Ależ ci się gra. Samo z siebie się wylewa. Aż się wierzyć nie chce. Wiara w siebie nawet zbędna. Zwłaszcza wtedy kiedy, widzisz pewnik.
Jasne, że pamiętasz o wpływie dobrej aury na ludzi, którzy Ci płacą. Pamiętasz o wpływie dobrej aury na twoją aurę. Twoja dobra aura ma przecież służyć tobie i przelewać się na tupiącą rzeszę. Biomet korzystny, ludzie wpływają w miejski przełyk jak pokarm. Ponieważ tunel ma swoje rozgałęzienia nie musisz sobie myśleniem zaprzątać głowy, rozwianej przeciągiem. Aach! jak to fajnie, że cyrkulacja powietrza myśli o twoim wizerunku rozwianej grzywy, byś wyglądał na dzikiego poetę. Aż byś chętnie zawył, łapiąc wilka z ziemi:
-Nie jestem przeklęty! Jestem zaklęty!!! A klnijcie, bo mi za pięknie!.
Ryj chmurny ci się cieszy. Ryj chmurny ciszę cieszy. Nie musisz sobie zaprzątać głowy wiązaniem połykania z wydalaniem. Koniec układu pokarmowego skręca. Ludzie to, póki co, nie gówno. Płacą, patrzą, może niektórzy płaczą, albo śpieszą i cieszą. Zależnie od wykonanego numeru rzucasz im miny pod nogi. Pogodne, rozbawione, smutne. Niech wybuchają czym się da. Na twarzach. Jesteś wszechmocnym dawcą. Dawcą min. Saper się myli, ty nie.
-Jesteś boski!- pada z młodych kształtnych ust, które pochylają się ku tobie siedzącemu tak, że aż chciałbyś ugryźć. Rzucasz oko na rzucony banknot. Skromnie nie zaprzeczasz, że ... Jesteś. Po chwili, aby zostać w pamięci na dłużej, odparowujesz:
- Ale wiesz, nie mów tego głośno...
- Czego?
- No, że jestem …
- Aha...? – cholernie chcesz ugryźć te usta ahujące zaciekawieniem i zahaczyć nie tylko znakiem zapytania, aż po kropkę.
- No wiesz, poznałaś prawdę, ale nie mów tego ludziom. Po co ich niepokoić, że bóg przyszedł na ziemię znowu. Przecież od razu skojarzą to z końcem świata. A po co psuć taką pogodną aurę.
- Ha, ha, ha. Dobra. Nikomu nie powiem, że bóg gra w tunelu. Chociaż wiesz… Kobiety i sekrety… Baj ...
Jasna cholera. To, że siedzisz na ziemi ma swoje zalety. Nie tylko wymuszasz kłanianie się przed twoją transcendencją. Wzrok wprost kieruje się na wypukłości. Zwłaszcza te kształtne ariergardy kobiecego „korpusu …delicji”. Możesz nawet znaleźć inne znaczenie zwrotu znalazłem się w dupie. Ależ ci się gra! Ale się kręci.
Nie wykręcasz się za bardzo. Zamykasz oczy. Tym razem naturalnie, choć świadomy jesteś, że to, wraz z rozwianą czupryną, ułatwia i dopełnia pokazanie poety. Ulica myśli szybko. Skrótami. Tupaniem. Nie ma zdań złożonych. Nawet prostych złożonych. Są impulsy i przerzutnie. Pulsy, które przerzutem nadajesz IM.
Tym, którzy cię karmią za to, że ty chcesz ich miłosiernie karmić. Dobrą karmą. Nie myślisz. Szybujesz. Szybkujesz. Rozmaitością tempa, zmiennego akordu. LiRYCZnie-dysharmonicznie Karmisz losem, losujesz karmą. Widzisz, że trafiasz. I wchłaniasz refrenami.
Podszeptuję cię
czasem
lirycznie
podszeptuję cię
dysharmonicznie
podszeptuję cię sylabą w słowo
podszeptuję cię
tak pogodowoooooooooooooooooooooo
Niejednokrotnie zmieniasz refreny na gorąco. I całe teksty. Lubisz czasem pobyć banalny. Lubisz czasem zaszkiczyć. Bo to w sumie dochodowe.
Podszeptuję cięęęęęęęęęęęęęę rzucasz dynamicznymi durami. Kusi cię by wiercić w brzuchach.
Stanęła jak żona Lota. Widzisz ją kątem oka, kładąc głowę na własnym ramieniu, bo jej ramiona za daleko. Ale nie uwiera cię solą. Kawy z fusami nie słodzisz, a widok nawet wyfusza słodycz. Wziąłbyś jej głowę, bo kasztanowe spirale jakoś tak pasują ci dopełnieniem scenografii. Oj, podzieliłbyś jej włosy … nie tylko na czworo. Odkrywalibyście wszystkie przekątne kubizmu, aż po … sic! przy kominku Jacksonem Pollockiem, w przeskokach iskier po historiach sztuk. Po prostu nie protestowałbyś. Zaciskasz oczy. Płyniesz pełnią protest-songu (pogodność pogodnością, ale trzeba czasem dopieprzyć kontrastem! Szczególnie gdy pretensjonalność kusi rześkością.). Lecisz kolejnymi refrenami w molach.
i co i gdzie
i co i jak
co noc co dzień
do siebie wspak
Ona nadal stoi i chyba się wpatruje. Mimo powiek półprzymkniętych zauważasz, że starannie opiekuje się makiem. Uśmiechasz się cicho. Ona gładzi płatki i zmarszczki na czerwieni. Patrzysz w spirale kasztanów. Już wiesz, że ci zasiała się rozszeptem. Rzucasz kwiatowy refren. Pełną przeponą, chrapliwego fall-owania.
Róóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóżoooooo
za mały książę
Róóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóóżoooooo
za maaaaaaaaaały książę eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee
Uff- rzucasz głośno. Trzepiesz łbem i otwierasz oczy, szeroko jak żaba. Tym razem naturalnie, nie na pokaz (po co, jeśliś spoco-ny rzeczywiście?)- ufffffff.
Powtórnie zafffurczałeś taktycznie. By otworzyć furtkę? Jaką jeszcze nie wiesz. Ona dalej stoi. Głaszcze mak. Zakręcony kasztan, przysłania jej prawe oko. Jakby przymrużał. Patrzy na ciebie. Nawet nie myślisz o zerkaniu w jej usta. Spoglądasz w mak. W nią, jak w żywą ciszę. Tupania i brzęk monet same z siebie idą regularnością. Nie zakłócają. Wreszcie zagadujesz ciszę.
- Czy Pani tak przeze mnie zastygła?
- Nie, wie Pan, ja tak mam zawsze na dźwięk gitary. Zwłaszcza, gdy ktoś tak wspaniale jak Pan…
- Kurczę, a już myślałem, że to ja mam taką moc, że Panią osłupiłem.
- Jestem Marlena.
Oddajesz jej imię.
- Wiesz, - mówi dalej - że kwiat maku jest tak samo kruchy jak cisza. Cisza też się szybko marszczy i schnie. Dlatego trzeba ją gładzić póki czas. Mogę przy tobie usiąść?
Nie możesz się nie uśmiechnąć przyzwoleniem. Siedzisz i grasz. Wiesz, że Kalia miała rację radząc ci rzetelną pracę nad wokalem. Wiesz, że Twój pegaz rozwierszony tupta melodiując na jednym kopycie mankamentów. Płyniesz. A Cisza obok ciebie przysiadła. Z makiem na piersiach.
Już wiesz, że nie musisz, jak Dorian Gray, wymuszać w sobie wspaniałomyślnej rezygnacji niepokalania niewinnej, by opóźnić proces starzenia portretu. Kurz na twoim portrecie z okładki tomiku i na oryginalnym modelu ryja współgrają. Obok czysta cisza. Z makiem. Jak podpis. Po prostu nie chcesz jej brudzić. Wystarcza ci ten bruderszaft chwili w banalladzie.
podmuchem na skórze
siedmionieba kliszą
odmęty wynurzeń
podpisane Ciszą
Śpiewając nie myślisz o formie zapisu i wersyfikacji. Płyniesz ty i tłum. Maczkiem. Życie też, choć wie, że jest sformułowane nie-odkrywczo. Jakoś sobie w tym życiu banalladzisz. Jesteś. Póki jesteś.
Bóg spał. Sień człowiekiem.
Pijany świat zatacza się, póki co, na innych kanałach.
Na przyklad sformułowania typu: "Ulica myśli szybko. Skrótami. Tupaniem. Nie ma zdań złożonych. Nawet prostych złożonych. Są impulsy i przerzutnie."
Na dłuższą metę jednak ten typ prozy nieco nuży.
Pierwsze co, to od dawna zawracano mi głowę, bym ulicę, z tej "bardziej" perspektywy, opartej na własnych doświadczeniach, w końcu jakoś "uprozował'. Tak, gdyby wywalić jeno same anegdoty, same zdarzenia, dialogi, szybkie i dość nieoczekiwane, pewnie i szybko i fajnie by się czytało i słuchało. Jak anegdot, kawałów, itd.
Jakkolwiek zakładając, że elementy autobiograficzne są, i będą, tak będzie również pewien koktail fikcji z rzeczywistym. Wiadomo, że w autobiografiach pierwsze, co jest prawie pewne to istotny element ściemy;-) vide Karol Maurycy Taylerand, ale i wielu innych. ;-)
Tak, jeszcze nieco nieśmiało podchodzę do tego jako całości, być może kolejne części zasugerują zmianę kolejności. Element, własnych i opowiedzianych sytuacji, sposobu myślenia, będzie zmiksowany, jak i postacie pewne. Tu będzie ten pierwiastek "blagi";-)
To znużenie i skupienie się na postaci ciągle siedzącego będzie podstawą. Zdaję sobie sprawę z ryzyka, tyle że to znużenie, mechaniczne granie, jest częscią dość istotną... Ulica myśli szybko, ale z reguły jest po prostu nużąco... Pewne koncepcje łagodzenia owej nudy we łbie mam, ale ... hm... póki nie ma końca, to taka jałowa gadka. ;-) przynajmniej z mojej strony...;-)