Spatium magister
Krainę Ludus spowił mrok. Kłębiaste chmury królujące na niebie zapowiadały deszcz. Leśna zwierzyna przeczuwając nadchodzącą burzę skryła się w legowiskach, norach i gawrach.
- Ej, pisarzyna – odezwał się czyjś głos.
- Czemu mi przeszkadzasz? Widzisz, że próbuję się skupić.
- Strasznie przynudzasz. Tak się nie pisze fantasy. Musi być więcej akcji. Może przejdź do opisu głównego bohatera, czyli mnie.
- Myślisz? Dobra, niech będzie.
Leśnym traktem, na przepięknym śniadym rumaku podążał Ragnar, niezłomny rycerz, którego odwagę i chwalebne czyny opiewali najznamienitsi bardowie. Lśniąca zbroja zdobiła tors a ogromny miecz odstraszał licznych nieprzyjaciół.
- Stop, stop, stop.
- Co znowu?
- Jeśli już przyoblekasz mnie w zbroję, to daj mi chociaż giermka. Jak bez dźwigu mam się wydostać z tej konserwy?
- No… niby racja. Mówiłem ci, że nie znam się na pisaniu fantasy. Lepiej wychodzą mi romanse, kryminały i horrory.
- Nie narzekaj. Słyszałeś zasadę, że w fantasy najważniejszy jest bohater?
- Słyszałem.
- No właśnie. Mając mnie za bohatera zajdziesz daleko, mimo marnych umiejętności pisarskich. A teraz zdejmij ze mnie zbroję i wymień miecz na Claymore’a.
- Że co?
- Co, że co?
- To słowo na c, że mam ci je wymienić.
- Claymore, broń szkockich górali idioto. Braveheart nie oglądałeś?
- Nie oglądałem. I bez wyzwisk proszę, bo cię zamienię w orka albo trolla.
- Nie denerwuj się. Zastanów się lepiej w jaką ciekawą przygodę mógłbyś mnie wplątać. Musi być akcja, barwne postacie, złoczyńcy i smoki.
- Jeżeli jesteś taki mądry to powiedz, co zrobić, żeby było ciekawie?
- A bo ja wiem, zawsze w fantasy jest karczma i leją się po facjatach.
- Po czym się leją?
- No po twarzach.
- Bardzo dobrze, jak w następnej scenie obiję ci facjatę, to popamiętasz do końca życia.
- Poczekaj – zaprotestował rycerz - w naszym fantasy może być inaczej.
- Zaufaj mi, wymyśliłem coś ciekawego. Przyczynisz się do mojej świetlanej przyszłości.
Na skraju lasu, w cieniu ogromnego, rozłożystego dębu stała gospoda. Brudna, przekrzywiona tabliczka przytwierdzona przed wejściem z napisem „zajazd u rzeźnika” zachęcała podróżnych do odwiedzenia przybytku.
Rycerz przywiązał rumaka obok wodopoju i wszedł do karczmy. W ciemnym pomieszczeniu majaczyło kilka drewnianych ław i stołów. Stojący za barem brodaty mężczyzna otaksował nieznajomego wzrokiem. Kilku stałych bywalców gospody spojrzało na Ragnara, po czym nie znajdując w nim godnego siebie przeciwnika wróciło do rozmów i opróżniania kufli z podłych trunków.
- Co podać? – mruknął facet za kontuarem.
- Lemoniadę.
- Ja chromolę, za przeproszeniem, żeby nie powiedzieć brzydziej – przerwał poirytowany rycerz. - Jaką lemoniadę?
- Co się czepiasz? Znowu źle? Ja lubię lemoniadę.
- Lemoniadę to może pić Lucky Luke, albo jakiś inny laluś z westernu. W fantasy pije się piwo, wino albo chociaż kwas zbożowy na zgagę. Ale nie lemoniadę.
- Zaczynasz mnie irytować. Kto tu jest pisarzem?
- To ja zaraz nie wytrzymam i złożę wypowiedzenie. W nosie mam takiego pisarza, który nawet nie zna realiów historycznych.
- Jasne, obraźmy się na siebie. Nie skończymy opowiadania i będzie twoja wina.
- To nie skończymy.
- Proszę bardzo. Sam chciałeś.
Nastąpiło krępujące milczenie trwające kilka linijek.
- Przeszło ci?
- Trochę.
- A tak poza tym to, używasz zbyt trudnych słów. Nikt nie zrozumie naszego fantasy.
- Dobra, pisz dalej, bo główna intryga w powijakach.
- Sztama?
- Sztama.
