Nie będzie to bajka z serii tych zza siedmiu gór i rzek, lasów i mórz, nie będzie w niej ani księżniczek na wieży, ani smoków, ani też skrzatów, będzie za to mały pastuszek Janek, który bardzo lubił przygody, toteż kiedy tylko mógł zostawiał swój domek nad jeziorem i szedł na spotkanie wspaniałych przygód, tajemniczych przeżyć, a kiedy wracał, spraszał swoich przyjaciół, rozpalał ognisko i snuł długie opowieści, których wszyscy z dużym zaciekawieniem słuchali.
- Jaki mamy dzisiaj dzień? Sobota? O to pięknie - westchnęła Kasia - wieczorem idziemy do Janka.
Będzie ognisko, zabawa i znowu jakaś ekscytująca opowieść, już nie umiem się doczekać.
W maleńkiej wiosce u podnóża gór stało zaledwie kilka domków, wszyscy bardzo dobrze się znali i często razem ze sobą spotykali. Mieszkało bowiem tam raptem osiem osób. Znużeni życiem miejskim postanowili odetchnąć i przyjechali właśnie tutaj, na skraj Jeziora Sowiego. Tutaj rozpoczęli nowy rozdział swego życia.
Nastał więc kolejny wieczór. Janek przed chwilą narąbał drew, ułożył je w stos obok kręgu z kamieni, po czym rozpalił ognisko. Słońce zachodziło za górskie szczyty - jeszcze kilka promieni odbijało się w tafli jeziora - gdy do Janka zaczęli schodzić się przyjaciele. Kasia, Michał, Tomek, Maks, Paulina, Madzia, Andrzej i Weronika.
Oto i cała paczka przyjaciół pastuszka Janka. Tak właśnie, ponieważ Janek zajmował się stadkiem swoich owieczek i przyjaciele nazwali go pastuszkiem choć wcale nie był małym człowiekiem. Wprost przeciwnie - Janek był człowiekiem dość wysokim i tęgim i gdyby założyć mu kostium niedźwiedzia to trudno byłoby go odróżnić od prawdziwego misia.
Kiedy słońce zaszło już całkowicie za horyzont, usiedli wszyscy przy ognisku by posłuchać kolejnej opowieści przygód pastuszka Janka.
- Janku, opowiedz nam tę historię z poprzedniego lata jak przemierzałeś góry- rzekła Paulina.
- Tak Paulinko, masz rację, jeszcze wam tego nie opowiadałem, a było niesamowicie, a więc posłuchajcie.
Jak pamiętacie w środku ubiegłego lata poprosiłem Maksa, żeby zaopiekował się moim domem i moimi owieczkami, bo chciałem wyruszyć na parę dni w góry. Miałem zamiar udać się na południe, bardzo daleko na południe, tam gdzie jeszcze nie byłem nigdy w życiu. Wyruszyłem z domu wczesnym rankiem bo szkoda mi było każdego dnia, każdej chwili. Wschody słońca są najpiękniejsze w naszej wiosce, choć to co zobaczyłem podczas mojej wyprawy przerosło moje wyobrażenia. Posłuchajcie.
Wstałem bardzo wcześnie, około trzeciej to było, wziąłem parę niezbędnych rzeczy do plecaka, oczywiście namiot i wyszedłem z domu. Spojrzałem jeszcze na domek i zagrodę, spojrzałem na niebo, które powoli się przejaśniało i ruszyłem przed siebie ścieżką na południe. Oczywiście po paru krokach musiałem już wyciągać latarkę. W lesie było jeszcze zupełnie ciemno, a ja wolałem nie błądzić już z samego początku mojej wyprawy. Ciekaw jestem co szczególnego mnie spotka w trakcie mojej wycieczki - pomyślałem, ale tak naprawdę to co się stało później przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pierwszy dzień mojej wędrówki w zasadzie mógłbym pominąć, bo nie działo się nic szczególnego. Przemierzałem te tereny, które są mi znane od dawna i znam je lepiej niż własne podwórko. Jak zwykle starałem się oszczędzać zapasy tego co wziąłem z domu, tym bardziej że jedzenia było dookoła w bród. Zawsze gdy chodzę po górach zajadam się jagodami i poziomkami zerwanymi prosto z krzaka - mmmm uczta jakiej nigdy nie zaznam w domu, no i ta woda z górskiego strumyka. Wprawdzie zimna okropnie, ale sama przyjemność picia czystej, nieskazitelnej wody płynącej prosto ze źródła to coś fantastycznego, coś czego na pewno nigdy sobie nie odmówię. Tak minął pierwszy dzień. Wieczorem musiałem poszukać sobie jakiegoś miejsca na nocleg, a powoli wkraczałem już na tereny, których nie znałem. Hm- myślałem sobie w duchu - mam nadzieję, że napotkam za chwilę jakąś ciekawą polanę, robi się już ciemno, a ja muszę jeszcze namiot rozbić. Jakby na zawołanie przede mną ukazała się niewielka polana leśna, taka w sam raz żeby rozbić kilka namiotów.
