Zanim rozproszyliśmy się w jaskrawym, nieprzyjemnym świetle warszawskiego świtania, podpieraliśmy dość długo ściany dawnego kina "Stolica".
Volkswagen Golf patrzył na nas wzrokiem zwycięzcy i triumfatora, mrużył reflektory z zadowolenia, patrząc, jak raczymy się sokiem pomidorowym miast wódką z sokiem pomidorowym.
- Nie doceniasz potęgi słów, nie wiem, dlaczego pokpiwasz z nich; twierdzisz, że nic nie znaczą, mając jednocześnie taką wrażliwość na nie - Mózg zaciągnął się papierosem.
- Czy chodzi ci o to, że używam niewłaściwej nomenklatury? Czy naprawdę uważasz, że ma znaczenie, czy mówię o porażce? A może powinnam mówić o 'zwycięstwie inaczej' żeby pozytywnie programować swoją podświadomość, Kolego- Wyprany- Mózgu? To nieważne, czy Bóg istnieje, czy nie. Tak samo jego istnienie, jak i nieistnienie powoduje ból, gdyż jego brak, tak jak i jego istota wpisana jest w egzystencję pełną cierpienia. To nie Tertulian, to Andreolli.
- Swoją drogą, psychiatra. Cyzelujesz każde jedno słowo, dobierasz je, obawiasz się nawet o ich brzmienie. Jesteś hipokrytką.
- Nadaję swoim słowom tysiące znaczeń, zabierając im te podstawowe. Mówię wszystko, jednocześnie nie mówiąc nic. Mówię, że nie lubię, jak ktoś się spóźnia, a być może mówię: boję się o tego człowieka, złości mnie, że nie traktuje mnie poważnie, cokolwiek innego. Mówię o pierogach - myślę: ucho van Gogha. Mówię: być może, myślę - na pewno!
- W tym sensie jesteś kim gorszym od hipokryty. Jesteś mordercą słów.
- Masz rację. Mordercą słów. To takie romantyczne, takie w stylu Joy Division i dołowania się przy Nirvanie. Podoba mi się. Dałabym "lajka" na Facebook'u. Poleciłabym tysiącom znajomych, których nie mam i na koniec poszłabym się upić. Jestem przewidywalna jak wiadro wody.
- Jesteś mordercą słów.
Życie człowieka, obojętnie od swej długości liczonej czy to w latach, czy w traumach/sek., czy litrażu wypitej wódki, jest za krótkie na dwie rzeczy: na kłamstwa i czekanie. Z reguły jednak nie pozostawia nam wielkiego wyboru i zajmujemy się głównie właśnie tymi dwiema rzeczami: kłamaniem lub zatajaniem prawdy, oraz czekaniem z zaciśniętymi zębami na cud. To ostatnie zdarza nam się nazywać "przemyślaną strategią". Idąc za przekonaniami Mózga, należałoby przyjąć, że statystycznie dziewięć na dziesięć osób nie zrobi nam krzywdy.
Nie wiem, do końca, jaką przyjął metodologię, ale zakładam, że było to swoiste badanie panelowe, a w takowych, jak wiadomo - respondenci łżą gorzej, niż bure suki. O ile nie są to dane wyssane zupełnie z palca. Jeżeli ktoś w wieku Mózga ssie palce (przynajmniej swoje), nie wydaje mi się godnym zaufania naukowcem. Nawet w zakresie nauk humanistycznych.
Zatajanie prawdy, szczególnie takiej bardzo subiektywnej, emocjonalnej - gdyż wychodzę z założenia, że żadnej omnipotentnej prawdy jako takiej w przyrodzie nie ma - jest etyczne i uzasadnione. Prawda często burzy obiektywnie dobre rzeczy. Czyli tak, Móżdżku, jestem hipokrytką. Prawda nigdy nie niszczy jednostki, dla jednostki jest wolnością - ale dla struktury zorganizowanej, do której zaliczam też różnego autoramentu związki interpersonalne - jest zabójcza. Jako jednostki jesteśmy destruktywni. W grupie odwraca się wektor. Jako jednostkom zdarza się nam wychodzić z błota, ale zapominamy często gęsto się umyć.
- Spędzam dużo czasu w samotności, bo nie mogę go spędzać z ludźmi, których lubię. Bo ja przeważnie lubię jednostronnie. Kocham jednostronnie. To chyba przeczy zasadom logiki formalnej, takoż zdrowemu rozsądkowi. Skoro próby zmiany kierunku moich własnych uczuć - których, umówmy się - nie lubię, czy się wręcz nimi brzydzę, nie przyniosły rezultatów, to trzymam je w ryzach. Czy nie należy trzymać się w ryzach? Człowiek jest kreatorem dzięki swej woli, nie dzięki emocjom.
- Możesz trzymać się w ryzach, póki się nie udusisz.
- Mogę również poluzować krawat podczas upału. W jakiej sytuacji masz większy szacunek do samego siebie? Kiedy folgujesz własnym zgubnym emocjom, czy kiedy nad nimi panujesz?
- Mam szacunek do siebie, ponieważ nie czuję się winny. Wina to śmierć. Obwinianie siebie, czy innych, obwinianie w ogóle, to prosta droga do psychicznego spustoszenia. Nie możesz pojąć uczuć, korzystając ze swojego przerośniętego rozumu, więc nie możesz brać na siebie winy! Nie za coś, na co nie masz wpływu!
- Zaprzeczasz prawom przyrody. Zaprzeczasz istnieniu winy i kary? Podważasz fundamenty cywilizacji? Oczywiście, emocje są bezkarne. Nie uczucia, wszystkie emocje, także strach, chociaż czasami nazywany jest grzechem! Ale mogę ich nie ujawniać i działać przeciw nim, jeśli są zgubne. Z reguły nie mam wyjścia.
Jeżeli nie wywołałyby spustoszenia, to upokorzenie. Moje.
Moje upokorzenie noszę w sobie, głęboko w swoim bezczasie. Kiedyś moja pseudobohaterska postawa wypali przez przypadek ostrą amunicją. Ale im więcej pracuję nad techniką noszenia tej broni pod kamizelką, tym bardziej wydarzenie to oddala się w czasie - w przeciwieństwie do upokorzenia, które jest efektem tego, co jeszcze się nie wydarzyło. Panowanie nad prostymi odruchami jest najtrudniejsze, prawda? Przypomnij sobie kolejkę do jedynej czynnej toalety w akademiku. Oddanie kału na korytarz, albo, uchowaj Boże, w gacie byłoby upokarzające - używasz całej swej woli, by doczekać i dotrwać.
Biorąc pod uwagę, że życie jest raczej gówniane, metaforę tę możnaby uznać nawet za poetycką (w nurcie turpistycznym) i zupełnie na miejscu.
W końcu jestem tylko mordercą słów.