Umówiłam się z nią na osiemnastą trzydzieści pod kupcem. Jak na listopadową sobotę, to całkiem późno, zwłaszcza kiedy spadł pierwszy śnieg, a wraz z nim temperatura wewnątrz mojego ciała.
Specyfiką polskich linii kolejowych jest to, że wraz z pierwszym przejawem zimy, który - notabene - został zapowiedziany przez synoptyków, pociągi przestają docierać na miejsce. Dążenie do celu w ogóle w naszym kraju jest czymś ponad ambicje, dlatego kiedy widzę wulgarne, pijane piętnastolatki nawet mnie to śmieszy i zastanawiam się, co ja robiłam będąc w tym wieku, piekłam ciasto? Z przerażeniem patrzę w przeszłość. To cięcie żył na znak przyjaźni i muzyka, którą czasem słyszę w radio przypomina mi o punku i przyjaciołach, których już nie ma. Obiecałam sobie, że spalę dzienniczek z takimi notatkami:
28 lipca „Abstynent to człowiek bardzo smutny” (Trampuś). Nad ranem ktoś zrzygał się do namiotu.
Mam jeszcze kilka wspomnień, które chodzą mi po głowie, które chciałabym opisać; pod ścianą chmur nie zaszło słońce, wystarczy tylko pokonać barierę sfer, ale nie muszę o tym zapomnieć, zaraz spotkam się z nią, której nie ma w przeszłości, dlatego zostawiam tak rozgrzebaną – niepogrzebaną jeszcze historię młodości.
Idę ulicą Warszawską w stronę Różanej i myślę sobie, że to zabawne – nazywanie ulic nazwiskami patriotów, bohaterów, zasłużonych dla naszej kultury, nazwami innych miast, albo przymiotnikami w stylu „Pogodna” . Jakby ulice zasługiwały na specjalne wyróżnienie, kiedy wszystko dookoła ma swoją liczbę – ul. Warszawska 109 mieszkania 7, gdzie mieszka 5 osób. Każda z tych osób ma swój numerek w dzienniku, w rejestrze policji albo w kolejce do lekarza. Tysiąc dziewięćset trzydzieści dziewięć, na przykład.
Musiałam czekać godzinę na jej uśmiech i rozmowę o poezji. Życie zaczyna się w momencie, gdy człowiek przestaje być ważny dla samego siebie, dlatego czekam i nie boję się czekać, w mieście gdzie w parku pan szarpie panią, pani płacze – pan jest pijany, a pani woła o pomoc.
Precepcja myśli.
Pani kocha pana.
Historia z salon des refusés.
Usłyszałam kiedyś, że świat to mały ośrodek zdrowotny – w pełni społeczny. Od bardzo dawna nikt nie próbował go ulepszyć, obawiając się kolejnej rewolucji i udając, że świat sam stanie się doskonały. Ja od zawsze marzyłam o tym, by być świadkiem walki o coś, w imię czegoś, czegokolwiek. Tym czasem widzę zwisające przez okna, białe flagi, słyszę wołanie o pomoc zagłuszone przez warkot samochodów. Nasłuchując samochodów diesla (zupełnie nie wiem dlaczego akurat diesel, po prostu liczę proporcjonalnie ich ilość) idę dalej, byleby nie zamarznąć. Byle nie dać się przedrzeć płatkom śniegu przez skórę, bo kiedy przyjedzie miejskim, powitam ją bez ciepła i znów będziemy milczeć twarzą w twarz, ukrywając przed sobą część myśli.
Zostało jeszcze piętnaście minut. Staję naprzeciwko wyścielonej śniegiem ławki i czekam. Czekałam już kiedyś na pewnego mężczyznę, który miał wrócić do mnie w dniu moich urodzin. Miał przynieść mi bukiet białych bzów (urodziny mam w maju, kiedy na wsi pachnie świeżym, babcinym chlebem i bzem), miał pocałować w policzek i leżeć ze mną dokładnie w tamtym miejscu, gdzie złożył mi obietnicę. Kiedy przekwitły bzy, kaliny i tulipany, on nie wrócił. Perfekcyjnie nauczyłam się być wierna i czekać, więc szukanie nowego miejsca zamieszkania było czymś niemożliwym. Dlatego bałam się, że po tych piętnastu, niech będzie dwudziestu minutach, nie przyjdzie, a ja przymarznę do tego miejsca, nie mając sił wrócić do domu.
Gdy przyjechał autobus, wysiadła uśmiechnęła się i ściskając moją szyję powiedziała
- Mam nadzieję, że nie czekasz długo?
- Skąd, dopiero przyszłam, piękne kolczyki – zmieniając temat ruszyłyśmy w stronę umówionego miejsca, gdzie zamówione grzane wino powoli roztapiało we mnie sople lodu, rozpalając przy tym moją skórę. Czasami lubię sobotnie wieczory spędzać przy zielonej herbacie z ekstraktów z figi, słuchając wokalu Nosowskiej, albo Eldoki, leżąc na podłodze i czuć, że pod sufitem olejki eteryczne pieszczą moje zmęczone serce. Ten stan, mojej duchowej egzystencji o której wiem tylko ja, lubi czasem też posiedzieć na jakimś dziwnym i śmierdzącym dworcu nie pytając mnie o zdanie - czy wolę kupić bilet, czy może jechać na gapę, byle gdzie. Marta mówi, że też tak ma, zupełnie tak samo. Kasia zamiast Eldoki, woli słuchać Acid Drinkers i ja widzę w oczach obu tych dziewcząt siebie.
Grzaniec zdaje się zbyt mocno rozpalać gardła tak, że boimy się nawzajem mówić o sobie, o naszych miłościach i niedokończonych planach na przyszłość. Jeżeli jest między nami granica – zaciera się właśnie teraz. Mówimy do siebie poezją, cytujemy ulubionych pisarzy, opowiadamy ostatnio przeczytane artykuły i historie pisarzy, które nigdy nie będą nasze. Przez chwilę świat się kręci.
Jak karuzela.
Najsłabsi odpadną.
Takie dance makabre.
Są pewne bariery, których lepiej jest nie przekraczać. Wracając do domu chwiejnym krokiem i układając w głowie sekwencję zdarzeń, co po kolei i jaki wniosek, dlaczego akurat dziś, numer pięć i trzy, dwudziestego siódmego, a trzydziestego rocznica – dwa lata odkąd ona, pięć lat on, teraz gdzieś pod mostami, może na wiadukcie, gdzie miałam czekać aż przyjdzie, ale nie – memento: forsan et haec olim meminisse iuvabit . Póki co leczę się winem i obecnością Marty wierząc, że pójdę dalej i nie zamarznę od wewnątrz na kolejnych kilkanaście
liczb z kalendarza.
tu jakaś interpunkcja dziwna: "Specyfiką polskich linii kolejowych jest to, że wraz z pierwszym przejawem zimy, który notabene – został zapowiedziany przez synoptyków , pociągi przestają docierać na miejsce." Może "notabene" po obu stronach myślnikami oddziel?
Tak, dobry to tekst.