Amelia biegła przez gęsto zarośnięty las z krukiem na lewym ramieniu. Odgarniając sprzed twarzy gałęzie walczyła z bólem, jaki sprawiał jej olbrzymi ptak wydziobując kępki włosów z taką siłą, że odrywała się skóra czaszki. Dziewczynka miała siedem lat, ale była bardzo dzielna. Wiedziała, że nie może odgonić, ani zabić ptaka. Taki był jej los. Musiała cierpieć, aby inni byli spokojni. Chwilami, kiedy wystające z leśnego runa ostre kawałki pni raniły bose stopy, a gęste, czarne pióra kleiły się do ran miała ochotę usiąść i zapłakać gorzko nad swym losem. Nie mogła – przecież nie była już dzieckiem.
Las z sekundy na sekundę okrywał się coraz większym mrokiem. Widoczność malała powoli, utrudniając jednak bieg. Napuchnięta ropucha wybuchła pod ciężarem kroku, rozmazane wnętrzności zanieczyściły drobne rany i spowodowały nieznośne swędzenie. W oddali dało się usłyszeć strzały. Rozpoczął się sezon polowań na dzieci, które skryły się w lesie nie uiściwszy należytej opłaty. Amelia wiedziała, że jeśli kule dosięgną ją przed dotarciem do celu rozpęta się piekło. Strasznie bała się ognia.
Miarowe kroki zgrywały się z ogłuszającym krzykiem kruka, z opadającym ciężkimi kroplami deszczem oraz miarowymi detonacjami kryjówek. „Jeszcze tylko chwilę” – pomyślała naiwnie dziewczynka, widząc majaczące w oddali światełko latarni. Spijając brudną wodę z liścia w kształcie łódki, czuła na języku kwaśny odczyn zanieczyszczeń. Deszcz nie gasił pragnienia, lecz parzył wnętrze ust pozostawiając biały nalot na podniebieniu. „Nie zatrzymuj się” – wyszczebiotał słodkim głosem tuż przy uchu dziecka ptak.
Po wielu wyczerpujących godzinach zobaczyła olbrzymią halę. Przez powybijane szyby mogła dostrzec smutne oczy swoich rówieśniczek, które również musiały dokonać zapłaty. Ściany były popękane, zaklejone gdzieniegdzie cienką warstwą gipsu. Pod niektórymi oknami, zaklejonymi kawałkami kartonu, widać było rdzawe zacieki. Każdy na widok takiej posiadłości zatrzymałby się z przestrachem, albo uciekł czym prędzej w stronę ciemnego gąszczu. „Nie jesteś dzieckiem, Mela” – powiedziała do siebie w myślach i otworzyła ciężkie metalowe drzwi.
Ogarnął ją odurzający zapach stęchlizny, poczuła, że musi zwymiotować, ale znając konsekwencje szybko połknęła zbierającą się w ustach treść żołądkową. Podeszła do okienka, za którym siedziała monstrualnie wielka kobieta.
– Za kogo? – spytała nienaturalnie chrypliwym głosem urzędniczka.
- Za ojca, porzucił nas w 2030 i nigdy nie znalazł pracy – odpowiedziała grzecznie dziewczynka.
- Rozumiem, tak, tak. To będzie paragraf trzysta sześć. Chwileczkę, chwileczkę. Nazwisko?
- Iks.
- Amelia Iks, lat siedem, urodzona w 2025 roku?
- Tak proszę Pani.
- Idź po tych schodach na trzecie piętro, drugie drzwi na prawo. Tam dokonasz zapłaty. Kruka możesz zostawić na czas odwiedzin w moim gabinecie – rzeczowo wyjaśniła kobieta.
- Wolałabym, żeby został ze mną, jeżeli jest to możliwe – cicho poprosiła Amelia.
- Dobrze. Nie będę cię przeszukiwać, wyglądasz na porządną dziewczynę, a ja dopiero zjadłam obiad i mam małe problemy żołądkowe. Idź szybko.