Na jej środku rosło jakieś drzewo, wcale nie wysokie za to rozłożyste, że można by schronić się pod jego bujnymi gałęziami i stać się niewidocznym dla wszystkich, którzy patrzą na to drzewo. Tak, tutaj będę nocował. Rozbiłem namiot - wbrew pozorom zajęło mi to niewiele ponad trzy minuty i postanowiłem jeszcze pospacerować trochę po tej polanie.
Podszedłem do owego drzewa i sam się zdziwiłem tym co na nim wisiało. Ogromne, soczyste jabłka jakich jeszcze w życiu nie widziałem. Czerwone niczym zachodzące słońce, gładziutkie tak że nie mogłem się oprzeć by nie zerwać paru, tym bardziej, że odczuwałem już głód. Smak? Po prostu niebiański. Nie wiem kto te drzewo zasadził, czy ktoś je w ogóle pielęgnował, ale takich owoców nie spotkacie w żadnym innym miejscu. Gdy się najadłem, nadeszła pora na sen. Spodziewałem się, iż w kolejnym dniu każda chwila będzie dla mnie niespodzianką i dostarczy sporo wrażeń. Zmęczony całodzienną wędrówką nawet nie pamiętam kiedy zasnąłem. Obudziłem się kiedy słońce już było wysoko. No super - pomyślałem sobie - już połowę dnia mam z głowy. Faktycznie prawie było już południe. Chyba niedaleko dzisiaj dojdę ale cóż, ważne że coś ciekawego zobaczę. Szybko poskładałem namiot i ruszyłem w dalszą drogę. Chciałem jeszcze zerwać parę jabłek na drogę, ale ku mojemu zaskoczeniu, na drzewie nie było już żadnego owocu. Dziwne - pomyślałem- przecież wczoraj jeszcze było tego mnóstwo, może w nocy ktoś przyszedł i zerwał, ale chyba bym słyszał. No cóż, trudno. Cały dzień moja wędrówka to tylko las i las i las i nic więcej. No nie tego się spodziewałem, ale kiedy już przestałem mieć nadzieję na coś ciekawego, dotarłem nad rzeczkę, a w zasadzie rzekę, a w środku tej rzeki stał wóz. Spojrzałem do środka, ale nikogo tam nie było, ktoś musiał nie dać rady przejechać i zostawił tutaj ten wóz.
Nim zdążyłem skończyć tę myśl na drugim brzegu pojawiła się jakaś postać z dwoma końmi. Powiedziałem postać bo trudno było mi dostrzec kto to był dokładnie. Miał duży, postrzępiony kapelusz, który zasłaniał całą twarz, ubranie jego w kolorze szarym robiło wrażenie że mam do czynienia z jakimś parobkiem czy też kimś w tym rodzaju.
- Kim Jesteś - w końcu zdecydowałem się cos powiedzieć, bo chyba on nie miał takiego zamiaru, stał tylko i się patrzył na mnie, przynajmniej tak sądziłem bo i tak nie widziałem jego oczu. Nieznajomy zostawił konie na brzegu i począł iść do mnie. Poczułem lekką niepewność, ale kiedy podszedł bliżej wyciągnął do mnie dłoń, a chwyciwszy mnie zaprowadził na drugi brzeg, po czym zdjął kapelusz i powiedział.
-Jestem woźnicą, wożę ludzi na Górę Westchnień, a teraz mam kłopot bo mój wóz wpadł do wody, koło się urwało i nie potrafię go wyciągnąć z wody, a Ciebie widziałem wczoraj na owocowej polanie gdy przyglądałeś się mojemu drzewu.
W tym momencie kłębiło się we mnie wiele pytań, ale postanowiłem wpierw się przedstawić, skoro on to uczynił.
- A ja jestem pastuszek Janek i wędruję sobie z miejsca na miejsce, szukając przygód. Co to jest Góra Westchnień, bo nigdy nie słyszałem o czymś takim.
- Jest taka góra, tutaj niedaleko. Każdy, kto stanie na jej wierzchołku o północy i na głos wypowie pragnienie, a pragnienie to zgodne jest z Jego myślami i sercem, a Jego serce wolne jest od wszelkiej złości i nienawiści to Jego pragnienie się spełni.
- Skąd Jesteś że nie słyszałeś o tej górze?
- Tak w zasadzie to mieszkam w wiosce o dzień drogi od polany z twoim drzewem. Dziwne to twoje drzewo, wieczorem było mnóstwo owoców, a rankiem już żadnego, a na dodatek, tak słodkich i pięknych jabłek w życiu nie widziałem i nie jadłem.
- Te owoce są szczególne. Ilekroć ktoś na Górze Westchnień wypowie marzenie, szczere marzenie, na drzewie pojawi się kwiat szczęścia, z którego do wieczora wyrośnie jabłko szczęścia. Co noc zbieram je i zawożę do miasteczka u stóp góry, a tam moja żona rozdaje je wszystkim, którzy tylko pragną. Do ciebie pastuszku mam prośbę, czy pomożesz mi wyciągnąć wóz, bym mógł nadal wozić ludzi na Górę Westchnień?
- Oczywiście że ci pomogę.
Trwało to dość chwilę, ale w końcu udało nam się wyciągnąć wóz na drugi brzeg. Woźnica uśmiechnął się do mnie, uścisnął moją dłoń i powiedział.
