucanych posłusznie oddechowi powietrza, miał mieszane odczucia? To widziadło miało uśmiech wywołujący duży niepokój, który jak zwierciadło, mącił infantylny obraz pełen kalejdoskopowych barw.
    Czasami, dla kogoś, kto go nie znał, mógł wyglądać na osobę ciepłą i przyjazną. Te nieco przydługawe włosy z premedytacją skrywały prawdę o jego pochodzeniu. Prócz tego posiadał kolorowe źrenice. Ta z lewej strony była złota jak u anioła, a prawa – czerwona niczym wytrawne wino. Ta szrama niosła ze sobą krwawe piętno, które doczekało się swoich konsekwencji. Gdyby król zapragnął obejrzeć na teatralnym podium przedstawienie mrożące krew w żyłach, ten osobnik mógłby zagrać główną rolę bez żadnej charakteryzacji.
    Z daleka nie wyglądał tak strasznie jak z bliska. Lubił czarne płaszcze, owszem, ale skrywał pod nimi białą koszulę o falbaniastych rękawach, nadającą mu nutę arystokratycznej elegancji. Mimo tego, tak naprawdę nigdy nie zachowywał się jak na szlachcica przystało. Był ekscentryczny. A jakby tego wszystkiego było mało, w ukryciu przyglądał się niewinnej grze. Wtem znacząco położył wskazujący palec na swoje szyderczo skrzywione usta, sugerując jakąś ciekawą tajemnicę.
    Tego, co robił i kim był, nie można było nazwać inaczej jak tylko Puszką Pandory. W tym wypadku stwórca jedynie pomylił płeć, gdyż gdyby w dłonie tego mężczyzny wpadła mistyczna wyprawka w postaci niefortunnego glinianego naczynia, nie wahałby się go otworzyć, by uwolnić wszystkie nieszczęścia i katastrofy. I nawet nie byłoby tu mowy o nadziei, którą grecki bóg umieścił na dnie naczynia ku radości nieszczęśników.
    Był jedyną osobą, która wiedziała, co się teraz stanie. Jego usta poruszyły się bezdźwięcznie, przekazując monarsze wiadomość.
    "Sam się domyśl" – taki komunikat powstał w głowie młodego króla. Wiedział, że coś musi się wydarzyć. Coś, co sprawiło, że zaczął się pocić i gorączkowo rozglądać. Tymczasem piłka, oparta o nogę władcy, czekała, gotowa na kopnięcie.
    – Nie podasz, wujku?
   Nerwowe bicie serca wymuszało na nim próbę odkrycia kruczka całej gry. Przeczucie czegoś specyficznego wzmacniała obecność typka o jasnych włosach. Kiedy spojrzał na zabawkę, stwierdził, że musiała być stara, gdyż zostawiała brudne czerwone odciski, gdy stopy, zachęcone do rywalizacji, trącały ją z prawa do lewa.
    Szew futbolówki łatwo puszczał przy każdym ruchu, wysypując z siebie białe trociny. Dziwne, bo nagle w oczach króla te wióry zdawały robić się ruchliwe niczym robactwo. Właściciel kasztanowego warkocza cofnął się, niepewny i zrażony tym widokiem. Po chwili przemógł się jednak i pochylił, by przyjrzeć piłce. Pobladł, gdy zobaczył larwy, a w szczególności ich ruchliwe główki, wyżerające kolejne dziury w skórze.
    – Koniec zabawy! – krzyknął donośnie i pomimo narastającego w nim obrzydzenia kopnął zabawkę z całej siły, dzięki czemu wylądowała za wysokim murem.
    Z poczuciem winy spoglądał na twarze trojaczków, które mierzyły go oskarżycielsko. Dzieci w takim wieku nie miały jeszcze respektu do starszych. Szczególnie, kiedy ktoś różnił się od ich krewniaków – nie miał atletycznej budowy i nie ćwiczył szermierki od świtu do zmierzchu. Pojęcie "króla" było dla nich jeszcze odległe. Bliższe i wzbudzające estymę w ich sercach były "matka", "ojciec" "wujowie" i "ciotki". Dlatego też chłopcy nie mieli oporów, by teatralnie przedstawić swoje niezadowolenie i oddalić się od głowy państwa.
    – Popapraniec – mruknął pod nosem, myśląc o niezwykłym osobniku z włosami w kolorze lnu. Nawet, gdy nie mógł sprawcy dosięgnąć pięścią, przynajmniej chciał pogardzić czynem słownie. Nim jednak zdążył, po delikwencie nie było śladu.
    Ciszę przerwał donośny dźwięk trąbki, obwieszczający południe i porę na drugie śniadanie.

Clairebible
Clairebible
Opowiadanie · 28 listopada 2010
anonim
  • Clairebible
    Jest to przeróbka powieści, którą zamieściłam wcześniej (6 rozdziałów). Tytuł jest roboczy, może ulec zmianie :)

    · Zgłoś · 14 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    Chyba się nie mam do czego przyczepić. Może tyle Ci powiem, że na Twoim miejscu ograniczyłabym opisy, które nic nie wnoszą. Będzie przyjemniejsze w odbiorze.

    · Zgłoś · 14 lat