Godziny szczytu. Za nim klakson, przed nim nauka jazdy, w nim – skoro już identyfikujemy go z samochodem – drze się komórka, nawigacja i radio. A ręce są dwie. Jedną z nich ściszył radio i wyłączył nawigację. Trasę znał na pamięć. Niestety. Praca przedstawiciela handlowego ma swoje plusy – wszystkie dawały właśnie o sobie znak sygnałem dźwiękowym. Minusy niestety też – wspomniał pobudkę o 6.00 rano, paskudną kawę u klienta, swoją zerową, póki co, w tym miesiącu prowizję. No i Emilię Wąs.
Nazwiska niektórych ludzi są jak wisienka na torcie ich samych – dopełniają idealnie resztę. W przypadku Emilii, jej nazwisko było raczej kroplą przepełniającą czarę goryczy... Wąs – sum – ryba niema z pretensją w mętnych od powietrza oczach, nawalona tlenem; niepewne zdania bąkane pod wąsem; niestarte mleko spod nosa; roztocza, czyli mikroskopijne pająki; lata osiemdziesiąte – białe skarpetki do garnituru; gitowcy... Generalnie nic fajnego. Taka Emilia właśnie.
Pamiętał ich pierwsze rozmowy telefoniczne. „Tomasz Nowiszewski z tej strony, jestem przedstawicielem firmy VidMed” – zaczął, jak zawsze. Już miał przejść do zachęcania, wysłuchania, proponowania, umawiania, gdy wtem... Z drugiej strony usłyszał niemożliwie miły, seksowny głos kobiety, który mógłby przywieść o wzwód. Takie niby zwykle „halo”. Ale jakie to było „halo”! To było orgazmiczne HALO. Miękkie, drapieżne, czułe. To było „halo”, z jakim on chciałby się ożenić. Takiego „halo” mógłby słuchać co rano. Mógłby robić mu śniadanie, mimo że sam nie jada. A niech tam! Zacząłby. Z takim „halo”... to można nawet zdrowy tryb życia zacząć. Ojcem można zostać, a co?! W końcu lata lecą. A nawet i dom, i drzewo, i już by drinków co wieczór nie pił. Zacząłby znowu grać na gitarze dla tego głosu. Przeszedł go dreszcz na myśl o tym, że ten głos mógłby śpiewać do jego gry. A tu praca, oferty... spokój. „Z nieba na ziemię, jeleniu” - przywołał się do porządku, gdy dotarło do niego, że przecież... to klientka. Że przecież wystarczy się umówić na rozmowę o aparacie do hematologii albo o odczynnikach, albo o czymkolwiek. Niby nieetyczne... A co tam! Pracę można zmienić, głosu nie. W jego umyśle brzmiało to „serca nie”. Ale on jest dość głupi.
„My zaopatrujemy się w Talo-Medzie. No i..., chwileczkę, niech sprawdzę. Nie, mamy wszystko.” – niemal połączył się z księgową swojej firmy w bólu, gdy właścicielka najpiękniejszego głosu świata zaprzepaściła szansę na ich spotkanie. Próbował jeszcze jakichś promocji, upustów... ale nic z tych rzeczy. Dzwonił do niej przez pół roku, zanim udało mu się umówić na przedstawienie oferty. Oczywiście zastanawiał się, czy nie lepiej umówić się z nią na kawę po prostu, jak z człowiekiem. Numer zna dzięki pracy, ale co z tego? Nie chciał jednak tego robić. „A co, jeśli jest brzydka?” – pomyślał. „Jak to będzie wyglądało, jak się z nią umówię prywatnie, a potem ją oleję. Wścieknie się, współpracę trafi szlag. A szef postara się o to, by i mnie trafił... Nie. To głupi pomysł.”
Pewną przeszkodą była także śpiąca u jego boku od 5 lat Agnieszka. Kochał się z nią co weekend, raczej z przyzwyczajenia i pojęcia nie miał, dlaczego ona prawie codziennie obok śpi. „Ale jak to, zerwać? Przecież tyle lat... przecież ja ją kocham.” – tłumaczył sobie, jedząc sporadycznie podane przez nią obiady, czy też podczas tych weekendowych wzniesień. Poza tym... westchnął. Pamiętał, ile zadała mu cierpienia. I że nigdy nie czuł do niej tego, co czuł do głosu „słodkiej Emilki”, jak nazywał wówczas „wąsatą babę” (to aktualne określenie) w myślach. W jakim stopniu od tych okoliczności zależy trwałość związku z Agnieszką, to już trzeba psychologa zapytać. A my tu tylko z perspektywy auta opisujemy Tomasza.
