Ta osobowość narodziła się w dniu, kiedy nic, ani u mnie, ani na sąsiednich podwórkach, nie wydarzyło się ciekawego, bo przecież, nie każde wydarzenie musi być podkreślone przelotem komety?
Ta osobowość, właściwie to mogę i powinienem mówić - "Moja obecna osobowość", ale wolę takich absolutnych sądów w 2011 roku nie wygłaszać, bo przecież teraz już wszystko jest możliwe, no ale akurat wtedy "ta" osobowość przylgnęła do mnie i taka przylgnięta pozostała i tydzień później, zauważyłem, że dalej jest, dalej do mnie przylepiona, nie zdrapała się o nic, ani o trawę się nie wytarła w międzyczasie.
Ta, "moja", a jednak przeze mnie określana jako: "ta" osobowość, była odpowiedzią świata na moje ówczesne położenie, a może to wcale nie tak i to była po prostu moja odpowiedź na układ świata i mnie w relacji do tego wszystkiego. Strasznie skomplikowane są te zależności - jestem tutaj tylko ja i świat, a tyle można o tym niepotrzebnego powiedzieć...
I mówiąc wprost i bez niepotrzebnego kombinowania, bez tych ozdobników, wyjaśników, wtrętów w zdaniach podrzędnych, pozornie niepotrzebnych, ale bardzo wygodnych, jak chce się kilka myśli naraz z siebie wycisnąć...
Mówiąc wprost i po przekątnej, to "ta" osobowość, była mi wtedy naprawdę potrzebna. Ona miała te cechy, bez których wtedy, byłoby mi o wiele gorzej niż było, chociaż i tak życie "wtedy", to żadna bajka nie była i "ta" osobowość bynajmniej, nie zrobiła "pstryk", a dynia nie zmieniła się w powóz, ale i tak wszelka pomoc wtedy, w czasie, który mogę teraz, z perspektywy dzisiaj, określić jako "niezłe gówno", była super i nawet ta niepozorna, niezauważalna prawie osobowość, swoimi trzema groszami zbudowała więcej, trwalej i bardziej na miejscu od Wielkiego Muru i może to, akurat z kosmosu niezauważalne było, nie tak, jak Wielki mur, ale i tak mój wszechświat aż zadrżał w posadach ze szczęścia.
To, że ją zauważyłem i przyjąłem, że nie uznałem jej za wynik problemów trawiennych i żołądkowych, to kolejne szczęśliwe wydarzenie. Bo takie osobowości, i nie chcę oczywiście teraz zapędzać się za daleko, aspirować do znania się na całym wszechświecie w ogóle, a na osobowościach, ich zmianach, przemianach, transgresjach, opresjach, dygresjach, zakrętach i wykrętach, no, na całym tym psycho-światku w szczególe, ale takie osobowości pukają do głowy (chyba do głowy? tam chyba jest Centrum Dowodzenia?) często. Mam na myśli, że cześciej, niż możnaby podejrzewać, bo to nie tak, że raz temu osiołkowi w żłobie podano i zdechł, bo dualizm świata był zbyt wielkim wyzwaniem, na pewno o wiele częściej, co rok, co miesiąc, co życie możemy zmienić nieco te zasady zabawy, gry czy istnienia i tylko trzeba to zauważyć i nie odtrącić z obrzydzeniem i przez nieuwagę.
Morał dla mało domyślnych, nieskoncentrowanych na czytaniu lub zajętych czym innym na tyle, że myśl przewodnia przeleciała obok nich jak TGV i tyle ją widzieli - brzmi: nie. Nie będzie takiego morału. To nie jest bajka z morałem, tylko przypadkowo odnaleziony punkt wyjścia do opowieści, która zaczęła się w dniu, kiedy nic, ani u mnie, ani na sąsiednich podwórkach, nie wydarzyło się ciekawego.
Swoją drogą, mnie też ostatnio frapuje ten temat.
Pisz i publikuj. :)