Księga wojny - Rozdział 1

Clairebible

 

    Sala tronowa była wąska, ale za to podłużna. Dominującymi kolorami były biel i złoto. Masywne kolumnady z wyrytymi ornamentami nadawały pomieszczeniu artystycznego wizerunku. Plafon z freskiem zdobiący cały sufit przedstawiał bal, na który zaproszone były same istoty nadprzyrodzone. Gdy malowidło było podświetlone przez tysiące świec, zdawało się, że postacie ożywają. Kolory nabierały sytości, płomyki wprawiały tancerzy w ruch. Jedynie orkiestra namalowana tuż nad wejściem do komnaty zdawała się grać tak cicho, że ucho człowieka nie było w stanie odebrać bogactwa dźwięków.
    Przez całą długość sali rozpostarty był czerwony dywan, po którym stąpać mogli tylko nieliczni. Gdyby minister lub zwykły szeregowy stanął na nim bez wyraźnego pozwolenia władcy, mógłby się narazić nawet na skrócenie o głowę. Tradycja przyzwalała jedynie królom, jego rodzinie oraz wybrańcom kroczyć po kobiercu.
    Niektóre ściany przyozdabiały starannie wymalowane płaskorzeźby prezentujące polowania i uczty. Większość jednak pokrywały ogromne lustra, które wizualnie poszerzały salę lub ciężkie kotary.
    Tuż za złotym tronem z bordowymi obiciami znajdowała się ściana, którą przyozdabiał ogromny herb rodowy przedstawiający smoka oplatającego koronę i berło. Zaraz za mistycznym stworzeniem znajdował się obosieczny miecz. Trzymacze znajdujące się z obu stron tarczy miały postać białych lwów. Dewiza pod smokiem głosiła "Mater omnium bonarum rerum est sapientia" czyli "Matką wszystkich dobrych rzeczy jest mądrość".
    W środku komnaty znajdowały się dwie osoby. Najważniejszą z nich był władca państwa Konan – Aren Noktrie. Poza nim, jeden z jego dwóch generałów, Reon Remuno. 
    Monarcha, dwudziestodwuletni mężczyzna, miał kasztanowe sięgające kolan włosy zaplecione w warkocz. Wysoki na niecałe sto osiemdziesiąt centymetrów uśmiechał się lekko, podkreślając tym samym swoją urodę. Intensywnie niebieskie oczy odbijały się w białych kaflach, wyłożonych na szczycie schodów wynoszących tron.
    Reon był starszy od Arena o dwa lata. Rozpuszczone, kruczoczarne włosy opadały luźno na zbroję tego samego koloru. Twarz szlachecka, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Oczy w kolorze soczystej trawy. Atletycznej budowy. Równie przystojny co król, choć prezentujący sobą bardziej męski wizerunek. Aktualnie wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Jego palce rytmicznie uderzały o srebrny puchar, wypełniony słodkim winem. Jego starszy brat Felix, wraz ze swoją liczną rodziną, składał mu wizytę już czwarty dzień. Oczywiście nie miał nic przeciwko temu. Lubił te niezapowiedziane odwiedziny, czuł ogromne przywiązanie do familii. Problem polegał jednak na tym, że trójka jego bratanków mogła być zagrożona, kiedy w pobliżu kręcił się pewien podejrzany osobnik o długich blond włosach.
    – Ta wojna, Wasza Wysokość. Jak to widzisz, panie? – napomknął młodzian o potężnych barkach, okutych w czarnej zbroi.
    Generał Remuno bywał niezwykle przezorny i wiecznie szukał możliwości uniknięcia ryzyka. Jego doświadczenie na stanowisku sięgało zaledwie półtora roku, toteż chętnie, a czasem nawet upierdliwie, zasięgał rady u drugiego, głównego dowódcy wojsk lub też u samego króla.

    W młodości to Reon dzierżył miecz i nacierał ku wrogom. Jemu wydawało się to trywialne.  Chwytał broń i biegł tam, gdzie dowódca pokierował, nie przejmując się strategią czy towarzyszami.
    Na dziś dzień, to w jego gestii leżała taktyka, a także możliwe uniknięcie strat, zarówno ludzi, jak i środków rzeczowych potrzebnych do walk. Często niewyobrażalny problem sprawiało mu przewidywanie ruchów nieprzyjaciół. Starał się zawsze iść po najniższej linii oporu, zostawiając odpowiedzialniejsze decyzje współpracownikowi. Niektórzy mogliby mu zarzucić niekompetencję, ale czarny rycerz tak naprawdę bał się. Jego najmniejszy błąd czy posunięcie mogło przecież zniesławić imię rodu i dumnych z niego rodziców.
