Księga wojny - Rozdział 2

Clairebible

 

    Późnym wieczorem wybrał się na główny balkon. Lekki, ciepły wiatr przywiał do niego intensywny zapach mięty zasadzonej nieopodal oczka wodnego. Uniósł głowę i uważnie przyjrzał się gęsto rozsianym gwiazdom na granatowym niebie. Pamiętał, że jako dziecko spędził mnóstwo godzin na nauce gwiazdozbiorów. Pokazywano mu je zarówno w książkach jak i wprost na niebie. Ta wiedza nie była mu potrzebna w życiu, ale chłonął ją bardzo uważnie i z entuzjazmem. Wszystkiego można było się dowiedzieć, kiedy nauczyciel mówił w fascynujący sposób. Uśmiechnął się, wspominając tą jedną z niewielu przyjemnych scen swego dzieciństwa. Teraz ten, który był jego mentorem, znany był jako szaleniec wywołujący powszechny atak paniki. Jednak nie dla niego. Znał go zbyt dobrze. Zdawało się, że ufał mu za bardzo, by się go bać. Jednakże mimo to pojawiały się inne kuriozalne uczucia, których nie mógł nazwać strachem, choć były bardzo podobne do tego właśnie afektu. Najczęściej jednak akompaniowała mu ufność, respekt, zaintrygowanie i braterska miłość. Niewątpliwie ta osoba była mu jak starszy brat, a może i nawet ojciec.
    Skupił wzrok na pewnym zbiorze gwiazd.
    – Hmm... byk czy niedźwiedź... – mruknął do siebie. Myślenie o tak błahych sprawach było o wiele przyjemniejsze niż ciągłe myślenie o wojnie, która miała niebawem się rozpocząć.
    – Przepraszam...? Byk? – znajomy głos wyrwał go z zadumy. Król zastał za swoimi plecami jednego ze swoich generałów, tego bardziej barczystego i młodszego.
    Mężczyzna patrzył na niego z zaciekawieniem, zastanawiając się, czego to monarcha szuka o tej porze na migocącym nieboskłonie. W pierwszej chwili zupełnie zapomniał o należnych swojemu zwierzchnikowi honorach. Szybko jednak się ogarnął, wyprostował i pokłonił. – Dobry wieczór, Wasza Wysokość. Przyszedłem rozmówić się na pewien temat.
    – Zastanawiam się czy jeden z gwiazdozbiorów, który zauważyłem, to byk czy niedźwiedź. Są bardzo do siebie podobne – odpowiedział najpierw. – Z jaką sprawą przychodzisz?
    – Chciałbym, Panie, abyś udzielił mi pozwolenia na przeprowadzenie ataku, na avatarską zbrojownie – odpowiedział z pełną powagą.
    – Ach, nadal ta sprawa – uśmiechnął się pobłażliwie. – Doszedłem do wniosku, że Necro miał rację. Skupcie się na nizinach i terenach nadmorskich.
    – Wybacz, królu, że to powiem, ale jestem na tym stanowisku równorzędnie z nim. Mimo to czuję, że nie traktujesz mnie na poważnie. W skrócie, przechodząc do sedna, ciągle trzymasz stronę pana Velborne. Tym samym ignorujesz moje propozycje. Nie mam szans nawet zaistnieć, czy okazać ci swoje oddanie. Po co jestem generałem? – zapytał wreszcie z nieukrywanym żalem.
    – Słucham go trochę z sentymentu, trochę z rozsądku. Jego ludzie się boją, ciebie bardzo szanują... – zamyślił się. – Czy wiesz, dlaczego celem ataku Necro są wioski? Przypuszczam, że nie bez powodu ci tego nie powiedział. Igra z tobą, podobnie jak ze mną. Ale nas oboje chce czegoś nauczyć. 
    – Nie wiem, ale przecież to wariat, wszystkiego można się spodziewać. Nie rozumiem, jak można słuchać go z rozsądku. Na dodatek jest nieposłuszny wobec władcy, niebezpieczny dla wizerunku królestwa i otoczenia – Reon wreszcie z pełną stanowczością i odwagą przyznał, co myśli o swoim koledze po fachu.