Ragnar rozejrzał się po gospodzie i dostrzegłszy w rogu wolny stolik zabrał piwo i poszedł ulżyć zmęczonym nogom. Pierwsze łyki napoju były jak pieszczota. Po ugaszeniu pragnienia mężczyzna poczuł wilczy głód trawiący żołądek. Nie zdążył krzyknąć na karczmarza, kiedy do stolika przysiadł się podejrzanie wyglądający krasnolud. Miał wielki, przypominający ziemniaka nos i szerokie usta, z których zionął zapach przetrawionego, zepsutego mięsa. Długie, rude włosy spływały mu na ramiona.
- Czego chcesz? – zapytał rycerz, nie odrywając wzroku od kufla piwa.
- Słyszałem, że szukasz drogi na górę Vigil. – Trzeszczący tembr głosu obcego przypominał piłowanie kawałka drewna.
- Skąd masz takie informacje? – zdziwił się Ragnar, nadal ignorując rozmówcę.
- Powiedział mi ten… no wiesz. – Krasnolud zaczął łypać lewym okiem, jakby złapał go skurcz.
- Aaaa, ten. - Ragnar uderzył się w czoło a na twarz zawędrował szeroki uśmiech. - Było od razu mówić.
- Wskażę ci drogę, jednak… - zaciął się krasnolud - nie za darmo.
- Ile? – zapytał rycerz.
- Trzysta koron to chyba niewygórowana zapłata.
- Przecież to złodziejstwo, sto koron.
- Zgoda.
Rycerz zdziwił się trochę, że rudowłosy przybysz nie targował się bardziej. Krasnolud zainkasował należność i nachylił się w kierunku Ragnara, jakby chciał wyjawić jakąś niezwykle ważną tajemnicę.
- Wychodzisz przed oberżę – zaczął, przybliżając się tak bardzo, że rycerz poczuł kwaśną woń bijącą od niemytego tygodniami ciała.
- Tak.
- I skręcasz głowę w lewo – skończył, wracając do poprzedniej pozycji.
- I co?
- I tyle. – Nagle z gardła krasnoluda wydostał się głośny rechot. Wszyscy zgromadzeni w karczmie wybuchli gromkim śmiechem.
Zakłopotany Ragnar dopił duszkiem piwo i wyszedł z gospody. Zgodnie z informacją, którą kupił za niebagatelną sumę stu koron spojrzał na lewo. Na horyzoncie dostrzegł szczyt mieniący się w promieniach słońca. Według wierzeń, podań i legend na górze Vigil miał się znajdować klucz do Spatium magister. Mężczyzna chcąc jak najszybciej zapomnieć o haniebnej przygodzie z karczmy wskoczył na rumaka i udał się na południe.
...
Muskularne ręce i nogi szukały stabilnego oparcia. Pokonanie kolejnego metra skalnej ściany stawało się niemałym problemem, głównie ze względu na dające się we znaki coraz większe zmęczenie. Na plecach niósł najlepszego przyjaciela, ogromny miecz Claymore, który pomógł odejść z tego świata niezliczonej rzeszy gnomów, trolli i smoków.
Góra Vigil budziła we wszystkich strach i przerażenie. Nawet największym śmiałkom rzadko wystarczało odwagi, aby podjąć wyzwanie i stanąć u stóp wzniesienia.
- Musiałeś mnie ośmieszyć przed tymi zbirami. Co sobie o mnie pomyślą?
- Chciałem dać ci nauczkę. To moja historia i napiszę ją tak, jak chcę, choćby była najgłupsza na świecie.
- Dziękuję, bar… - nie dokończył, kiedy poczuł, jak ogromna siła wyciąga go na szczyt.
Nie o takim triumfalnym zdobyciu góry Vigil marzył Ragnar. Nie zważając na tymczasowe trudności zerwał się na równe nogi, instynktownie dobył broń i przyczajony niczym tygrys lustrował okolicę w poszukiwaniu wroga.
Nagle pojawił się odrażający karzeł z długim biczem w ręku, którego koniec jeszcze przed chwilą owinięty był wokół głowy rycerza.
Nastąpił atak. Bohater z trudem zdołał uniknąć spotkania z mieczem krasnoluda. Szybki mostek, podwójne salto i rundak fiflak wykonane z kocią zwinnością zaskoczyły przeciwnika. Karzełek użył bicza, próbując dosięgnąć Ragnara. Bohater zrobił unik i przeturlał się po ziemi, co pozwoliło zbliżyć się do rywala na odległość wyciągnięcia miecza. Wyprowadzony cios miał ogromną siłę. Nieprzyjaciel stał przez chwilę jak zamurowany i nie mogąc wyjść z podziwu nad szybkością i zwinnością rycerza próbował dostrzec, gdzie mógł paść cios Claymore’a. Dopiero kiedy poczuł, że jego głowa przechyla się na bok nie miał najmniejszej wątpliwości, że to już koniec.