- Jestem twoim dłużnikiem, co mogę dla ciebie uczynić, jak mogę ci się odwdzięczyć? Uśmiechnąłem się, pomyślałem chwilę i tak powiedziałem.
- Wiesz co, jest coś co możesz dla mnie zrobić, czy mógłbyś zabrać mnie na tę Górę Westchnień?
- Oczywiście pastuszku, ale wpierw będziesz gościem u mnie w domu, moja żona się ucieszy, tylko nie zdziw się ponieważ mój dom nie jest zwykłym domem, mieszkamy w stajni razem z naszymi końmi.
No cóż - pomyślałem - może być ciekawie. Bardzo szybko dotarliśmy do miejsca, w którym mieszkał woźnica i jego żona. Faktycznie była to stajnie podzielona na dwie części. W jednej mieszkały konie, w drugiej zaś ludzie.
- Zjemy kolację pastuszku, a potem ja cię opuszczę, muszę pojechać jeszcze do miasta.
-Oczywiście, ja jestem na tyle zmęczony, że pewno szybko pójdę się położyć i szybko też zasnę
Takiej kolacji to ja w życiu nie jadłem. Placki z jabłek z dodatkiem pysznego sosu wypełniły mój żołądek, natomiast ich smak zaspokoił wszystkie moje zmysły, po prostu sama rozkosz dla podniebienia. Po posiłku udałem się na spoczynek w samym kąciku stajni. Muszę przyznać że było bardzo przytulnie, szybko też zasnąłem. Tym razem jednak nie spałem już do południa. Wczesnym rankiem usłyszałem jak po stajni krzątają się woźnica i jego żona. Wstałem szybko i od razu zapytałem woźnicę kiedy pojedziemy na Górę Westchnień.
- Spokojnie pastuszku - odparł - w południe na rynku naszego miasteczka zbierają się ludzie, których zabieram na górę. Zjemy śniadanie, pogawędzimy jeszcze i dopiero wtedy pojedziemy. Tam cię zostawię i jutro zabiorę cię z powrotem.
- A powiedz mi woźnico, czy stamtąd można wędrować dalej, żebym nie wracał, tylko poszedł w inną stronę.
- Można pastuszku, ale nie wiem gdzie prowadzi droga w drugą stronę. Ani ja, ani nikt z mieszkańców naszego miasteczka tamtędy nie szedł.
Nie wiem czy to będzie bezpieczne dla ciebie.
- Bez obaw, wiele już w życiu przeszedłem dróg i w różnych miejscach byłem, a bardzo lubię nieznane drogi i przygody więc nie będę jutro czekał na ciebie, pójdę dalej.
-Jak chcesz pastuszku, w takim razie pożegnamy się na górze.
Siedzieliśmy jeszcze długo przy stole o rozmawialiśmy z woźnicą. Jego żona natomiast poszła do miasta, żeby rozdać jabłka zebrane poprzedniej nocy. Gdy zbliżało się południe, woźnica zaprzęgnął konie do wozu i ruszyliśmy do miasta. Na rynku stało około dwudziestu ludzi, którzy na nasz widok wiwatowali i skakali do góry. Hm - pomyślałem - ta góra to faktycznie musi być coś niezwykłego.
- Czy zawsze się spełniają marzenia wypowiadane na Górze Westchnień? - zapytałem woźnicę.
- Nie zawsze pastuszku, tylko wtedy gdy ktoś ma szczere serce.
- A co się dzieje gdy ktoś wypowiada pragnienia nieszczerze?
- Nie wiem pastuszku, zawsze gdy jadę po ludzi na górę jest ich mniej niż tych, których zawożę, nie wiem dlaczego, być może ci, którzy mają nieszczere serca nie wracają, znikają, uciekają ze wstydu, naprawdę nie wiem.
Całą drogę zastanawiałem się co się dzieje z tymi ludźmi, którzy nie wracają. Jechaliśmy długo, a dla mnie to trwało jakby tylko chwilę. Słońce powoli zachodziło gdy konie się zatrzymały, a ludzi zaczęli schodzić z wozu.
- Jesteśmy na miejscu pastuszku, pora się pożegnać skoro chcesz stąd iść dalej, mam nadzieję że jeszcze kiedyś się spotkamy i jeszcze raz dziękuję ci za pomoc przy wyciąganiu wozu z rzeki.
- A gdzie ta Góra Westchnień - zapytałem.
- O tam pastuszku - woźnica wskazał palcem w górę na wielką polanę.
- A więc do widzenia woźnico i dziękuję też za wszystko co dobre mnie z twojej strony spotkało.
Woźnica odjechał, a ja wraz z tymi którzy z nami jechali poszliśmy w górę. Gdy dotarliśmy na szczyt oniemiałem ze zdumienia. Pod nami rozpościerała się jakby tafla wody, cały świat był u naszych stóp. Każdy z ludzi, którzy ze mną przybyli usiadło w innym miejscu. Usiedli i czekali, nikt nic nie mówił, nastała cisza.