    Z jakiegoś zagadkowego powodu, ten kolorowooki blondyn mocno związany był z rządzącymi tego klanu. Można byłoby rzec, od zawsze. Remuno, już jako dziecko miał styczność z tym trefnisiem. Od wczesnych lat Necro nie zmienił się ani kapkę. Nie przybyło mu zmarszczek, włosy nie poszarzały, oczy nie przestały błyszczeć, kości nie łamały się, a wszelkie choroby nigdy się go nie imały. Niektórzy uważali, że był nieśmiertelny i wiąże się z tym jakiś sekret, o którym może wiedzieć tylko rodzina królewska. Służył Tartarusowi, a może i jego dziadkom. Mieszkał w monarszym zamku od zawsze, bez zbytniego przywiązania dla spraw Konanu - po prostu był. Czarny młodzian uważał, gdzieś w swojej głowie, że kolorowooki jegomość jest diabłem lub demonem na posługi familii Noktrie. Jednak jego neutralność, obojętność i własny subiektywizm przeczył tej teorii. Może było odwrotnie? To ród Noktrie był na posyłki tego głupka. Jako druga osoba po władcy, albo raczej trzecia, po Velborne, chciałby to wiedzieć.
    – Może masz rację, to wariat. Ale odkąd pamiętam to jemu ufałem najbardziej – podciągnął się i usiadł na barierce, uśmiechając się do Reona. – Co sądzisz o pomyśle, żeby zaatakować niziny i tereny nadmorskie? Nielogiczny, prawda? A gdybym zdradził ci, że ten wariat chce odciąć wojskom avatarskim zapasy żywności, dlatego atakuje rolnicze tereny? Czy teraz nie nabiera to sensu?
    – No niby tak, w sumie... To ja jestem głupcem, prawda? – generał przez chwilę poczuł się amatorsko, ponieważ nie dostrzegł w tych bredniach niczego pożytecznego. Żywność jest najwyższą potrzebą ludzką. Bez jedzenia i płynów człowiek może funkcjonować najwyżej tydzień. Bez energii, którą daje chleb, wojownik nie jest w stanie podnieść swojego ciężkiego miecza. Pionierzy, którzy budują aglomeracje, w pierwszej kolejności troszczą się o możliwości dostarczenia pitnej wody i żyznych gruntów do obsadzenia przez rośliny. Wędrowcy zawsze robią zapasy na drogę. To oczywiste! Jak mógł przeoczyć, tak niebagatelną wartość – ...ale jeśli uda nam się zabrać im oręż, nie będą mieli czym się bronić... – nieśmiało przypomniał o swoim pomyśle. Wydawał mu się dobry. Żołnierz bez rynsztunku, również jest niczym. Jeśli przed najeźdźcami broniłaby tylko goła pięść, byłoby pewne, że porażka jest nieunikniona.
    Aren przez dłuższy czas w milczeniu spoglądał na rycerza. Nawet jeśli nie zgadzał się ze słowami podwładnego, podobał mu się jego upór. Szanował to, że mężczyzna przyszedł do niego, by ponownie się zaoferować i spróbować remonstracji1. Jego szlachetne zielone oczy miały w sobie wyraz dumy, charakterystyczny dla każdego, kto wywodził się z jego rodziny. Mimo że król rzadko otwarcie okazywał zadowolenie z jego służby, był naprawdę szczęśliwy, mając przy swoim boku takiego poplecznika jak Czarny Generał.
    – Pamiętaj, że Rozenrot to nie jedyne miejsce, gdzie wyrabia się broń. Kowala można znaleźć w każdym mieście. Jeśli zabierzemy im mecze, dobędą toporów i dzid. Jestem pewny, że miejsc, gdzie ich wojsko przechowuje broń, jest mnóstwo. Ponadto, co jeśli informacje dotyczące Rozenrot są fałszywe?
    – Tego nikt nie wie. Jeśli okażą się prawdą, może warto zaryzykować. Poza tym nie rozumiem, czemu mnie awansowałeś, Panie, mogłem dalej być oficerem. Pogubiłem się w tym wszystkim. Ten mężczyzna, jak długo już jest na tym stanowisku, bo mam wrażenie, że odkąd sięga moja pamięć? – Reon uznał, ze to najlepsza chwila, aby sprawdzić, jakim zaufaniem darzy go pan. Oparł się plecami o ścianę od której zaczynały się białe barierki i wytężył słuch, aby na pewno dotarły do niego słowa.
