Sługa szluga

Kundel

       Hau, hau – odpiera Michaś na ataki gilgoczących go promieni. Już będę uprzejmy i słuchać. Tak zaczyna się każdy poranek, zmieszany wspomnieniem poprzedniego. Wstaje Michaś, przecierając szron z końcówek włosów. Perspektywa rychłej toalety wydaje się rzeczą najbrutalniejszą, jaka mogłaby go dotknąć i w dodatku z jego własnej ręki. Z pierwszej rytualne oczyszczanie jelitowego ujścia, z drugiej, tradycyjnie, odzież.
      Wychodzi tyłem Michaś, bo od frontu wychodzą frajerzy. Kamyk za kamykiem, coraz bliżej, prowadzą do celu. Ten tkwi bezbłędnie w michasiowej główce, sterczącej u szczytu jego korpusu, niczym piracka bandera. Kilka kroków i owe śmieszne rurki, wdzięczące się do niego zza spoconej szyby wystawy, będą jego. Jakby na pamięć, jak nie zapomnieć?
      I już wczytuje się Michaś w poranną gazetę, już wdaje w kopulację z nałogiem. Już podziwia piękno świata. Świat wydaje się lepszy, gdyż sami jesteśmy zepsuci do kości – szepce nieuważnie odstająca z ławki deska. Lecz to kości dyktują nasze ruchy – dopowiada nonszalancko mały, atletycznie wygięty ku desce gwoździk. Wymownie spogląda na swych dwóch braci, dając sygnał do ataku. Wnet drewno przygwożdżone, nie wypowiedziawszy ostatniego słowa. Eli lama.
 

Kundel
Kundel
Opowiadanie · 10 kwietnia 2011
anonim
  • Justyna D. Barańska
    Mnie się wydaje, że to już było! No weź! Drugi raz ten sam żart serwujesz? :> Ja chcę się śmiać!

    · Zgłoś · 13 lat
  • Kundel
    Ale to inna wersja, a to jedynego rodzaju śmiech, do którego mi teraz.

    · Zgłoś · 13 lat
  • Marcin Sierszyński
    Drugi raz ten sam numer nie przejdzie. ;) Nawet nie mamy porownania.

    · Zgłoś · 13 lat