Waldziu

A Zet

 

     Był wyjątkowo gorący dzień. Dochodziła szesnasta, więc upał i charakterystyczny zaduch dawały w kość dwóm dziadkom, którzy zgrabiali na swoich działkach skoszoną wcześniej trawę. Mimo tego, że ich działki graniczyły se sobą, nie odzywali się do siebie ani słowem. Nie dlatego, że się nie lubili, po prostu skwar lejący się z błękitnego nieba poprzecinanego smugami samolotów, odbierał siły na jakiekolwiek rozmowy.
      Jedynym odgłosem, jaki obydwaj mogli usłyszeć, był dźwięk targania trawy przez metalowe zęby grabi ogrodowych.
     Nagle jeden z nich, prostując zesztywniałe kręgi, zauważył nisko lecący samolot, który zawracając, zataczał szeroki łuk.
     – Waldziu! – krzyknął, lecz nie zwrócił uwagi kolegi. – Waldziu! – powtórzył ciut głośniej.
     – Co!? – odpowiedział w końcu.
     – Patrz tego – wskazał palcem na samolot. Waldziu, otwierając szeroko usta, spojrzał tępo na maszynę.
     – Pewnie zapomniał dokumentów.
     – No, pewnie tak – odparł znudzony.
     Popatrzyli jeszcze trochę, a kiedy samolot zniknął za wysokimi drzewami, powrócili do grabienia. 

A Zet
A Zet
Opowiadanie · 16 maja 2011
anonim
  • Marcin Sierszyński
    "upadł" - może upał?

    Zabawnie. Tutaj nic się nie dzieje, co jest najmocniejszym punktem tekstu. ;)

    · Zgłoś · 13 lat
  • A Zet
    Za takie literówki jest mi szczególnie głupio, dzięki za komentarz :)

    · Zgłoś · 13 lat