Destination Michasia, vol. 1

Kundel

 

       Hau, hau – odpiera Michaś na ataki gilgoczących go promieni. Już będę uprzejmy i słuchać. Tak zaczyna się każdy poranek, zmieszany wspomnieniem poprzedniego. Wstaje Michaś, przecierając szron z końcówek włosów. Perspektywa rychłej toalety wydaje się najbrutalniejszą rzeczą, która mogłaby go dotknąć z jego własnej ręki. Pierwszej rytualne oczyszczanie jelitowego ujścia, z drugiej, tradycyjnie, odzież.
       Wychodzi tyłem Michaś, bo od frontu wychodzą frajerzy. Kamyk za kamykiem, coraz bliżej, prowadzą do celu. Ten tkwi niezbędnie w michasiowej główce, sterczącej u szczytu jego korpusu, niczym piracka bandera. Kilka kroków i ma.
        Jabłko.
 

Kundel
Kundel
Opowiadanie · 8 stycznia 2011
anonim