Ja także usiadłem i czekałem, zastanawiałem się cóż mam westchnąć, o co prosić w tym wyjątkowym miejscu. Nastała noc, gwiazdy spadały jedna po drugiej, wiatr dął w konarach drzew, które rosły nieco poniżej szczytu. Jego odgłos to jakby westchnienia istot uwięzionych w gałęziach drzew. Chyba już wiem dlaczego nazywa się to górą westchnień, ten odgłos to jakby jedno wielkie westchnienie. Może ci ludzie o nieszczerych sercach faktycznie zniknęli, uwięzieni zostali w konarach drzew i to jest ich życie teraz, chyba nigdy się tego nie dowiem. Nagle niebo się rozświetliło ogromnym blaskiem, ogromna gwiazda przemierzała z zachodu na wschód. To chyba ten moment by wypowiedzieć pragnienia. Wiatr dął jeszcze mocniej, ludzie wznieśli swe oczy ku górze, szeptali coś, ja też wypowiedziałem swoje marzenie. Gwiazda świeciła jeszcze przez moment i zgasła. Nastała głęboka cisza i ciemność. Wiatr ustał. Zasnąłem. Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Spojrzałem wokoło, ludzie spali, ale kilku z tych co przyjechali ze mną nie było. To była wyjątkowa noc, ale pora ruszać dalej.
Zebrałem wszystkie swoje rzeczy i ruszyłem w stronę gdzie wczoraj wieczorem była mgła przypominające taflę morskiej wody, teraz natomiast była zielona dolina. Był las i tylko las, jak okiem sięgnąć żadnej wioski, żadnej polany. Ruszyłem. Szedłem i szedłem i nic ciekawego się nie działo, każdy metr lasu wyglądał tak samo, ani jednej jagody, ni poziomki, żadnej zwierzyny, a wszystkie drzewa takie same, ścieżka szeroka w każdym jej miejscu i tak do popołudnia. Kiedy już znużony byłem tą monotonią zauważyłem wąską ścieżkę na prawo od tej, którą szedłem. Ponieważ już dosyć miałem tej szerokiej drogi przez las postanowiłem skręcić, może tam będzie coś ciekawego. W zasadzie przez dłuższy czas nic ciekawego nie było, droga nie różniła się niczym od poprzedniej oprócz tego że była węższa, za to tak samo monotonna.
I chyba już rozłożył bym namiot chociaż jeszcze nie było wieczoru, ale z daleka dostrzegłem jakąś zmianę. Gdzieś w oddali jakby las się kończył a za nim widniało zbocze górskie. Przyspieszyłem w nadziei na szybką odmianę trasy, niemalże już biegłem. Gdy dotarłem w to miejsce które wydawało mi się zboczem góry, okazało się że jest to wąski i bardzo wysoki wąwóz. Ciekawe. Z prawej i lewej strony zwisały w dół rośliny na kształt lian, po których pewnie dałoby się wdrapać na górę, a ponadto ściany tego wąwozu pokrywały ogromne ilości różnokolorowych kwiatów.
Ciekaw jestem jak daleko prowadzi droga tym wąwozem - pomyślałem. Szedłem i szedłem, aż w końcu postanowiłem nieco odpocząć. Podszedłem do ściany wąwozu i dotknąłem ściany.
- O rany - odskoczyłem jeszcze szybciej niż się oparłem o ścianę. Ze ściany wyfrunęła ogromna ilość kolorowych motyli. A więc nie były to kwiaty, lecz motyle, ale takiej ilości tych owadów to ja jeszcze nigdy nie widziałem. Tu chyba były wszystkie motyle świata zebrane w jednym miejscu, a tylu barw to nie miał na swojej palecie chyba żaden malarz. Motyle jeszcze przez chwilę polatały nad moją głową i usiadły z powrotem na ścianie wąwozu. Niesamowite doświadczenie. Jak będę wracał to przyjrzę się tym motylom dłużej, a póki co pora iść dalej. W wąwozie było dosyć ciemno, może dlatego motyle te wydawały mi się być kwiatkami, ale nie tylko to o mało co byłoby moją pomyłką tego dnia, o mały włos przeoczyłbym coś, co sprawiło że ta wyprawa była wyjątkowa.
Szedłem i szedłem aż tu nagle odwróciłem głowę w prawą stronę i dostrzegłem pomiędzy zwisającymi lianami otwór w ścianie. Podszedłem bliżej i ujrzałem że jest tam wejście. To chyba jakaś jaskinia - pomyślałem - warto byłoby sprawdzić dokąd prowadzi. Wyciągnąłem latarkę z plecaka i wszedłem do środka. Mam nadzieję, że pieczara ta nie będzie głęboka, nie chciałbym tutaj nocować z myślą, że zaraz wyskoczy jakiś dziki zwierz i skonsumuje mnie na kolację. Pieczara była szeroka na jakieś cztery metry a długa…to się jeszcze okaże.