    – Mój ojciec mianował go generałem... tymczasowym. Zniknął, nie znajdując zastępcy. Ja przedłużyłem jego służbę na czas nieokreślony. Wydaje mi się, że to stanowisko jest dla niego najodpowiedniejsze. Jeśli zaś chodzi o ciebie, jesteś jeszcze taki jak ja. Zagubiony szczeniak... półtora roku na stanowisku generała to bardzo mało. W dodatku jesteś młody i mało doświadczony. Sądzę, że masz wielki potencjał, ale czeka cię jeszcze dużo pracy – spojrzał uważnie na swojego rozmówcę. – Będąc generałem, jesteś najbliżej Necro. Masz okazję z nim współpracować, słuchać go i wyciągać wnioski. Musisz się starać. Jeśli o mnie chodzi, wierzę, że ci się uda. Już teraz jestem z ciebie zadowolony. Dajesz dobry przykład żołnierzom. Jesteś sumienny, cierpliwy i bardzo oddany służbie. Liczę, że w moich oczach urośniesz jeszcze bardziej.
    Czarny bojownik otworzył usta i poruszył się powoli ku monarsze. To, co mówił Aren, ujęło go w jakiś sposób, wzruszyło i chwyciło mocno za gardło. Nie potrafił już nic więcej powiedzieć, wydukał jedynie: – Dziękuję... – uklęknął na oba kolana i ucałował gwałtownie w dłoń swojego władcę.
– Spokojnie, nie musisz mi dziękować. Ach i jeszcze jedno, nie powtarzaj Necro o naszej rozmowie. To była tylko mała podpowiedź – uśmiechnął się. – Skoro już tutaj jesteś, zastanawia mnie, czy któryś z twoich braci wybiera się na wojnę razem z tobą? Znając twoją familię, są gotowi wstawić się na każde wezwanie, ale wszyscy mają małe dzieci... więc jeśli to będzie stanowiło problem...
    – Panie mój, mam to na uwadze. Wyślę ich tam, gdzie sytuacja będzie już opanowana – uśmiechnął się serdecznie. – Królu, a ty? Nie chcesz chyba opuszczać zamku?
    – Zastanawiam się nad tym, chociaż medycy nie chcą nawet o tym słyszeć. Nie konsultowałem też tego pomysłu z Necro.
    – Ochronię cię, Wasza Wysokość, choćby miało mi to zabrać życie!
    – W to nie wątpię. Zastanawiam się raczej nad tym, czy nie będę wam przeszkadzać. Ponadto nie lubię przemocy... nie kojarzy mi się dobrze.
    – Czasem mam wrażenie, że to ja komuś przeszkadzam – westchnął generał i wstał wreszcie z pozycji klęczącej. Srebrzysta tarcza księżyca odbijała się w jego napierśniku, czyniąc go dostojniejszym od innych. Wydawał się być wojownikiem doskonałym - takim o którym można było poczytać w legendach czy baśniach o bitwach pomiędzy herosami. Postać, z którą bali się zmierzyć inni, gdyż była tak zachwycająca, że miała wymalowane na twarzy pewne zwycięstwo. Jego zbroja zdawała się posiadać mistyczną moc, a sama bogini Selena zostawiła ślad pocałunku na jego piersi, dając mu swoje poparcie. Takiego kompana chciałby mieć każdy król, aby inni mogli mu zazdrościć. Dlatego właśnie, kiedy brunet wypowiedział te słowa, Aren roześmiał się w głos.
    – Ty? Jesteś świetnym wojownikiem. Nie raz uratowałeś kompanom życie. Myślę, że twoje imię trwale zapisze się na kartach historii. Masz tylko jeden defekt, który zresztą wypomina ci cała rodzina, nie masz żony i dzieci – nadal się śmiał, chociaż kiedy wspomniał o tej kwestii, Reon wyglądał na zażenowanego. Czarnowłosy miał szóstkę rodzeństwa, w tym dwójka była młodsza od niego.
    Najmłodszy z jego braci, dziewiętnastoletni, miał już narzeczoną. Z każdym pokoleniem rodzina bardzo się rozrastała. Zdarzało się, że na dworach szlacheckich żartobliwie powtarzało się, że potomkowie rodu Remuno na froncie walczą jak lwy, a w domu rozmnażają jak króliki. Nawet Aren słyszał ten żart i w gruncie rzeczy musiał przyznać mu rację. Dlatego też ta sprawa musiała być dla Reona tym bardziej zawstydzająca. Chociaż oficjalnie twierdził, że nie przejmuje się rodzinną tradycją, każdy wiedział, że nie jest to prawda. Świadczyło o tym chociażby to, że Reon z góry rezygnował ze spotkań z kobietami, które deklarowały, że nie lubią i nie chcą mieć dzieci. Na balach rozglądał się za dziewczętami, posiadającymi ponętny, niemały biust i niezbyt wąskie biodra – ogółem mówiąc takie, które w jego oczach zdawały się być płodne. 
