Resztki. Recycling rzeczywistości.

Offler

Odkładam resztki zdrowych odruchów na potem. Jeszcze z nich skorzystam, jutro, za miesiąc, za pół roku. Recycling rzeczywistości to dla mnie codzienna norma - kładę niezużyte jeszcze marzenia na jedną stronę, wypalone pomysły na drugą. Nie wyrzucam wspomnień, kiedyś przyjdzie może czas i na nie. 

 

Oswoiłem już dawno wszystkie swoje lęki, całą rzeczywistość, nie szukam winnych, nie mam wrogów. Przyjąłem dobre i złe wszystkich kultur za swoje. Chrystus, Budda, Dolina Muminków w listopadzie, Cztery zmierzchy, Koran, Mistrzostwa Świata w pływaniu, bezpośrednia relacja z misji na Marsa, MySQL, Jimi Hendrix Experience, Zeitgeist, Zwrotnik Koziorożca, piramidy Azteków, kształt Australii, trasy wędrówek wielorybów, prawdopodobieństwo wypadnięcia dwójki na sześciokątnej kostce koloru pomarańczowego w sobotni, majowy wieczór, mówią do mnie tymi samymi słowami. Mówią i nie żądają, nie oczekują a ja nie muszę niczego udawać i nie trzeba zakładać maski.

 

Z miasta do domu mam jakąś godzinę, czterdzieści pięć minut. Wychodzę z klubu, pubu, gdzie akurat jestem o trzeciej, jadę na parking, potem jeszcze muszę kawałek przejść. Szybkim krokiem, zajmuje mi to dziesięć minut, ale nie uprawiam przecież maratonu o czwartej rano więc idę powoli, statecznie. Nie liczę kroków. Próbowałem kilka razy, ale nigdy mi nie wyszło, mapy z Google okazały się bardziej praktyczne. Dokładnie 1750 metrów.
Uczę się świata na nowo. Te 1750 metrów, to nie tylko spacer, to smakowanie całego otoczenia. Każdy metr drogi, każdy ruch nogą, każdy oddech, każde dotknięcie wiatru, kropla deszczu, to odkrywanie na nowo niby znanych, takich oczywistych, ale już zapomnianych wrażeń.

 

W połowie drogi, o takiej wczesnej porze, spotykam zawsze, a wyłania się on zawsze jak duch, chociaż nie jest duchem, Jana. Jan mieszka w niewielkim gospodarstwie przy drodze a jego życiowym zadaniem jest dbanie o niewielkie, trzyhektarowe poletko w pobliżu. Jego życie jest, według jego własnej opinii, przemyślane, przetworzone, skatalogowane, przez instancje daleko potężniejsze niż on sam. Jan, właściciel domu, powierzchnia użytkowa sto pięć metrów kwadratowych i posiadacz obory, stodółki i trzyhektarowego pola. On, Jan, musi to swoje z góry ustawione życie tylko przeżyć, wstać każdego dnia wcześnie, wieczorem położyć się. Latem pójść na pole rano, przed czwartą. To dlatego mamy szansę spotkać się, ten jego determinizm i porzucenie wolnej woli, która pewnie kazałaby mu już dawno pozbyć się kłopotów i trzech hektarów, to spoiwo łączące niezbadane zakątki przestrzeni istniejącej i najgłębszej mistyki.


- Czasami mam wrażenie, że to wszystko już się wydarzyło, a mnie tylko rola w jakichś jasełkach przypadła.
- Co pan mówi? Chodzi panu o to pole?
- Nie, o życie, o świat. A zresztą, nie znam się na tym...

 

To nieprawda. Zna się, tylko nie potrafi o tym powiedzieć, ja znowu powiedziałbym, tylko się na tym nie znam. To wątek humorystyczny - jeden chciałby, ale nie może a drugi ma obstrukcję słowną ale nie umie, nie zna się.

 

Idę z Janem jakieś czterysta metrów, potem nasze ścieżki rozchodzą się - on w lewo, na pole, ja prosto - do domu. Dzisiaj znowu coś się wydarzyło, trzeba jeszcze przed zaśnięciem skatalogować, poukładać. Wspomnienia, to szybko psujący się towar - za kilka godzin zaśmiardną się jak zwykle. Trzeba wykorzystać to, że jeszcze nie straciły uroku, że jeszcze chce się z nimi być. Trochę litości dla młodości, bo i tak trafią na hałdę innych i czas na nie nigdy nie przyjdzie. 

Offler
Offler
Opowiadanie · 21 maja 2011
anonim