„Dziś mijają trzy lata”, pomyślałem, wdychając leśny odświeżacz powietrza, i wyjrzałem przez okno wyklejone z lewej strony Jej zdjęciami – latem, zimą, czarno-białe, z wyretuszowanym kurzem, przerobione na księżniczkę . Po prawej stała Ona, jak zawsze oddalona o kilka długich metrów. Z rumieńcem na twarzy obejrzałem Ją ze starannością konesera sztuki. „Trzy lata, odkąd oglądam Cię z uwielbieniem przez okno… ”, westchnąłem i zrozumiałem, że muszę się przełamać, wyjść ze swojej świątyni coraz bardziej kojarzącej mi się z norą i odwiedzić Ukochaną.
Trzy lata temu, tuż po przeprowadzce, moje życie diametralnie się zmieniło. Zakochałem się w Sośnie Widzianej z Okna. Nosiłem spocony ciężkie kartony z moim dawnym życiem, potem jadłem z kolegą wielkiego kebaba, ustawiłem ostatecznie meble i obejrzałem wiadomości. Tam smutna starucha biadoliła, że jej zimno w domu, bo coś tam, a ona pracowała i jej się należy pieprzone królestwo. Zbliżenie na jej pomarszczoną facjatę. Rozwichrzone brwi, cienka linia ust, resztki snu w wygniecionych kącikach oczu. Stała w oknie swojego o wiele za bardzo biednego, jak sądziła, bloku, otoczona obrzydliwymi firankami w gruszki. Firanki! Przypomniałem sobie o tych prowizorycznych stwórcach prywatności, chroniących przechodniów od widoku mojego penisa po kąpieli. Podszedłem do okna w celu zawieszenia owych firanek, i pach!, zakochałem się w Drzewie. Moja Sosenka zachwyciła mnie swoją stałością, doświadczeniem, cierpliwością. Podnieciły mnie jej bujne kształty. Postanowiłem zastrzelić z wiatrówki psa, który skrapiał ją żółtym moczem.
Nie uważajcie mnie za głupca, przecież wiedziałem, że nie mogę kochać Sosny. Za dużo nas różniło. Postanowiłem jednak pokonać tę błahą przeszkodę. Wiele słyszy się o parach pozornie dziwnych- pani dwieście kilo pan czterdzieści, pani z panią, pan z panem, tata z córką, wujek z psem- czymże była wobec tego nieszkodliwa miłość do Wyjątkowo Uroczej Sosenki? Z każdym dniem mój dom stawał się coraz bardziej sosnowy. Na początku nie szło mi dobrze – gałęzie, którymi zdobiłem ściany, usychały, rozchorowałem się od tabletek z wyciągiem z iglaków. Później zrozumiałem, że muszę być rozsądny. „W jakim domu chciałbym przebywać, gdybym był moją Sosną?”, zastanawiałem się. Pomalowałem ściany na ciemną zieleń, starannie dobierając odcień, aby Jej nie urazić. Zamówiłem też sporą kolekcję książek o drzewach, nie zapominając o tym, aby w każdej zaznaczyć małą karteczką sosnę. Matkę Boską z Dzieciątkiem ubrałem w igielny kubraczek. Stół ze sklejki zastąpiłem sosnowym. Zaopatrzyłem się w roczny zapas leśnych Brise’ów, ustawiłem, żeby psikały co piętnaście minut. Byłem z siebie zadowolony. „Teraz czułaby się tu dobrze”, pomyślałem. Kupiłem jeszcze fototapetę z leśnym motywem skrupulatnie odmierzając dziewięćdziesiąt stopni między ścianą a podłogą, przecież nikt nie lubi niechlujstwa. Wyglądała pięknie na ścianie przy łóżku.
Przez te trzy lata nie podszedłem do Niej. Bałem się. Dawała się dotykać tylu ludziom, szczać i srać na siebie, a ja drżałem ze strachu o to, że nie spodoba się Jej mój tatuaż z konturem sosny na prawej łopatce, że jestem dla niej za młody lub za stary, a rodzina Widzianej z Okna posądziłaby Ją o mezalians. Może uraziło ją, że zabiłem psa. Może nie lubi niebieskich oczu.
Dzisiaj zdecydowałem, że odwiedzę Sosnę. Stałem trzy godziny przed lustrem obliczając, pod jakim kątem mam trzymać ręce, aby przypominać Jej gatunek. Ubrałem przygotowany specjalnie na tę okazję kostium sosny i wyszedłem na dwór roztrzęsiony. Pomyślałem, że na pewno poczuje przykry zapach zimnego potu i dwóch kropelek nieutrzymanego ze strachu moczu, ale przecież nie mogłem się wycofać. Moje serce biło nieregularnie. Stanąłem tuż przed Nią. „Sosno, czy zechciałabyś mnie odwiedzić?” – zapytałem. Nie odpowiedziała.
Lekki, wesoły temat i twój lekki styl fajnie się ze sobą zgrywają. Chociaż żartów i żarcików nadmiaru tu nie ma, to jednak można się ucieszyć tym opowiadaniem. na poziomie.
myslę że czekolada się należy, ale to już Justyna zadecyduje:P
Dwa jabłka na poniedziałek zamawiam serduszko.
Bawmy się!
Po odrzuceniu wszystkich osobistych wiadomości nie widzę zabawnej historyjki, tylko kawał dobrego tekstu z drugim dnem.
Jestem dzisiaj Iwoną Pawłowicz, a i tak jestem pod wrażeniem tego tanga.
Jednak jako Beata Tyszkiewicz jestem zadowolona ze wszystkiego, chociaż mój zachwyt tą całą wywrotą raczej wodecki, nie tyszkiewiczowski, czyli dupy nie urywa.