Dla przypomnienia siebie samej i innych wszystkich tych samych zaglądam w oczy zanurzone we mgle, gęstej mgle utkanej z ludzkich słabości. I widzę siebie, dla przykładu samej siebie, i widzę, że oni widzą siebie we mnie, a jednocześnie nie dostrzegają nic poza bladym westchnieniem. Idę. Przed siebie, poza siebie i ponad siebie, a przede wszystkim nie idę za siebie, tylko rzucam za plecy lewe oko, które łapie kurz z moich butów. Idę. Z tłumem, lecz nie biegnę jak wszyscy, nie wtapiam tępo w święte nic wzroku. Ptak usiadł na drzewie. Ptak - wzrok sam bieleje i tylko przez sekundę trzeźwości dostrzega pełne litości, obce oczy mówiące: ach, ci młodzi! Idę. Dalej, daleko, a nogi same wiedzą dokąd idą i nie trudzę tym myśli. Przez tory, szeptem dziękuje zebrze drogowej, przechodzę, czerwone, zielone i oczy wiecznie dookoła głowy. Prawie. Bo w tyle tylko lewe oko, prawe zaś ucieka do przodu. Co myślę? Nic nie myślę. Myślę, o czym myślą inni - wszyscy. Co myślą, gdzie myślą i jak widzą poetyckość siebie na obrazie. Może nic nie widzą, a może? Cztery chude nogi wybijają mnie z rytmu. Staję. Patrzę na cztery nogi plus dwie połączone ze sobą sznurkiem. Harmonia kroku. Znikają za rogiem łapy i stopy. Skręcam w swoją stronę, a tam uderza mnie zatrzymanie czasowe w rozwianych włosach dziewczyny, w szalu powieszonym na wietrze i nogach lekko zgiętych. Obraz zatrzymany w przemieszczeniu, dość szybko zniknął. Idę i zastanawiam się czy dojdę, bo znów krajobraz zmienia mi się w farby olejne, kilku ludzi niknie w zmrużonych oczach, gdy zaglądam przez dziurkę od klucza na papierosowy dym przed klatką tamtego świata zza okna. Dochodzę wreszcie przed bramę, mimowolnie zerkam na zegarek i chcąc, nie chcąc wnikam w przestrzeń pozbawioną marzeń.
Napisałem kiedyś wiersz pt Idę, a zaczynał się słowami: ponad sobą przejdę/ponad sobą powrócę/ponad sobą się stanę/ponad sobą jestem... Pozdrawiam.