Moja podróż przez tę pieczarę trwała chyba z godzinę. Nie sądzę by mieszkał tam jakiś zwierz, żadnych oznak tego nie zauważyłem, żadnego legowiska, żadnego pozostawionego pożywienia i żadnych śladów obecności. Gdy doszedłem na drugi koniec pieczary oniemiałem z wrażenia, co to za miejsce, co to za świat, poczułem się jak Alicja po drugiej stronie lustra albo jakbym był w krainie Narnii. Przede mną widniała rozległa kraina, pełna łąk, kwiatów, łagodnych pagórków, rozłożystych drzew dających cień i … no to to już było za wiele wrażeń. Spojrzałem na niebo i w pierwszej chwili pomyślałem że chyba zjadłem coś nieświeżego i mam omamy. Spuściłem wzrok i jeszcze raz podniosłem oczy na niebo - widniały na nim dwa słońca, jedno na jednym jego krańcu, drugie na drugim.
A to ciekawe - pomyślałem, teraz na pewno wiem, że jestem w innym świecie, ciekawe czy w ogóle ktoś tutaj mieszka. Popatrzyłem w jedną stronę i dostrzegłem pasące się owieczki i pastuszka siedzącego na pniu i grającego na flecie. Podszedłem do niego i zagadnąłem.
- Witaj pastuszku
-Witaj wędrowcze, skąd przybywasz i dokąd zmierzasz.
- Nie uwierzysz, ale też jestem pastuszkiem tak jak ty. Przyszedłem tutaj, jakby to powiedzieć, sam nie wiem, ale chyba z innego świata, a dokąd zmierzam? Przed siebie w poszukiwaniu przygód.
- A cóż to za inny świat z którego przybywasz?
Opowiedziałem pastuszkowi skąd przybyłem, o naszej wiosce u stóp gór, o Górze Westchnień i pieczarze. Nie był specjalnie zdziwiony, ale też przekonałem się dlaczego.
- Widzisz Janku, my wiemy że ten inny świat istnieje i wielu już próbowało się tam przedostać, ale nie wiedzieć dlaczego jak wyszli z domu tak do tej pory żaden z nich nie wracał.
- A to dziwne, bo ja bez problemu przeszedłem przez pieczarę i dotarłem do was.
- Mówią u nas że dziki zwierz mieszka w tej pieczarze i odkąd już siódmy z nas nie wrócił z wyprawy do waszego świata więcej nikt nie odważył się tam pójść. Czasem wieczorem wiatr tak dziwnie dmie pomiędzy konarami drzew, to chyba głosy uwięzionych.
- A wiesz. Zanim tutaj do was trafiłem, to byłem na Górze Westchnień, tam także wiatr tak szumiał jak gdyby wzdychali ci, którzy z tej góry nie wracali do domów. Dziwne. Powiedz mi jednak jak nazywa się wasz świat, co to za miejsce.
- To świat dwóch słońc, bo zapewne już zauważyłeś że mamy tutaj dwa słońca, ale nie tylko to, wieczorem zaprowadzę cię w ciekawe miejsce.
Tak rozmawialiśmy z pastuszkiem ,że nawet nie zauważyłem kiedy nastał wieczór.
- Chodź Janku - powiedział pastuszek - idziemy na drugą stronę rzeki, coś ci pokażę.
Ruszyliśmy ścieżką przy łące, a drogę oświetlały nam promienie zachodzących słońc. Gdy byliśmy już po drugiej stronie rzeki, pastuszek przystanął na chwilę, po czym spojrzał przed siebie i wskazał palcem na ogród, który widniał przed nami.
- Tam Janku jest ogród spełnionych marzeń, to coś podobnego do tej waszej Góry Westchnień, tutaj marzenia się spełniają, a każde marzenie które się spełnia to jeden kwiat, który zakwita w tym ogrodzie, także nie zdziw się gdy zobaczysz całe mnóstwo kwiatów, podejrzewam że jeszcze tylu kwiatów w życiu nie widziałeś.
Faktycznie, jak weszliśmy do ogrodu to oniemiałem z wrażenia. Cały czas jednak jedna sprawa nie dawała spokoju moim myślom. Gdzie są ci ludzie którzy nie wrócili z Góry Westchnień, gdzie ci, którzy zaginęli gdy szli do nas z tego świata.
- Janku, to okazja dla ciebie, tutaj możesz marzyć ile chcesz, wypowiadaj marzenia, nie ograniczaj się, wierz tylko że się spełnią, wypowiadaj je na głos, tutaj wszystkie marzenia się spełniają.
- Czy wszystkie twoje marzenia które wypowiadałeś się spełniały?
- Tak, wszystkie.
Wiedziałem już czego chcę, niechaj ci którzy zaginęli wrócą do swoich domów, to moje największe pragnienie, bo cóż jeszcze mogę pragnąć prócz tego. Tego pragnąłem i to właśnie pragnienie wypowiedziałem na glos.
- To piękne, Janku, jeśli szczerze pragnąłeś mam nadzieję że wrócą, że twoje pragnienie się spełni.
Zauważyłem też, że bardzo wielu ludzi przychodziło do tego ogrodu, wychodzili uśmiechnięci i zadowoleni, w ogóle ludzie w tej krainie wyglądali na szczęśliwych, nigdzie się nie spieszyli, mieli na wszystko czas i bardzo byli życzliwi wobec siebie.
- Pora iść Janku, bo zbliża się noc, jeśli pozwolisz zabiorę cię ze sobą do mojego domu na nocleg, będzie mi miło gościć cię u siebie.