Ciało krasnoluda osunęło się na ziemię. Ragnar podszedł do leżącego truchła i zabrał z szyi klucz. Kolejny etap długiej wędrówki zakończył się sukcesem. Pozostawało ostatnie zadanie, dotrzeć do zamku czarownic i odnaleźć wewnątrz spatium magister.
- Przepraszam – wtrącił się rycerz.
- Znowu mi przeszkadzasz? Źle opisałem twoją walkę z krasnoludem?
- Nie, skądże znowu. Było całkiem w porządku. No, może trochę z tym fiflakiem przesadziłeś, ale reszta bardzo dobra. Chodziło mi o coś innego.
- Co tam?
- Mógłbyś mi zdradzić, jaki jest cel mojej wędrówki? O co chodzi z tym spatium magister i kluczem? Uchyl rąbka tajemnicy.
- Wszystko zobaczysz w swoim czasie. Zaufaj mi i daj pisać.
Ragnar przebył wiele kilometrów i przeżył niezliczoną ilość przygód, aby ostatecznie stanąć u wrót mrocznej twierdzy. Właśnie zastanawiał się, w jaki sposób wejdzie do środka, kiedy dostrzegł, że zwodzony most zaczyna się opuszczać. W rytmie muzyki trzeszczących zawiasów imponujących rozmiarów drzwi uchyliły się, zapraszając rycerza do wnętrza. Bohater spojrzał na słońce, westchnął i zanurzył się w czeluściach warowni.
Widok, jaki zobaczył przerósł jego najśmielsze oczekiwania. Ogromna sala ze złotymi kolumnami i posadzką wykonaną z najszlachetniejszych metali robiły niesamowite wrażenie. Na środku pomieszczenia stała niewielka krypta – cel podróży Ragnara.
Pewnie rycerz stałby tak może i kilka godzin, podziwiając piękno architektury wnętrza świetlistego zamku, gdyby nie jeden drobny incydent. Zza krypty wyłonił się smok z długim ogonem, łuskami porastającymi ciało i zrogowaceniami wystającymi z kręgosłupa. Paszcza olbrzymiego gada rozwarła się wypuszczając języki ognia tańczące niczym baletnice na błyszczącej posadzce i zmierzające nieuchronnie w kierunku bohatera. Ragnar odskoczył, wykonując w powietrzu kilka salt i wylądował w pobliżu jednej ze złotych kolumn.
Podczas lotu ukuł chytry plan pokonania przeciwnika. Wyczekał kilka sekund, aż bestia wykona kolejne ogniste splunięcie. Już w szkole podstawowej uczyło się anatomii smoków i każdy byle wyrostek wiedział, że zanim potwór zbierze siły do kolejnego wydalenia substancji smolistej z otworu gębowego, musi minąć trzynaście sekund, podczas których w żołądku gada następuje elektroliza metanu i okres ten zwykł ratować wielu dzielnych rycerzy przed groźnymi poparzeniami trzeciego stopnia. Właśnie na te kilkanaście cennych interwałów czekał Ragnar.
- Dobra, nic nie mów. Wiem, że przeholowałem. Czasami ponosi mnie w kierunku barokowego stylu.
- Przecież nic nie mówię.
Smok wystrzelił z pyska gorący podmuch. Bohater wykonał unik, który nawet jego samego nieco zaskoczył i uderzył z ogromnym impetem w korpus jaszczura. Potwór padł jak rażony piorunem.
Ragnar wziął klucz odebrany krasnoludowi i otworzył kłódkę chroniącą wejścia do spatium magister. Wewnątrz dostrzegł dziwny przedmiot podobny do harfy. Na części strun nanizane były koraliki przypominające kształtem cyfrę jeden.
- Co powinienem zrobić? – zapytał rycerz.
- Widzisz te numery wyglądające jak dwójka? Musisz zerwać je ze strun. Obok na ziemi leżą inne cyfry, podobne kształtem do trójki. Weź je i zawieś na harfie.
