...Yawn endlessly towards the misting heavens
And endlessly down into the shadowless abyss...
The Howling Void - Lord Of The Black Gulf
Uciekał. Nieliczne źródła światła migotały przed jego receptorami. Mózg nie silił się nawet na odrobinę percepcji. Zaginął w otchłani pradawnych instynktów. Biegł. Ciasny korytarz uginał się od rozbitego na części pierwsze dźwięku. Doganiały go kolejne nuty niestrudzenie fałdujące powietrze. Katatonia niskich tonów i śpiewu umarlaka. Jej elementy powoli przenikały przez atomy kolejnych warstw tkanek, raniąc przy tym podświadomość. Nic nie czuł oprócz dźwięków atakującej muzyki. Uciekał. W końcu złapało go w uścisk wycieńczenie. Zakołysał się i runął na twardą posadzkę.
Obudził się czując ohydny zapach padliny. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do znikomej ilości światła. Rozglądał się niespokojnym wzrokiem, starając znaleźć źródło nieprzyjemnego zapachu. Zauważył po chwili leżącego humanoida, z którego ciała wydobywało się robactwo. Kolejny wariat zabity przez muzykę. Dan, pomimo dezorientacji oraz zmęczenia, wstał i ruszył przed siebie. Nie biegł już. Niskie tony nie wdzierały się podświadomości. Cisza zajęła posterunek czasoprzestrzenny.
W głowie kłębiło się wiele pytań. Nie pamiętał on w ogóle incydentu dzięki któremu znalazł się w obskurnym labiryncie. Nie wiedział, skąd te dźwięki pochodzą Przecież muzyka powinna być pogodna, dawać radość z życia i przenosić światłe idee. To, co on słyszał całkowicie zaprzeczało temu wszystkiemu. Dał się doprowadzić do szaleństwa tonami dźwięków tak niskich, że nawet brakowało mu porównania. Dodatkowo to miejsce: zapomniane przez cywilizowanych ludzi i nieistniejącego Boga. Zresztą temu się akurat nie dziwił. Czegoś tak ponurego nie widział nigdy. Któż by chciał żyć w tunelach ciągnących się kilometrami kilometrów?
Wił się nieregularnymi korytarzami w poszukiwaniu wyjścia. Wiele razy wydawało mu się, że jest już bliski powrotu do cywilizacji. Mignięcie światełka, przypadkowy powiew wiatru - sprytne iluzje, które były pokarmem dla jego umysłu. Przyśpieszał pełen fałszywej nadziei, często też biegł zużywając śmiesznie małe zasoby organizmu. Nigdy ten wysiłek nie został właściwie wykorzystany. W najlepszym wypadku natrafiał na świeże zwłoki, co tylko pogłębiało nastrój przygnębienia.
Muzyka bez przerwy atakowała jego zgniłe połączenia nerwowe. Zwijał się z bólu zasłaniając się przed co raz niższymi dźwiękami. Krzyczał i prosił wszystkich bogów, jakich znał o pomoc. Z należytą czcią zwracał się do każdego ze świętych oraz wszelkich herosów. Nie pomijał nawet bóstw naturalnych takich jak Słońce i Ziemia. Gaja jako jedyna z bogiń odpowiadała - ignoranckim i pełnym pychy burknięciem.
Oswajał się przepełnionymi nicością korytarzami. Receptory nie reagowały już na odór wydobywający z rozkładających się ciał. Na kolejne słowa Gaji odpowiadał pełnym beznadziei westchnięciem. Korytarze rozszerzały i kurczyły się w rytm ponurej konwersacji. Przebijał je powolny riff pochodzący z nieznanego instrumentu, po chwili zagłuszany przez jęki wędrowca. Przegryzając ludzkie mięso poszukiwał jeszcze żywych humanoidów, choć i to robił bez większego przekonania. Stracił wszelkie nadzieje na powrót do łona cywilizacji.
Ziemia się obudziła. Głośny bas przebił się przez skały i ściany. Posadzka zaczęła pękać, a z sufitu posypał się grad odłamków. Przestrzeń wypełnił pył, który utrudnił oddychanie. Wszystkie źródła światła uległy zniszczeniu. Wędrowcowi zostały tylko niedoskonałe ludzkie zmysły. Po chwili dźwięk zawrócił i dobił zranioną sieć tuneli. Pogrzebał pod skałami umarłych, niedojedzonych oraz padlinożerców. Nastała głęboka cisza.