- Dziękuję pastuszku, to bardzo miłe z twojej strony.
Wyszliśmy z ogrodu spełnionych marzeń i udaliśmy się ścieżką po zboczu, dom pastuszka był podobno oddalony o jakąś godzinę drogi. Zaczęło się coraz bardziej ściemniać, chmury przesłoniły niebo a my byliśmy jeszcze dosyć daleko od domu. Na niebie zaczęły błyskać pierwsze błyskawice.
- Nie damy rady Janku dojść do domu przed burzą, a burze u nas są bardzo ale to bardzo groźne i raczej każdy ucieka gdzie tylko może, gdy na niebie się błyska. Musimy schronić się w innym miejscu, chodź, idziemy przez las.
- Pastuszku, ale w lesie będzie bardziej niebezpiecznie.
- Chodź Janku.
Przyspieszyliśmy mocno, niemalże już biegliśmy. Droga prowadziła teraz mocno w górę. Już widać było szczyt, gdy niebo przeszyła ogromna błyskawica i lunęło.
- Już jesteśmy - powiedział pastuszek.
Wpadliśmy na polanę na szczycie jak oszaleli, a tam zobaczyłem drewnianą chatę, do której to pewnie biegliśmy. Drzwi mocno zaskrzypiały a moim oczom ukazała się duża sala z drewnianymi stołami, a w kącie siedziało kilku ludzi grzejąc się przy kominku.
- Jesteśmy w naszym schronisku Janku, bardzo starym schronisku. Ma ono już czterysta lat i każdy kto tylko potrzebuje znajduje tutaj schronienie.
Za barem stał potężny mężczyzna, z długą brodą i obserwował co się dzieje na sali. Gdy wpadliśmy do schroniska spojrzał na nas badawczo, po czym się uśmiechnął.
- Witam cię Jenonie, widzę że przyprowadziłeś nam gościa.
No, wreszcie się dowiedziałem jak mój pastuszek ma na imię - Jenon, dosyć oryginalnie.
- Tak, to Janek. Przybył do nas z drugiego świata.
Gdy tylko powiedział te słowa, wszyscy odwrócili się w naszą stronę, podeszli i zaczęli się z nami witać, a następnie zasypali mnie gradem różnych pytań o mój świat, jak tam jest, kto tam mieszka i jak trafiłem do nich. Siedzieliśmy przy kominku, a ja snułem opowieść o naszym świecie. Cały czas też podkreślałem piękno tego schroniska i mój podziw dla piękna tego świata. Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy aż nadszedł późny wieczór i pora już była pójść spać. Na dworze już ustała burza, wyjrzeliśmy przez okno - niebo usłane było milionem gwiazd.
Stary barman zaprowadził mnie do izby na piętrze, otworzył i wskazał łóżko.
- Tutaj możesz wypocząć i się przespać.
- Ale ja nie mam pieniędzy żeby zapłacić za nocleg.
- Nie martw się o to, jesteś moim gościem.
Barman poszedł, a ja zostałem sam w tym dziwnym i przyjaznym schronisku, w tym dziwnym świecie, który cały czas pozostawał dla mnie tajemniczy, a moja obecność w nim dziwiła mnie samego. No cóż, nie pozostanie mi nic innego jak teraz udać się na spoczynek, dzień był pełen wrażeń, a nawet nie zdaję sobie sprawy co mnie czeka jutro. No faktycznie, nie zdawałem sobie sprawy nawet z tego co mnie jeszcze dzisiaj czeka. Zgasiłem światło, położyłem się do łóżka i już prawie zasypiałem gdy zza ściany usłyszałem głosy, bardzo dziwne głosy, jakby ktoś mówił będąc pod wodą. Wstałem, wyszedłem na korytarz i podszedłem do drzwi, które były obok. Stanąłem przy nich i słuchałem - wiem, być może to nieuprzejme, ale w tej sytuacji w jakiej się znalazłem ciekawił mnie każdy szczegół i ta ciekawość brała górę. Wiele się nie nasłuchałem gdy drzwi się otworzyły i stanął w nich barman. W tym momencie zrobiło mi się bardzo głupio. Barman popatrzył na mnie, ale bynajmniej nie wyglądał na zdziwionego ani na oburzonego na mnie - jak ja mogłem podsłuchiwać.
- Widzę że spać nie umiesz.
- No tak jakby - wydukałem z siebie - nie wiem czy to będzie wścibskie z mojej strony, ale z kim tam rozmawiałeś?
- To mój drogi jest komnata przyszłości. Rozmawiałem z czasem.
- Z czasem? - teraz to już nie rozumiałem niczego.
- Tak, z czasem. Dla was czas to pojęcie, którego nie ma namacalnie, dla nas czas to coś co istnieje naprawdę, czego można dotknąć, z kim można porozmawiać, o coś poprosić.
- Naprawdę dziwne to wszystko, a mogę tam wejść?