- Dziękuję i do widzenia – powiedziała na odchodnym i drżącym krokiem ruszyła do góry. Ptak pozbawił ją kawałka ucha, do oczu naleciały łzy, leczy wytarła je szybkim ruchem. Wymacała w kieszeni kurtki pordzewiałe nożyczki i poczuła się pewniej. Mimo świadomości konsekwencji, jakie niosła za sobą jej decyzja, wiedziała, że nie może postąpić inaczej.
Podnosiła dłoń, aby zapukać do drzwi na trzecim piętrze, lecz otworzyła je jakaś dziewczynka. Miała około pięciu lat, opuchniętą od ciosów twarz, a wystające spod króciutkiej sukienki uda pokryte były świeżą krwią. Uśmiechnęła się blado ukazując pozbawione zębów dziąsła.
- Teraz twoja kolej. Tylko nie krzycz – poradziła Amelii i biegiem ruszyła w dół schodów.
- Wchodź, nie mam całego dnia – męski, nieprzyjemny głos zaprosił ją do środka pomieszczenia. Pokój był niewielki, obity metalowymi płytami, z jednym pojedynczym, szpitalnym łóżkiem pośrodku. Prześcieradło było świeżo zmienione, a stare złożone w kostkę leżało obok na metalowym taborecie. Kawałek materiału przerażał swoją czerwienią. Do oczu dziewczynki napłynęły łzy. Spływały pojedynczo po delikatnych policzkach. Nagle ogarnęła ją złość i nienawiść do ojca, który przez swoje lenistwo skazał ją na ten okrutny los. Miała siedem lat, zabrano jej dzieciństwo.
- Rozbierz się, a nie ryczysz, głupia wariatko. Takie mamy prawo, niczego nie zmienisz. I zestaw z ramienia tego ptaka bo mnie jeszcze podziobie tam gdzie nie trzeba – powiedział mężczyzna z głupim uśmiechem. Rozpiął spodnie i nakrył dłonią dziewczynki swoje genitalia. Amelia sięgnęła do kieszeni kurtki. Poruszała wolno swoją ręką czekając aż obrzydliwy typ zamknie oczy. Nie spuszczała z oczu pooranej bliznami i wypryskami twarzy, tak bardzo przypominającej mielone mięso. Kiedy zacisnął powieki i wykrzywił usta w jednoznacznym grymasie, jednym gładkim ruchem odłączyła od właściciela tę część, która znajdowała się w jej dłoni. Przeraźliwy krzyk odbił się echem po metalowych ścianach, a zwinięta w kłębek męska sylwetka nie była już taka straszna. Fragmentem ciepłego jeszcze ciała dziewczynka nakarmiła kruka.
Ptak zaczął rosnąć. Rozpychał swoim ciałem metalowe pomieszczenie, wbijając się w blachę skrzydłami jak w masło. Pochylił swój łeb w stronę Amelii i jednym gładkim ruchem połknął ją.
Znowu miała pięć lat, a mama delikatnie kołysała ją w swoich ramionach. Tata pracował w starym komisie, a ptaszek, którego znalazła w starej choince był bardzo malutki. Karmiła go dżdżownicami wygrzebanymi w ogródku. Codziennie o niego dbała i broniła przed ciekawskim kotem.
- Ocknij się. Nie powinnaś była tego robić. To zaburzyło całą harmonię. W twoje ślady poszły inne dzieci, chcieli wszystkie eksterminować. Wiesz co by się stało, gdyby zdołali to zrobić? Świat przestałby istnieć! Głupia dziewucha. Rozpętałaś burzę, rewolucję! Ludzie chcą prawa do szczęścia, jakby żyli w jakimś pieprzonym średniowieczu. Te archaiczne poglądy zostały przecież wytępione trzydzieści lat temu, a ty przywróciłaś je spowrotem. Dla czego? Bo nie mogłaś się przełamać? Ty i te twoje ułomności – mówiła do sparaliżowanej Amelii babka, która nie mogła się pogodzić, że świat jaki znała został zmieniony nie przez nią, a jej niedouczoną wnuczkę, która sprawiła, że jej syn stoczył się na samo dno.