A jednak przeżył. Tak jak milion bohaterów opowiadań wystawianych na ciężkie próby. Gniew Gaji ominął korytarz, którym się znajdował. Postąpił wbrew fałszywej oryginalności. Dan ze zdziwieniem obmacywał niemal nietknięte ściany tunelu. Poza drobnymi rysami i zniszczonym oświetleniem nic, absolutnie nic się tu nie stało. To cud, albo zamierzone działanie Ziemi.
Powoli zmierzał nienaruszonym korytarzem. Przez umysł przechodziło mu wiele myśli. Większość tylko na chwilę cumowała w porcie percepcji. Nadal był wariatem, który jedynie przyzwyczaił się do surowych dźwięków. Tu w odróżnieniu od świata zewnętrznego wszystko było kruche. Kilometry kilometrów sieci tuneli, linia życia, cywilizacja. A nad całością panuje jakaś nieprzenikniona siła, której władztwo być może rozciąga się też na powierzchnię.
Pomruk Gaji rozbudził go z ruchomego letargu. Posadzkę wypełniły odłamki skały, przestrzeń ponownie oddała się pod panowanie ziarenek pyłu. Widoczność jeszcze bardziej się pogorszyła. Fotony napotkały przeszkodę zbyt gęstą by się przez nią przebić. Jednak muzyka robiła to bez większych problemów. Słyszał ją doskonale. Każdy dźwięk idealnie drgał na jego błonie bębenkowej. To, co kiedyś pobudzało go szaleństwa stało się przyjemne i dodatku bardzo bliskie. Nuty rozkoszy tworzyły się gdzieś w pobliżu. Przyśpieszył kroku, musiał poznać ich proces wytwarzania.
Komora jaskini wyciosana pradawnymi narzędziami do budowy tuneli. Pośrodku ognisko, nad nim otwór wentylacyjny. Kilku brudnych mężczyzn trzymających coś na wzór pradawnych gitar ogrzewało swe instrumenty. Resztę pomieszczenia wypełniała plątanina kabli połączona z ogromnymi skrzyniami. Smutne twarze, depresyjny wydźwięk rozkoszy. Dlaczego oni grają tak piękną muzykę w takim miejscu? Nie musiałem żadnego z nich o to pytać. Najstarszy i najbrudniejszy z całej grupki zaczął swój monolog:
- Gramy tutaj, bo opłakiwanie końca Terry jest najlepsze w samym jej sercu. Gramy tak, bo smutek wypełnia nasze serca. Gramy na tych instrumentach, bo nasi przodkowie jeszcze mieli Gaję w sercach. Jesteśmy świadkami wyścigu technologii doprowadzającego do gnicia matki. My - odszczepieńce technokratycznego społeczeństwa cichutko szlochamy w tunelach przeszłości. Kiedy rozpacz sięga zenitu bierzemy do ręki te oto instrumenty i łzy przelewamy za pomocą ich. Skąd uzyskujemy prąd? Święta Terra nam go daje.
Ona jest jednym wielkim organizmem, który umiera. Kiedy skona, ludzkość straci korzenie i stanie się zwykłą rasą poszukującą nowego domu. Wyobrażałeś sobie kiedykolwiek statek bez magnetycznej kotwicy? Taki dryfuje bez celu po czasoprzestrzeni. To samo będzie z naszym gatunkiem. Staniemy się kosmicznymi wygnańcami bezsensownie poszukującymi drugiej Gaji. Naprawdę tego chcesz? Tak, kiedyś i ją gwiazda pochłonie. Czy nie lepiej umrzeć wspólnie z matką? Wiem, że technokraci nie rozumieją tego, a koloniści a tym bardziej. Ci drudzy powinni nota bene umrzeć najgorszą ze śmierci na danym ze światów. Wszystko ma swój początek i koniec. Gaję spalą płomienie, nas nie oszczędzą. Może ludzkość przetrwa, ale przecież po to staliśmy się cywilizacją, by zapomnieć o ewolucyjnych instynktach. Lepiej umrzeć godnie niż trwać bez korzeni.
Wydaje ci się, że słuchasz proroka niezdrowego na umyśle. Zapewne mnie wyszydzisz. Nie boję się tego. Zrób najlepiej jak uważasz, tylko kiedy planeta wyda ostatnie tchnienie pamiętaj, kto pasł pierwsze bakterie w praoceanach. Nie zapomnij o macierzy, bo kiedy jej nie będzie pozostanie ci jedynie pamięć o niej.
Są też niedociągnięcia językowe, o tu na przykład:
"Wędrowcu zostały tylko" - komu czemu wędrowcu? Na pewno?