    – Może na wojnie weźmiesz sobie jakąś brankę? – dodał młody Noktrie. Widząc rumiane policzki wojskowego zrozumiał, że tamtemu niespecjalnie przypadł ten temat do gustu. – Wybacz, zaczynam mówić jak reszta twojej rodziny. Musisz mieć dość takiego wypominania. Moim zdaniem nie powinieneś się śpieszyć. W dodatku masz mnóstwo obowiązków... na wszystko przyjdzie pora.
    Mina wojownika z konsternacji przeszła w rozpromienienie. W takich chwilach czuł, jak mocna więź łączy go ze zwierzchnikiem. Król przejmował się jego losem, traktował niemal jak przyjaciela, to znacznie podbudowywało. Zresztą, władca zawsze taki był dla innych.
    Reon nie znał nikogo, kto mógłby za nim nie przepadać, albo chcieć nastawać na jego życie. No, może niekiedy ciśnienie mu rosło, gdy to generał Velborne był blisko monarchy. Nie ufał temu szaleńcowi, zwłaszcza, że często nosił przy sobie ostre przedmioty, którymi się bawił jak dziecko zabawkami.
    Czas, kiedy Aren został królem Konanu, po zamachu na jego ojca, stał się najszczęśliwszym obrotem losu dla państwa. Trzymane w ryzach ludy, strach i okrucieństwo przepadło wraz z ostatnim tchnieniem jego rodziciela. Sprawcy wciąż nie odnaleziono i choć społeczność z pewnością okrzyknęłaby go bohaterem, to prawo przeciwnie – zabiłoby. Można było dopatrywać się tu spisku, ale każdy kto znał dobrze potomka Noktrie, wiedziałby, że panicz Aren absolutnie nie był zdolny do skrzywdzenia kogokolwiek. Po koronacji stał się ulubieńcem dworu i to nie tylko ze względu na niebywałą urodę, ale i otwartość. Potrafił zjednywać sobie innych, nawiązywać sojusze i przyjaźnie.
    Remuno wybuchł nieoczekiwanym śmiechem, który wyrażał aprobatę tego, co mówił Aren. Podszedł do niego i poklepał po ramieniu niczym najlepszego kompana. Oboje zamilkli, spoglądając na gwieździste niebo, które rozpościerało się nad śpiącym miastem.
    Okolica była głucha, spokojna, nieświadoma nadchodzącego konfliktu dwóch imperiów. Z rzadka ciszę przełamywał odgłos pohukiwań sowy, która zgubiła drogę do lasu i zawędrowała aż do ogrodu. Nieszczęśliwie nawoływania do swoich druhów, którzy skierowałby ją na dobry kierunek, odbijały się echem bez odpowiedzi. 
    Po chwili i pierzastego samotnika nie było słychać w tle zwodniczej nocy. Życie zasnęło, aby znów móc podnieść swoje powieki, gdy nastanie świt i zmierzyć się z tym, co nieuniknione.

 

 ______________________

1. Remonstracja - przest. perswazja, argumentowanie, zbijanie wywodów; domaganie się zmiany decyzji u zwierzchnika a. wyższej instancji, która ją powzięła.  

Clairebible
Clairebible
Opowiadanie · 2 grudnia 2010
anonim
  • Marcin Sierszyński
    Raczej "patrzył" niż "patrzał". ;) (pod drugą kwestią dialogową od góry)

    Są momenty, w których wydaje mi się, że dialogi są bardzo sztuczne. Brakuje krwi i kości w tych wypowiedziach, jakby wypowiadały je roboty. Musisz koniecznie nad tym popracować, ale nauczysz się tego nie we współczesnych książkach fantasy, a u klasyków (chociaż Dukaj czy Piekara również mogą być inspirujący). Zupełnie inaczej radzisz sobie z opisem - tutaj nie ma czego się przyczepić, sądzę że zmierzasz w dobrym kierunku.

    Czekam na kolejne części, może być interesująco. :)

    · Zgłoś · 13 lat