Bohater wykonywał polecenie, kiedy nagle dostrzegł cień jakiejś postaci. Odwrócił się i zamarł z przerażenia. Stała przed nim…
… nauczycielka języka polskiego. Gruba, obleśna i wredna baba z wystającymi zębami, wyłupiastymi oczyma i słynnymi na całą szkołę okularami tkwiącymi na czubku nosa. Porównanie wyglądu kreatury, udającej przed rodzicami i ciałem pedagogicznym, że niosąc kaganek oświaty edukuje młodzież licealną, z najgorszymi baśniowymi potworami pod każdym względem wypadało na niekorzyść nauczycielki.
- Nic nie umiesz Bujalski. Siadaj pała – stwierdziła skrzeczącym głosem. - Za zeszyt też pała. Takich gryzmołów jak żyję jeszcze nie widziałam. Masz zadanie domowe?
- Wczoraj przyjechał wujek. Rodzice trochę zapili i dlatego nie mogłem odrobić – odpowiedział uczeń.
- Nie prosiłam, abyś zabierał głos. Przecież widzę, że nie masz zadania domowego. Lepiej przejdź na odbiór. – Babsztyl przywołał chłopaka do porządku. – Brak zadania, pała. Aha, byłabym zapomniała. – Ton głosu kobiety nieco złagodniał. - Mam tutaj wasze wypracowania klasowe. O, jest kartka Bujalskiego. No nieźle, nieźle mierny – stwierdziła z lekkim rozczarowaniem w głosie.
Bujalski odpowiedział milczeniem. Gdyby tylko potrafił, spaliłby babsko promieniem lasera, błyskawicą wystrzeloną z ręki, albo zabił jednym cięciem Claymore’a.
- Spójrzmy raz jeszcze na twoją pracę – nie poddawała się okularnica. - No tak, brak przecinka i tutaj również. Całe szczęście, że to zauważyłam. Kolejna pała. Myślę Bujalski, że powinieneś przyjść z rodzicami. Chętnie porozmawiam z nimi o grożącej ci ocenie niedostatecznej z języka polskiego. Jesteś debilem i obawiam się, że nic pożytecznego z ciebie nie wyrośnie.
- A teraz spójrzmy na oceny twojego kolegi – wymamrotała nauczycielka, przenosząc wzrok na młodzieńca siedzącego w ławce obok Bujalskiego. – Dałabym głowę Fąfala, że poprzednim razem w dzienniku nie widziałam u ciebie tych trój. No i z tego, co pamiętam, miałeś więcej jedynek. A tu zaledwie jedna. Czyżbym miała sklerozę?
Gruba, obleśna baba prześwietliła podejrzliwym wzrokiem chłopaka kulącego się w ławce.
- Chyba nic straconego. Zawsze możemy wszystko nadrobić – roześmiała się.
- Pani profesor, przez ostatnie dwa tygodnie mieliśmy zajęcia z praktykantką. To od niej dostałem te tróje. Odpowiadałem z Władcy pierścieni Tolkiena.
- Niemożliwe – oburzyła się okularnica. – A ja prędzej pomyślałabym, że wykradłeś w nocy klucz do pokoju nauczycielskiego i sam wpisałeś sobie te tróje.
- Pani profesor – bronił się uczeń. - Jeśli pani chce, mogę jeszcze raz odpowiadać z Tolkiena.
- Spójrzmy. Co takiego ostatnio przerabialiśmy? No tak. W zeszłym roku była stylizacja gwarowa w Chłopach Reymonta. Może opowiesz mi coś na ten temat.
Nastąpiła minuta ciszy przerywana kilkoma głębokimi westchnięciami.
- No widzisz – roześmiała się nauczycielka, prezentując krzywe zęby – od razu wiedziałam, że brakuje, co najmniej jednej pały. A jak u ciebie z zadaniem domowym?
- Pies zjadł mi zeszyt – wymamrotał zrezygnowany chłopak.
- Dobrze. Zobaczmy jeszcze twoje wypracowanie. No, przynajmniej w tym względzie nie zawiodłeś moich oczekiwań. Kolejna pała. Wiesz Fąfala, podobnie jak u Bujalskiego chciałabym widzieć twoich rodziców. Muszę z nimi porozmawiać o grożącej ci ocenie niedostatecznej z języka polskiego. A pech chce, że to rok maturalny. Oj, niedobrze, niedobrze – śmiech nauczycielki jeszcze długo unosił się po sali.
Licealiści spojrzeli na siebie, wzruszyli ramionami i stwierdzili zgodnie:
- Musimy znowu wysłać Ragnara do spatium magister.
Mię to znużyło, ale nie jest tak tragicznie, żeby nie puścić na pierwszą stronę.
Widać potencjał. Czekamy na kolejne teksty.