Umiłowany, warszawski cwaniaczku… miałam już nie pisać. Jesteś jednak – na to wychodzi – bardziej umiłowany niż warszawski. Warszawa mi zmalała, Jerozolima urosła w oczach. Takie samolotowe czary-mary. Miłość można zabrać na pokład w ilości dowolnej, więc sobie nie żałowałam. Z nienawiści także nie rozliczają, toteż wysiadłam na Atarot objuczona jak ruska Żydówka, chociaż romans polskiego arystokraty z czystej, nie jakiejś tam aszkenazyjskiej, krwi Hebrajką uczynił mnie kimś innym. Wcale nie lepszym. Znasz moje zdanie i wiesz, że zadzieram nosa tylko wtedy, gdy mnie za mocno przyciskasz do podłogi. Poza tym Izrael staje się coraz bardziej ruski, Boże! Mogę więc robić za koszehną mathioszkę, phoszę szanownego pana.
Dzisiaj pod Bazyliką Narodzenia spotkałam stareńkiego pejsacza. Najpierw stał długo, wpatrując się w wejście. Milczał i zdawało się, że nawet nie oddycha. Po jakimś czasie, nie zważając zupełnie na to, że słyszy go co najmniej kilkadziesiąt osób, tak sobie zaczął gaworzyć: „Najwyższy! Odkąd pozwoliłeś tej sekcie rozpanoszyć się po naszej ziemi mija dwa tysiące lat. Czy mógł Kajfasz spodziewać się, że nauka tamtego hardego cieśli przetrwa tak długo? Tak długo…”. Postał jeszcze chwilę i podreptał wolno w stronę bazaru. Zanim zniknął w tłumie, klepnął się jeszcze po udzie, pokrzykując: „Coś musi być na rzeczy! Tylko co?”.
Ja mam podobne dylematy, kiedy myślę o naszej miłości. Co jest na rzeczy? Bierzesz mnie kiedy chcesz i jak chcesz. Nawet jak nie chcesz też bierzesz. Zapewne dla mojego świętego spokoju. Durna pało, kiedy Ci mówiłam, że mogę się z Tobą kochać codziennie, nie mianowałam Cię dowódcą armaty. Co Ty, ogniomistrz Kaleń jesteś? Ja proszę naszego Boga, żeby nam wolność do związku kropił, a nawet lał cebrem, a Ty się w nałogowca zamieniasz? Wiem, przepraszam. Obciążenie pokoleniowe. Może jednak spróbujesz więcej mi mówić niż robić?
Takie odważne listy łatwo się śle z Azji.
Aminta.
"Dzisiaj pod Bazyliką Narodzenia spotkałem" - "spotkałam", chyba, że ten tekst jest dużo bardziej skomplikowany, niż myślę.
"Czy mógł Kajfasz spodziewać się, że nauka tamtego, hardego cieśli przetrwa tak długo?" - tutaj też przecinek wydaje mi się niepotrzebny.
"Tak długo…” - kropka po cudzysłowie, tak samo tutaj: "„Coś musi być na rzeczy! Tylko co?”.
Aminta, ja u Ciebie już wcześnie zauważyłem taką tendencję, że zaczynasz tonem dość wzniosłym, nawiązujesz do mistyki, fajnie Ci to wychodzi. Później jest drugi/trzeci akapit, bardziej osobisty, w którym używasz języka potocznego, wulgarnego nawet, a i wypowiadasz się o kwestiach bardziej trywialnych - mnie to troszkę razi. Jest w tym jakiś zamysł, ale kompozycyjnie się tak trochę gryzie mimo wszystko.
Szczególnie to mnie jakoś zabolało: "Bierzesz mnie kiedy chcesz i jak chcesz. Nawet jak nie chcesz też bierzesz.".
Lubię Twój sarkazm, takie teksty są dla mnie bardziej autentyczne od innych, i przez to smutniejsze.
Pozdrawiam,
Radek.
Co do Twoich wątpliwości związanych z łączeniem tonów wzniosłych z "prozą życia", powstrzymam się jeszcze z odpowiedzią. Pozwól, że jako podopieczna (hyhy...) popatrzę jeszcze trochę na Twoje działania jako opiekuna. Myślę, że za jakiś łatwiej mi będzie się do sprawy odnieść.
O jednym tylko wspomnę - w tym tekście "zabolał Cię" fragment: "Bierzesz mnie kiedy chcesz i jak chcesz. Nawet jak nie chcesz też bierzesz.". Z kolei w moim poprzednim utworku słowa o pasożytowaniu między udami. Jak mam rozumieć te słowa - czy to jest jeszcze wypowiedź opiekuna, kogoś, kto ma prowadzić innych twórców na ścieżki poprawnego, dobrego pisania, czy już tylko czytelnika? Delikatnego, a może dotkniętego w jakiś sposób pasożytnictwem seksualnym. Bo niestety coś takiego istnieje - bywa w niektórych związkach. Chyba temu nie zaprzeczysz?
Ja też Cię pozdrawiam.
Aminta.
BARDZO DOBRY MOCNY FRAGMENT. . Kontrasty tonacji bardzo mi się podobają i całiem nieźle się w nich poruszasz i pozwalasz się poruszać...
Bardzo dziękuję Tobie i pozostałym czytelnikom za wszystkie, bardzo cenne komentarze.