    – Wiem, że zabrzmi to trywialnie, ale liczę na to, że wiecie co robić. W końcu zgodziłem się na wypowiedzenie wojny po waszej namowie – zamyślił się na chwilę. – Podobno mamy znaczną przewagę liczebną, w dodatku zaatakujemy znienacka... wszystko wskazuje na to, że gwiazda pomyślności lśni nad naszymi głowami. Jeśli jednak mogę wypowiedzieć się jako osoba prywatna, a nie król, nienawidzę przemocy więc domyśl się, jakie mam zdanie o całym tym zajściu. Nie istnieje jednak żaden inny sposób na rozstrzygnięcie sporu. Dlatego też, wyrażając się zarówno jako monarcha i moje własne "ja", liczę, że rozlew krwi będzie minimalny. Najlepiej by było, gdyby Avatar poddał się już w pierwszych dniach. Jednakowoż... sądzę, że upór Macherota nie pozwoli mu na wysunięcie takich kroków – twarz młodzieńca o królewskim rodowodzie spochmurniała. W istocie był zagorzałym pacyfistą, co z kolei stanowiło pamiątkę z dzieciństwa.
    – Sam nie wiem, czy nie więcej palców w to zamieszanie wkładał generał Necro. Wszyscy natomiast wiedzą, że z pozoru łatwa sprawa z jego udziałem, może mieć drugie dno – kontynuował treść pełną zagadek.
    Tymczasem, jak na zawołanie, wrota do sali otworzyły się z hukiem, jakby to ktoś zamierzał od razu wyrwać je z zawisami i uczynić efektowne wejście.
    Mężczyzna w jasnych włosach i z błazeńskim uśmiechem przekroczył próg . Przywitał się ze zgromadzonymi jednym ruchem dłoni i w wesołych podskokach zbliżył się ku Arenowi.
    Ostatni krok przed oblicze rządzącego okazał się niefortunny. Necro potknął się, przez przydepnięcie swojej nogawki butem. Wyglądało to nadzwyczaj efektownie i komicznie, kiedy to rozpostarł swoje ręce jak ptak i zarył nurem prosto w posadzkę.
    Gdyby nie fakt, że w czasie upadku wyleciała mu z hukiem metalowa pokryta złotą farbą puszka, to cisza w pomieszczeniu zapadłaby na parę długich sekund.
   Król otworzył szeroko buzię ze zdziwienia, natomiast generał Reon ruszył do poszkodowanego. Kiedy wydawało się, że zaraz mu pomoże, ten wydarł się głośno.
    – Velborne, skąd masz moją pudełko na czekoladki! Ukradłeś?! – w tym momencie zapomniał o honorach należnych starszemu. Myśl, że ktoś zabrał z premedytacją jego łakocie napawała go wściekłością. Te słodycze były dla niego naprawdę cenne, wręcz był od niech uzależniony.
    Necro podniósł głowę powoli, o dziwo nie miała żadnych zadrapań, ani krwawienia z nosa.
    – Wiem, że się stresujesz, więc po prostu ci przyniosłem . Cukier krzepi i przynosi radość – wytłumaczył się krótko i usiadł po turecku na podłodze.
    – Tylko, że moje cukierki znikły na dwa dni! – warknął i otworzył puszeczkę, aby sprawdzić, czy nic nie zginęło. Ku jego zdziwieniu, zawartość nawet nie pomniejszyła się o jeden.
    Zapakował do ust trzy i rozgryzł. Ten smak był inny niż zwykle, czekoladki chrupały i były gorzkie. Na oko Remuno musiały chyba się zestarzeć.
    – Nie poczęstujesz Arena? – podsunął fajtłapowaty generał.
    – Racja, racja, tylko że one są takie specyficzne – podał królowi na spróbowanie. Jego wyraz twarzy wydawał się wątpić w pierwszorzędową jakość oferowanego deseru.
    Noktrie zerknął do środka, chwilę trwał w zamyśleniu, po czym zerknął na blondyna.
    – Ja... nie jestem głodny. W każdym razie miło, że o mnie pomyśleliście – wyprostował się w swym tronie. Jego mina zdradzała, że prawdziwym powodem nie jest brak apetytu, a raczej nieufność wobec jakiegokolwiek poczęstunku serwowanego przez mężczyznę, który wcześniej nawpychał larw do piłki.