Dlatego właśnie praca przedstawiciela handlowego ma swoje plusy. Codzienne wyjazdy, często noclegi poza domem. Możliwość nieoglądania swojego życia. Prawo do kochania Agnieszki. Z daleka wszystko wygląda lepiej. I mniej śmierdzi. Emilia... jak się okazało, śmierdziała. Miała refluks żołądka. A to był tylko wierzchołek góry niewidzialnej zza telefonicznego „halo”.
Nawet obrączka na palcu nie mogła uczynić z niej pociągającej kobiety „na jeden raz”. Niektóre są niestety brzydkie. Ale co gorsza – niektóre z tych niektórych uważają, ze to nie stanowi problemu... i emanują swoją brzydotą, szczerzą krzywe zęby, nie myją odrostów po żółtej farbie (za nazywanie tego koloru „blondem” ktoś powinien siedzieć), noszą ubrania przywiezione w paczce z Niemiec w 1985 roku, bo „jeszcze się nadają”... Do tych niektórych należała właścicielka ponętnego głosu. „Nigdy przenigdy (więcej) nie zadzwonię na żadne zero siedemset” pomyślał, gdy ją ujrzał pierwszy raz po telefonicznych flirtach okołozawodowych.
Mniej więcej tak szybko, jak myśl w głowie, na jego plecach pojawiła się strużka potu. Bo przecież pół roku „cześć kwiatuszku, rozwiodłaś się już?” Bo wiedział o chorobie jej córki, o matce pijaczce, o mężu, który „nie rozumie”. Spojrzał na nią... i zrozumiał, że też by nie rozumiał. Przywiózł ze sobą iniektor do zastrzyków dla jej córki – gratis od firmy. Tego mógł nie pokazywać... ale on przywiózł także bukiet czerwonych róż. Tych samych, które zasłaniały najpierw widok Emilii, tych zza których teraz wyglądał. Jak baran.
Pamiętał swój pierwszy od dziesięcioleci płacz w łazience podczas kąpieli. Cichy, by Aga nie usłyszała... gdy dowiedział się, że Emilia jest mężatką. „Związek małżeński jest nierozerwalny” – to też pamiętał. Pamiętał ekscytację, gdy powiedziała, że małżeństwo nie jest udane. No i pamiętał, jak te róże go ubrały w dziwny związek z nią. Agnieszka odeszła sama w międzyczasie. Podczas jednej z kłótni o to, że ona cztery lata temu obiecała, a on jest nieczuły. Teraz już mógł sobie pozwolić na seks z Emilią. I bardzo tego nie chciał.
Spojrzał na zegarek. Właśnie wtedy z ponurych wspomnień wyrwał go dźwięk telefonu, zauważył, że radio, którego i tak nie słucha, drze się niemiłosiernie, a głos Hołowczyca (jakoś od czasu ujrzenia Emilii, w nawigacji ustawiał męski głos) twierdzi, że nie tędy droga. „Emilia Wąs” - pojawiło się na wyświetlaczu. Odebrał.
– Cześć. Przepraszam, że cię męczę – zaczęła. Na ten głos, mimo wszystko, znowu zmiękł.
– No część, Emilko. Coś się stało? – zapytał.
– Nic, chciałam cię tylko znowu usłyszeć. Wojtek zapomniał jednak o moich imieninach. Ty nie... to daje do myślenia – szepnęła.
– No tak. Mówiłem ci wiele razy. To nie chodzi o nas... Ale ty po prostu zasługujesz na lepszego człowieka. Dlaczego się z nim nie rozwiedziesz?
– A dlaczego ty nie umiałeś się rozstać z Agą?
– Ale w końcu zmądrzałem i się rozstałem. Tak, jak mówię, tylko od ciebie zależy to, jak będziesz żyć.
– Tylko ja mam chorą córkę. Lat siedem. Rozwód rodziców to nie jest to, czego jej najbardziej potrzeba.
– To twoje życie, Emi. Zrobisz, jak uważasz. Muszę kończyć. Mam drugi telefon – skłamał.
