To była zwykła lekcja wuefu. Biegi, pajacyki, rzucanie piłkami w niewiadomym celu, machanie rękami we wszystkie strony, jakieś dziwne podskoki (co najmniej dwadzieścia), brzuszki, skłony, pompki. No i oczywiście siedzący na ławce nauczyciel, nadzorujący to żenujące przedstawienie wystawiane przez samych klaunów. Normalka.
Jednak zdarzyło się coś, co diametralnie zmieniło oblicze tej lekcji raz na zawsze.
Jeden z klaunów wpadł na wspaniały pomysł:
– Eeej, chodźcie weźmiemy go za ręce i nogi i zaczniemy rozciągać we wszystkie strony! Hehe! – wszyscy, jakby zachwyceni genialnym sposobem zorganizowania wolnego czasu, zastosowali się do zaleceń kolegi. To była wspaniała zabawa. Najlepiej bawił się ten rozciągany przez chmarę kumpli, buzia mu się nie zamykała – tak się śmiał! Tak się bawił! Taką miał frajdę!
Aż do momentu, kiedy jeden z rozciągających przestał odczuwać opór. Nagle, pociągając ostatni raz, upadł na plecy, tracąc grunt pod stopami. W jego dłoniach wciąż zaciśnięta była noga, wtedy już oderwana od reszty ciała jego kumpla. Na parkiecie gromadziła się już krew. Zapełniała szczeliny między jego elementami, tworząc nieregularne kształty. Przy okazji zbierała z podłogi cały bród, ujawniając lenistwo pani sprzątaczki. Oj, nie przejdzie to bez echa...
Nauczyciel nie zareagował, wciąż rozmawiał na ławce z cycatą uczennicą.
Nie zważając na niebezpieczeństwo, chłopak rzucił nogę na drugą stronę sali gimnastycznej i powrócił do rozciągania kolegi. Widział, że tylko rozciąganemu uśmiech opuścił twarz. Jednak nie mógł cieszyć się zabawą zbyt długo, bowiem już po kilkunastu sekundach okazało się, że skóra na brzuchu chłopca bez nogi zaczyna pękać. Na początku były to małe ranki, wyglądające jak niewinne rozstępy, ale już po krótkiej chwili zamieniły się one w rozdarcia, aż w końcu w otwarte rany, z których, w towarzystwie jelit, wartkim potokiem zaczęła wylewać się krew.
Jelita i błony przytrzymujące je w jamie brzusznej, lądowały dosłownie wszędzie. Najśmieszniejszym widokiem okazała się być siatka rozciągnięta w połowie sali, na której zatrzymały się kawałki wnętrzności. Krople krwi ozdobiły każdą ścianę, a drabinki były niezdatne do użytku - ręce ślizgały się z powodu obecności krwi. Nie pomagała nawet szkolna kreda. Taka zwykła, biała.
A grupka zadowolonych klaunów stała nad ciałem rozprutego kolegi i patrzała się na nie tępo. Po chwili spojrzeli na siebie i wybuchli śmiechem. Mając zakrwawione ręce, zaczęli przybijać sobie piątki, nie zważając na porozrzucane wszędzie flaki.
Nauczyciel w końcu zainterweniował. Przechodząc pod siatką opuścił salę gimnastyczną, wymyślając już treść uwagi, którą za moment miał wpisać do dziennika.
''...bowiem już po kilkunastu sekundach okazało się...'' - ''bowiem'' stylistycznie odstaje, raczej ''bo'', ale to w sumie drobnostka.
Mocna puenta.
Może mógłbyś kiedyś spróbować napisać coś ewidentnie stylizowanego, w jakieś gwarze itd. Strasznie ciekawi mnie jak wyszłoby Ci coś takiego. Ale nie zmuszam, to tylko sugestia. :)
Cisze się, że tekst się podoba :)