    – Nawet nie zauważyłem, kiedy dorósł. Potrafi już mnie odgadnąć. Zdaje się, że minęło zaledwie kilka dni od raczkowania do momentu, kiedy stanął na monarszy balkon. Dziecko w złotej otoczce, z kunsztem i manierą. To, które w swoich łapkach trzyma całe królestwo wraz z jego wiernym ludem. A kto trzyma tego niemowlaka na rękach? Kto uśmiecha się i mruga w tej chwili znienacka?
    Generał Reon spojrzał na obydwóch mężczyzn z osłupieniem. Otworzył szeroko usta i wypluł niesmaczną czekoladkę na swoją dłoń.
    Obejrzał skład tego, co przeżuł i odkrył nogę robaka.
    – Co to, do cholery?! – odrzekł ze wstrętem.
    – Białko... – odpowiedział cicho blondyn.
    – Białko? Co tu robi, to coś?! – wyrzucił wszystko ze złotego pojemnika na ziemię.
    – Żołnierzowi potrzebne jest mięso – wyjaśnił krótko Necro i zaczął bawić się swoimi włosami. Dmuchał w nie, próbując odgarnąć sobie grzywkę z czoła, bez pomocy dłoni.
    – Jakie mięso?! – krępy mężczyzna począł pluć w swój rękaw. Jego głowa zaczęła podsuwać mu, odrażające wyobrażenia.
    – Z karalucha. Od karalucha, uśmiech będzie od ucha, do ucha – zrymował bezczelnie pan Velborne.
    – Oj – twarz Arena zzieleniała, patrząc na przeżute "słodkości". – Może... już zostawimy ten temat i przejdziemy do ważniejszych spraw? – podniósł głowę, by spojrzeć na fresk wymalowany na suficie. – Necro, nie myśl, że nie domyśliłem się, że to ty wypędziłeś mnie rano z zamku. Niewątpliwie miałem w tym jakiś cel, a mam nadzieję, że mi go teraz zdradzisz. Najlepiej, jeśli to miało coś wspólnego z planami wojennymi, bo jak przypuszczam, strategię macie już obmyśloną obaj. Chciałbym posłuchać co nieco, jeśli można – wyciągnął dużą, ręcznie haftowaną chustę z kieszeni błękitnego płaszcza i podał ją Czarnemu Generałowi.
    – No więc... – zakłopotał się barczysty mężczyzna. Jego niepewna mina świadczyła, że nie do końca uzgodnił plan działań ze swoim kolegą po fachu.
    – Zaczniemy od regionów nadmorskich i nizin. Terfora, Availon, Dernia – generał Velborne podniósł zabawnie palec i przedstawił swoją decyzję.
    Wstał i zatoczył zabawnie piruet, nucąc coś pod nosem. Wydawał się teraz trochę irytujący, zachowując się w sposób dyskredytujący stanowisko generalskie. Poważną rozmowę z królem zaś traktował jakby z lekkością i pobłażliwością.
    – To jakiś żart? Mamy rozpraszać ludzi w kierunku jakiś wiosek? – Remuno wstał i ruszył ku Arenowi. Złapał się za pierś, gdzie powinno znajdować się serce, tak jakby chciał powiększyć swoją wiarygodność, w oczach monarchy. Jego słowa popłynęły w tym momencie, prosto z jego wnętrza.
    – Panie, Macherot pęknie ze śmiechu! Powinniśmy najpierw zniszczyć ich zbrojownie w Rozenrot. Nie będą mieli jak się bronić! – podał własny argument z pełnym przekonaniem i postawą zaangażowania.
    – Bzdura – Necro wtrącił krótko i zajął się kolejnym zajęciem, nie wymagającym wysiłku. Zbierał czekoladki wysypane przez czarnego rycerza i próbował trafić nimi w cudownie zdobiony, srebrny wazon nieopodal. Drogocenny antyk wydawał przy trafieniu głuche odgłosy, niczym stary dzwon powieszony na wieży świątyni. Mieszczanie zawsze wierzyli, że takie dźwięki są głosem boga nawołującym do modlitwy. W tym wypadku, naczynie jakby krzyczało " zostaw mnie, urwisie!" – Aren powinien ciebie zwolnić, byczku – Necro podkreślił w żartobliwy sposób jego muskulaturę.