Głupia, ale kochana... Może to mogłoby się udać. Wystarczy ją ubrać, wysłać do fryzjera... Z resztą, jakoś lepiej ostatnio chyba wygląda. Uśmiechnął się na wspomnienie jej słów, wypowiedzianych przy drugim spotkaniu: „Specjalnie nic ze sobą nie robiłam na TEN DZIEŃ. Chciałam, byś mnie poznał taką, jaka jestem.”. Cudownie szczera, pomyślał. Ma chore dziecko. Poradziłbym sobie z tym. Gdyby było trzeba... Tylko... W radiu Czesław zaśpiewał mu „zmienię ci obudowę i włożę części nowe/ i będzie pięknie, jak dawniej/będziemy działać sprawnie...”. Zmienił stację. „Ale jak to, zerwać? Przecież ją kocham. Przecież tyle czasu, rozmów, nadziei w tym...” – wrócił do bagna myśli, które towarzyszyły mu od rana do wieczora, z przerwą na pracę, tenisa, basen... na przygodny seks niestety nie. Zbyt porządny był na takie numery. Seks, najdroższa – szeptał do słuchawki, gdy Agnieszka była w pracy, a on umawiał się z klientami w domu – tylko z „tą jedyną”. Gdy Emilia wyłoniła się zza róż, zrozumiał, że niekoniecznie z nią ten seks.
Zjechał z autostrady do swojego miasta, w którym wpakował się w – a jakże – korek. Nawet on tym razem nie umiał go oszukać, tworząc trzeci pas i jeżdżąc skrótami. Pech to pech – pomyślał. Zauważył, że samochód z naprzeciwka zwolnił. Przed nim znowu jechała nauka jazdy. Kursant także zwolnił. Albo zgasło mu auto. Tomek przyjrzał się uważnie drodze. Szedł po niej gołąb. Gołąb, którego przepuszczały – samochód z naprzeciwka i nauka jazdy, za którą on stał (a przecież, gdyby nie ci ornitofile mógłby jechać!). Ptak nie odfrunął, mimo zbliżających się samochodów. Kierowca samochodu z naprzeciwka, także przedstawiciel handlowy, który szczęśliwie nie zna Emilii Wąs, Agnieszki, a przede wszystkim – Tomasza Nowiszewskiego, zwykł zawsze zwalniać przed ptactwem. By zdążyło odfrunąć. Tym razem ptak nie poleciał. Okazał się być zbiegłą z pobliskich gospodarstw... kaczką. Kaczka przemaszerowała dumnie na drugą stronę. Zatrzymała się jedynie na chwilę, by spojrzeć na Tomasza z politowaniem. Niestety nie zauważył drwiącego uśmiechu na jej dziobie. I nie zrozumiał. Wcisnął natomiast klakson. Nijak jednak ptactwo na niego nie zareagowało. Szczęśliwie nieznający nikogo z opisanych tutaj osób, kierowca samochodu z naprzeciwka mógłby przysiąc, że kaczka wzruszyła skrzydłami i trzepocząc kuprem, poczłapała dalej. Odprowadził ją wzrokiem, zanim wcisnął sprzęgło, wrzucił jedynkę i dodał gazu. A następnie wybuchnął śmiechem i nie napisał smsa do żony, która nie jest najpiękniejsza, czasami bywa piramidalnie głupia, ma zupełnie zwyczajny głos i zwykła nie dotrzymywać słowa. Powiedział do niej natomiast, gdy wrócł do domu: „Kochanie, spotkałem po drodze kaczkę, która ma tyle tupetu, co ty. A już bym zapomniał, jaka jesteś urocza.”
w drodze z pracy do domu
varzyvo
varzyvo
Opowiadanie
·
3 lipca 2011
"Nazwiska niektórych ludzi są, jak wisienka na torcie ich samych" - bez przecinka
"tłumaczył sobie, jedząc sporadycznie, podane przez nią obiady" jw., oczywiście chodzi o drugi przecinek.
"tych zza których teraz wyglądał, jak baran." -same thing ;)
Raz się zakochałem przez telefon. Pani w lokalnej pizzerii miała tak niesamowicie seksowny, mruczący głos, że zdębiałem i wszystko mi też zdębiało. Nic z tego nie wyszło, bo nie dowiedziałem się jak wygląda, więc bym jej nie poznał.
Ten tekst jest bardzo dobry, znalazłem tutaj wszystko, co lubię, co mnie kręci, co uznaję za wartościowe. No i dodatkowe smaczki - duży talent w prowadzeniu narracji, dowcipne wstawki, groteskowe opisy. I Czesław, którego już tak nie lubię, ale darzę sentymentem - szczególnie cytowany przez Ciebie utwór.
Ruszyło mnie trochę, a to się rzadko zdarza - pozdrawiam Cię ciepło.