Hau, hau – odpiera Michaś na ataki gilgoczących go promieni. Już będę uprzejmy i słuchać. Tak zaczyna się każdy poranek, zmieszany wspomnieniem poprzedniego. Wstaje Michaś, przecierając szron z końcówek włosów. Perspektywa rychłej toalety wydaje się rzeczą najbrutalniejszą, jaka mogłaby go dotknąć i w dodatku z jego własnej ręki. Z pierwszej rytualne oczyszczanie jelitowego ujścia, z drugiej, tradycyjnie, odzież.
Wychodzi tyłem Michaś, bo od frontu wychodzą frajerzy. Kamyk za kamykiem, coraz bliżej, prowadzą do celu. Ten tkwi bezbłędnie w michasiowej główce, sterczącej u szczytu jego korpusu, niczym piracka bandera. Kilka kroków i owe śmieszne rurki, wdzięczące się do niego zza spoconej szyby wystawy, będą jego. Jakby na pamięć, jak nie zapomnieć?
I już wczytuje się Michaś w poranną gazetę, już wdaje w kopulację z nałogiem. Już podziwia piękno świata. Świat wydaje się lepszy, gdyż sami jesteśmy zepsuci do kości – szepce nieuważnie odstająca z ławki deska. Lecz to kości dyktują nasze ruchy – dopowiada nonszalancko mały, atletycznie wygięty ku desce gwoździk. Wymownie spogląda na swych dwóch braci, dając sygnał do ataku. Wnet drewno przygwożdżone, nie wypowiedziawszy ostatniego słowa. Eli lama.
Sługa szluga
Kundel
Kundel
Opowiadanie
·
10 kwietnia 2011
-
Justyna D. BarańskaMnie się wydaje, że to już było! No weź! Drugi raz ten sam żart serwujesz? :> Ja chcę się śmiać!
-
KundelAle to inna wersja, a to jedynego rodzaju śmiech, do którego mi teraz.
-
Marcin SierszyńskiDrugi raz ten sam numer nie przejdzie. ;) Nawet nie mamy porownania.