    – Cóż za lekkomyślność! Ty w ogóle jesteś po naszej stronie, generale? Nie dość, że państwo doprowadzisz do zguby, to jeszcze tą rodzinną pamiątkę! – zaznaczył doniośle, obserwując to, co robi. Velborne był dużo starszy od niego, choć jego wygląd ogólny przeczył faktom. Etykieta zawsze nakazywała seniorom okazać należyty szacunek. Dowódca Remuno uważał jednak, że nie jest obowiązany, aby w tym konkretnym przypadku godzić się na to, co wyrabia ten człowiek.
    – Jeśli chodzi o zwalnianie kogokolwiek, szanuję zdania was obojga i dlatego jesteście na tym samym stanowisku. Rozważam wasze taktyki i zastanawiam się, czy przypadkiem nie byłoby dobrym rozwiązaniem, żeby wyznaczyć jakiś mały oddział, który spróbowałby unicestwić zbrojownię? – podsunął monarcha. – Może gdyby skupić uwagę ich oddziałów na walce w okolicach wiosek, zadanie związanie z Rozenrot poszłoby sprawniej i mówiąc prosto, po cichu.
    – Nie zgadzam się – jegomość o dwóch różnych źrenicach, bezkompromisowo uciął wywód monarchy. Zbliżył się do trącanego wazonu z zainteresowaniem i zaczął obrywać płatki ułożonego tam bukietu białych róż.
    – Sprzeciwiasz się najważniejszej osobie królestwa?! Skrócę cię o głowę! Niech tylko król wyda rozkaz!– generał Remuno nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wyciągnął groźnie obusieczny miecz, który był przekazywany w jego rodzinie z ojca, na syna. Całe życie uczono go szacunku do swoich zwierzchników. Krewni od lat działali w służbie rodu Noktrie. Rewolta przeciwko własnemu panu? Już nie mówiąc o totalnej samowolce! – Wasza Wysokość to uwłacza twojej godności! Pozwól mi wyrównać rachunki! – czarny rycerz kipiał złością. Czuł się odpowiedzialny za honor swojego pana, a takie słowa powinny być karane śmiercią.
    – Spokojnie – Aren zbył słowa zielonookiego mężczyzny uśmiechem i delikatnym gestem ręki, nakłaniającym do schowania oręża. – Prosiłem was o opinię i brak zgody również jest opinią. Nie obraziłbym się, gdybyś ty również nie przychylił się do moich słów.
    Twarz dwudziestodwuletniego władcy była niezwykle łagodna, a szafirowe oczy wesołe i beztroskie. – Jeśli zaatakowanie nizin i stref nadmorskich jest w tym przypadku przemyślaną strategią, nie będę się z nią kłócić.
    – A moja strategia?! – generał Remuno zareagował z zażenowaniem, targany emocjami. Jego propozycja została pominięta jednym hasłem tego jasnowłosego diabła.
    Bez jakiejkolwiek dyskusji, bez argumentów i wyjaśnień. W takich chwilach zastanawiał się, czemu właściwie król Aren wybrał mu taką posadę.
    Spojrzał na pozostałych mężczyzn posępnie, po czym spuścił wzrok na płytki. Odbijały całą jego posturę, łącznie z każdym elementem szlachetnej zbroi. Jego mocarny wygląd wydawał mu się teraz niczym, pudełkiem, czy dodatkiem do bezwartościowego wnętrza.
    – Powiedziałem już, odpada – Necro z uporem maniaka powtórzył swoją opinię i puścił im szelmowski uśmieszek.
    – Czy wampiry nie są stworzone, aby rządzić? Obrażać? Wywyższać?
Tym demonom tylko jedno w głowie. Czynić zło, czasem dobre zło. Wyssać energię psychiczną i witalną. Zostawić w rozterce, po to aby mogli podnieść się jeszcze silniejsi. Aby mogli dostępować nam kroku. Pobudzić ich do walki i pasji. Za życie swoje i mistrzów. Stworzyć was idealnymi to nasz priorytet. Priorytet potwora.

    – Właściwie to nie wydaje mi się zła – przyznał Aren, widząc dogłębne zażenowanie mężczyzny w czarnym pancerzu. – Więc może, Necro, wytłumaczysz dlaczego? Bo chyba odcięcie od broni również jest ważne.
    – Muszę? Nie chce mi się – ziewnął pokazowo i z ironią.
    – Ale to dla mnie bardzo ważne! Dlaczego lepiej atakować jakieś wioski?! – Reon ścisnął pięści. Mimo równorzędnego stanowiska, starszy wydawał mu polecenia jak przedszkolakowi. Oboje mieli prawo podejmować decyzje niezależne od siebie, a zależne od władcy Konanu. – Wydam nakaz i moje wojsko będzie musiało...