- Możesz pastuszku, możesz. Tylko gdy wejdziesz nie możesz patrzeć w okna, to niebezpieczne, zbyt dużo rzeczy z przyszłości możesz ujrzeć, a lepiej tego nie robić, lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć, same przyjdą bo można nieźle zamieszać, możesz wręcz już nie mieć odwrotu wyjścia nawet z tej komnaty, gdy będziesz wiedział zbyt dużo, czas może cię tutaj uwięzić i pozostawić na zawsze.
No i weszliśmy, komnata była bardzo ciemna, tylko w rogu stało coś na kształt lustra, ale lustrem to nie było. Podszedłem bliżej.
- Witaj Janku.
- Znasz moje imię?
- Ja znam wszystkich i wszystko. Wiem co się wydarzyło i co się wydarzy, jestem czasem.
- Hm, to ciekawe, nie sądziłem że czas potrafi mówić, że ma jakąś postać.
- Nie mam postaci, mam głos i wiem wszystko, ale nie zobaczysz mnie, możesz mnie dotknąć ale nie możesz mnie zobaczyć.
- Czy…..?
- Nie Janku, nie mogę powiedzieć ci nic co czeka cię w przyszłości.
- Skąd wiedziałeś o co chcę zapytać?
- Ja wszystko wiem, więc się nie dziw, że wiem o co ktoś chce zapytać.
Rozmawiałem z czasem jeszcze długo, ale nie dowiedziałem się ani maleńkiej tajemnicy z tego co mnie czeka.
Gdy skończyliśmy rozmawiać, wyszedłem z komnaty przyszłości. Okazało się, że nadal. Jest wieczór i nic nie utraciłem z nocy by móc wypocząć.
- Tak, najwyższy czas pójść spać, bo za dużo dzisiaj wrażeń było.
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Zbudziło mnie trącenie w bok Jenona
- Wstawaj pastuszku, dzisiaj wracasz do swojego świata.
- Nie mogę zostać dłużej?
- Możesz pastuszku, ale jak dzisiaj nie wrócisz do siebie, nie wrócisz już prawdopodobnie nigdy, albo na pewno przez długi czas pozostaniesz tutaj u nas.
- Dlaczego?
- Nie wiem, tak mi powiedział czas, a on nie wyjawia dlaczego coś się dzieje. Po prostu się dzieje, a czasu warto słuchać bo nigdy się nie myli.
Jenon wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko.
- Masz pastuszku, to jest pieczęć powrotu, strzeż tego mocno, aż dotrzesz do przejścia do waszego świata, ta pieczęć pozwoli ci odnaleźć to przejście, bez niej może być trudno. Ja odprowadzę cię kawałek a później musisz iść sam.
I tak wyszliśmy ze schroniska bardzo wcześnie i pospiesznie udaliśmy się w drogę powrotną.
Jenon szedł ze mną aż do ogrodu spełnionych marzeń a potem się pożegnaliśmy.
Wyciągnąłem z kieszeni zawiniątko otrzymane od Jenona i rozwinąłem. Była tam pieczęć z maleńką wskazówką. Ta wskazówka chyba pokazuje kierunek w którym mam iść - pomyślałem. I faktycznie tak było. Bardzo szybko dotarłem do zbocza góry i odnalazłem przejście. Schowałem pieczęć do kieszeni i wszedłem do środka. Gdy przeszedłem około połowy ujrzałem po lewej stronie jakieś drzwi a za tymi drzwiami słychać było ludzkie głosy. Podszedłem bliżej, nacisnąłem klamkę, a z drugiej strony stało kilku ludzi i patrzyło się na mnie. Trwało to przez chwilę, a następnie rzucili się oni na mnie i mnie uściskali.
- Nasz wybawco.
- Nie rozumiem, kim jesteście, co tu robicie, dlaczego wybawco?
Kłębiło się we mnie mnóstwo pytań.
- Kiedyś próbowaliśmy przejść do drugiego świata, który podobno istnieje za tą górą, ale zabłądziliśmy i każdy z nas został tutaj więziony, dopiero ty nas znalazłeś i otworzyłeś drzwi, możemy wreszcie wrócić do domu.
- Tak, świat tam po drugiej stronie naprawdę istnieje, a ja stamtąd przyszedłem.
Porozmawialiśmy chwilę i każdy z nas poszedł w swoją stronę. A więc marzenia wypowiedziane w ogrodzie naprawdę się spełniają.
Droga mijała mi szybko, chciałem już jak najprędzej wrócić do domu, zobaczyć się z wami.
Wpierw jednak dotarłem do miasteczka i spotkałem znajomego sobie woźnicę, który przywitał mnie serdecznie i ugościł pod swoim dachem w stajni. Następnego dnia zawiózł mnie na polanę, na której rośnie to drzewo z jabłkami.
Tam się pożegnaliśmy i ruszyłem w ostatni odcinek mojej wycieczki. I tak dotarłem do domu, do naszej kochanej wioski, dotarłem do moich kochanych przyjaciół.
- O czym pomyślałeś na Górze Westchnień? - zapytał Andrzej
- O was, moi kochani przyjaciele, o tym byście zawsze doznawali szczęścia w życiu. Aha, jeszcze jedno. Jak wracałem i nocowałem u Woźnicy, to okazało się że ci wszyscy którzy nie wracali przez długie lata z Góry Westchnień, wrócili kiedy byłem w tym drugim świecie, przez cały czas czekali uwięzieni w pniach drzew, cierpieli tak właśnie za nieszczerość swoich marzeń, niesamowite.