    – Wyrżnę twoją rodzinę! Łącznie z tymi gówniarzami biegającymi po zielonym trawniku w ogrodzie! – odpowiedział ostro, tak, że Reon tylko przełknął ślinę i zamilkł. – Ich jelita będą wisieć, niczym girlandy przy twoim oknie – w heterochromicznych oczach Necro błysło urzeczenie tym wyobrażeniem. Obraz dziecięcych kiszek, przez które przebijałyby się promienie słońca. Wiatr z zewnątrz, który powoli je kołysze i wreszcie smród, który dobija.
   – Hej, hej, hej – mężczyzna o kasztanowych włosach wstał z tronu i odsunął przyjaciela od generała Remuno. – Nie możesz grozić tym, że zabijesz dzieci, uspokój się – chwycił go za ramiona i spojrzał w oczy. Po chwili poczuł nawet gorący oddech blondyna – ...Co ja ci mówiłem o piciu alkoholu przed 14.00?
    – To było na odwagę – zaczerwienił się jak małolata, którą podrywa zacny młodzian. – Nie codziennie mówi się czarnemu generałowi, że jest idiotą, leniem, parówką bez jaj i tak dalej – westchnął.
    – Wasza Wysokość, ta narada nie ma sensu. Czy możemy później omówić plany wojenne? – rycerz wysunął propozycję z całkowitą powściągliwością.
    – Sądzę, że to byłoby najlepsze rozwiązanie – król odwrócił się do wojskowego o atletycznej posturze. – Nie zawsze masz okazję spędzić trochę czasu z krewnymi, a teraz wydaje się, że to szczególny moment. W czasie wojny nie będziesz miał czasu... – westchnął ciężko, czując, że blondyn za nim chwycił go za warkocz i zaczął lekko ciągnąć – na takie, au, przyjemności.
    – W takim razie. Władco, generale, żegnam – oddał im honory jak przystało, skłaniając się do pasa.
    – Ciao – Necro posłał mu całusa na do widzenia, celem otwartego upokorzenia przy Arenie.
Młody dowódca wojsk jednak nie zareagował. Wyprostował plecy, wypiął żelazną pierś i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
    Gdy tylko ilość osób w pomieszczeniu zmniejszyła się do dwóch, Necro pociągłym chodem udał się w kierunku obitego czerwonym atłasem tronu i rozsiadł się na nim wygodnie. Jego wyraz twarzy zdradzał jednak, że to żarty sprowokowały go do takiego postępku.
    – Bywasz nieznośny, wiesz? – Aren usiadł na podłokietniku i zerknął na przyjaciela. – Nie sądzisz, że powinieneś czasem przystopować ze straszeniem innych? – podsunął, uśmiechając się przy tym pogodnie.
    – To żołnierz, nie chłopiec na posyłki – odburknął i oparł głowę na swojej dłoni.
    – Więc dlaczego nie szanujesz jego zdania? Jak dla mnie to propozycja związania z Rozenrot była całkiem sensowna.
    Necro roześmiał się głośno i popukał po głowie, patrząc na suwerena.
    – A jak myślisz, skarbie, co się stanie, gdy nadepniesz gołą stopa jeża? – zarzucił alegorią i zszedł triumfalnie z chwalebnego siedziska.
   – Hmm... może i racja – przyznał ostrożnie. – Ale co nam da atakowanie wiosek i mordowanie ludności cywilnej? Wolałbym uniknąć bezpodstawnego rozlewu krwi... chociaż wiem, że te pojęcia są dla ciebie dość odległe.
    – A co się stanie, gdy jeż nie będzie miał co jeść? – skontrował znowu porównaniem i począł rozglądać się po sali, szukając następnej rzeczy godnej uwagi.
   Aren tymczasem w mig zaczął pojmować tok rozumowania kompana. Nie chodziło mu o ludność, czy trudność w zdobyciu obszarów, bo najpewniej nie były tak pilnie strzeżone jak sporna fabryka broni.
    – Chcesz odciąć ich wojsko od zapasów żywności jak rozumiem? Muszę przyznać, że o tym nie pomyślałem. Jak zwykle masz łeb nie od parady – zaśmiał się. – A tak przy okazji, jak sądzisz, to będzie łatwa wojna?
   – Odpowiedź, ile cię to będzie kosztować, poznasz w swoim czasie – odpowiedział mu krótko i zagadkowo.

Clairebible
Clairebible
Opowiadanie · 29 listopada 2010
anonim