- Tak, niesamowite - dodała Weronika
Ognisko już dogasało, a łuna wschodzącego słońca powoli rozświetlała nasze twarze.
- No cóż, pora spać, spotkamy się niedługo to znów wam opowiem coś ciekawego, a póki co dobranoc moi przyjaciele.
- Dobranoc Janku.
1) Za długie, zbyt rozbudowane zdania. Już po pierwszym akapicie odechciewa się czytać. Ciąć i skracać myśl, np.:
"Nie będzie to bajka z serii tych zza siedmiu gór i rzek, lasów i mórz. Nie będzie w niej ani księżniczek na wieży, ani smoków, ani też skrzatów. Będzie za to pastuszek Janek, który bardzo lubił przygody. Kiedy tylko mógł, zostawiał swój domek nad jeziorem i szedł na spotkanie wspaniałych przygód, tajemniczych przeżyć. A kiedy wracał, spraszał przyjaciół, rozpalał ognisko i snuł długie, ciekawe opowieści."
2) Liczne braki interpunkcyjne - już to dyskwalifikuje tekst. Zasady polskiej interpunkcji są sprecyzowane, istnieją liczne fora, z których można korzystać. Zawsze też można komuś dać do sprawdzenia.
3) Nagromadzenie zaimków typu swój, ich, jego, mnie itp. Większość do wyrzucenia.
4) Jest taka zasada, że jak na scenie wisi siekiera, to w którymś momencie będzie użyta. Oszczędzaj na zbytecznych opisach, wyliczankach, które nic nie wnoszą do tekstu, np. "Kasia, Michał, Tomek, Maks, Paulina, Madzia, Andrzej i Weronika." - po co ich wymieniać, skoro nie odgrywają większego znaczenia w dalszej części. Albo opis pierwszego dnia, w którym nic się nie działo. Nie zanudzaj czytelnika. Masz tendencję do przegadywania.
5) Fatalnie skonstruowane zdania typu: "Ciekaw jestem co szczególnego mnie spotka w trakcie mojej wycieczki - pomyślałem, ale tak naprawdę to co się stało później przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pierwszy dzień mojej wędrówki w zasadzie mógłbym pominąć, bo nie działo się nic szczególnego." Przeczytałeś? Nie można być z tego dumnym, prawda? itp. itd.
6) Prowadzenie dialogu - zapis. Np. zamiast:
"- Jaki mamy dzisiaj dzień? Sobota? O to pięknie - westchnęła Kasia - wieczorem idziemy do Janka."
"– Jaki mamy dzisiaj dzień? Sobota? O, to pięknie – westchnęła Kasia. – Wieczorem idziemy do Janka."
albo
"Stary barman zaprowadził mnie do izby na piętrze, otworzył i wskazał łóżko.
- Tutaj możesz wypocząć i się przespać."
"Stary barman zaprowadził mnie do izby na piętrze, otworzył i wskazał łóżko:
– Tutaj możesz wypocząć i się przespać."
7) Literówki i inne błędy.
8) Mieszanie czasów: teraźniejszego i przeszłego.
9) Liczne powtórzenia.
"Na ogół spotykam się z pozytywnymi opiniami" - nie polegaj na opinii osób, z którymi się znasz. Oni nie mogą być obiektywni. Lepiej rzucać na szersze forum - niezależnie od poziomu i charakteru krytyki, zawsze znajdziesz coś dla siebie.
Ukłony.
"W maleńkiej wiosce u podnóża gór stało zaledwie kilka domków, wszyscy bardzo dobrze się znali i często razem ze sobą spotykali. Mieszkało bowiem tam raptem osiem osób. Znużeni życiem miejskim postanowili odetchnąć i przyjechali właśnie tutaj, na skraj Jeziora Sowiego. Tutaj rozpoczęli nowy rozdział swego życia."
Spodziewałem się, że ci "zagubieni", to właśnie ludzie z maleńkiej wioski, próbujący rozpocząć nowe życie. I oczekiwałem chyba jakichś rozważań w tym kierunku. Byłoby to ciekawe zapętlenie opowiadania. Tymczasem mieszkający w maleńkiej wiosce to jeszcze jeden wątek w Twoim opowiadaniu pozostawiony sam sobie. Potrzebny? Być może ma sens, jeśli to cykl opowieści pastuszka Janka.
To nie jest uwaga, raczej moje rozważania. Pilnuj, pisząc swoje opowieści, ich spójności. O ile w powieści możesz sobie pozwolić na wątki poboczne, odskocznie, retrospekcje itp., opowiadanie, ba - bajka - narzuca pewien rygor konsekwencji.
Masz dar gadania - popracuj nad szczegółami i formą. Życzę powodzenia.
To co wskazał Adam - niechybnie do poprawienia, literówki i błędy edycyjne rażą.
Proponuję również podzielenie opowiadania na dwie części i wrzucenia ich osobno. Obawiam się, że w takiej formie może nie znaleźć czytelników. Wiadomo, Internet. ;)