Gorsze zaświaty cz. 1

Mimrod

 

1


Do speluny pod Załatanym Brzuchem weszła ogromna, zakapturzona postać. Fakt ten nie uszedł uwadze rozbawionej ciżby. Siadł w rogu zadymionej izby, spowił go cień.
Barman podszedł do nieznajomego, co stanowiło wyjątek.
- Podać coś? – Rzucił zachrypłym obojętnym głosem. Wzrokiem próbował przebić się przez mrok pod kapturem.
- Piwo – Nieznajomy odrzekł beznamiętnie, siedząc w doskonałym bezruchu. Barman chwilę patrzał w zamroczoną sylwetkę, po czym ruszył ku barowi.
Powietrze było gęste, nasycone dymem i odorem nie rzednącego nigdy motłochu.
Barman pokazał nieznajomego palcem, wskazując tym samym lokalizację zainteresowanemu gościowi.
Nieznajomy doczekał się piwa, przyniósł je pomocnik barmana. Zainteresowany gość podszedł, po dłuższej wymianie zdań z barmanem.
- Mogę? – rzucił. Nieznajomy, nic nie mówiąc, zaprosił gestem dłoni - bardzo subtelnym gestem.
- Nigdy cię tu nie widziałem – zaczął gość – nazywasz się jakoś? - Nieznajomy nie nawiązał rozmowy. Upił z kufla trochę piwa.
- Niech będzie po twojemu, Nieznajomy. – Gość nie poddał się. – Rozumiem, że jesteś tu pierwszy raz. – Nieznajomy potwierdził sugestią kiwnięcia.
- Wszyscy jesteśmy czegoś winni… - przerwał Gość, by łyknąć piwa. Patrzył w miejsce, gdzie powinna być twarz, a był tylko cień. Nieznajomy trwał w bezruchu.
- Nie wiem coś nabroił, acz winy nasze nie są tutaj tajemnicą – zatoczył łuk ramieniem, wskazując brudny motłoch.
- Za życia zabijałem – kontynuował – teraz się z tego śmieję. Mimo, że to miejsce, to piekło, jest udręką, śmieję się. Wszyscy śmiejemy się z naszego życia! – Wybuchnął rubasznym rechotem. Wypił duszkiem pół kufla piwa i z trzaskiem odstawił na blat, rozchlapując zawartość.
- Byłem mordercą, oprawcą. Porywałem, gwałciłem i kroiłem żywcem ciała, czy to kobiet, czy dzieci – zachichotał szyderczo. – Powiedz, Nieznajomy, co robiłeś za życia? – Gość jął wchłaniać piwo, a wypiwszy wszystek, odstawił kufel nieomal go tłukąc.
Gość trwożliwie patrzył na Nieznajomego. Jedynym znakiem, że wśród mroku, generowanego przez kaptur, znajduje się twarz, to blade iskierki w oczach, jarzące się niczym węgliki w ciemnościach kopalni Margath.
- Byłem łowcą demonów. – Szept Nieznajomego przepełniony mocą, zadrgał w podświadomości Gościa, kłując jego przegraną duszę milionem zimnych igieł. Szept słyszalny wyraźnie, pomimo hałasu.
- Szlag… - Gość jedynie tyle mógł z siebie wydobyć, obudziwszy się z martwoty. Unikał teraz chłodnej ciemności zionącej spod kaptura.
Po dłuższym namyśle, pełnym niepokoju, Gość wstał gwałtownie i ruszył ku barowi, z kuflem w prawicy.
Przy barze, zaintrygowany barman nadstawił uszu i wysłuchał cierpliwie Gościa. Strwożony, obrócił szybko głowę w stronę Nieznajomego, ten jedynie łyknął piwa, wbrew pozorom świadomy wszystkiego.
- Chłopie, tyś tu nowy?! – Barman siadł przy Nieznajomym, nie pytając o zgodę. - Wiesz, co żeś powiedział?! – Barman nerwowo obejrzał się po izbie. – W tym miejscu, jak w całym piekle, jest dekret na łowców – wycedził szeptem. - Jak cię odkryją, będziesz skończony! – Barman przełknął ślinę. – A jeżeli cię nie wydam, ja sam ryzykuje twój los!
Nieznajomy nie reagował. Jedyny ruch jaki wykonał, to przeniesienie węgielków oczu z kufla z piwem na barmana.
- Słuchaj, nigdy nie denuncjowałem i nie mam zamiaru. Ale piekło jest przepełnione konfidentami. Ostatnio rządca oferuje sowite nagrody za informacje. - Barman się spocił, rozglądał się na wszystkie strony. – Radzę ci, nie chwal się kim jesteś, wymyśl jakąś przykrywkę. Jak cię sługi dorwą, zrobią z ciebie szaszłyk z siarką! – Syczał przez zęby, aż śliną blat zapluł.
Nieznajomy, trwając wciąż w kompletnym bezruchu, dał do zrozumienia, że Gość jest wątpliwy.
- …on nic nie powie. Trzymamy się razem. – Przerwał na chwilę, spojrzał na bar. – Jest idiotą, ale wie o co się rozchodzi.
Nieznajomy nachylił się nieznacznie nad blatem, utkwił węgliki w czerwonych ślepiach barmana.
- Potrzebuję informacji, Il Castrato. – Rzekł szeptem, budzącym strach, ciężkim niczym ołów.
- … informacji… - barman się jąkał, był przerażony. – Mówisz, jak jeden z Nich! Jak demon! – Powiedział nerwowym szeptem, pochylony nisko nad blatem.
Nieznajomy z cierpliwością gargulca wiercił węglikami resztki spokoju barmana w drobne sito.
- Ja… jakiej informacji… nie chcę kłopotów.
- Chcę poznać struktury władzy, harmonogramy. Chcę plany.
Il Castrato osłupiał. Wlepił oczy w przestrzeń pod kapturem. Gwałtownie stracił utrzymywany z wielkim wysiłkiem spokój i opanowanie. Zalała go fala gorąca, oczy zapiekły od potu, spływającego strużkami.
- Błagam! Nie żądaj ode mnie takich rzeczy! … błagam… - Il Castrato korzył się nieomal, głos drgał, ledwo poprawnie mówił.
- Jestem w stanie cię chronić – powiedział Nieznajomy łagodniejszym tonem. Barman się nieco uspokoił. – Potrzebuję wtyczki. Jesteś idealnym kandydatem. Dużo słyszysz, dużo wiesz. Nie będziesz podejrzewany. Wiadomo, musisz być dyskretny.
Barman, prawie załamany, przetarł dłonią twarz. Wbił wzrok w blat, ukradkiem obejrzał się po izbie. Nabrał pozornej ogłady i spokoju.
- Kompletnie cię nie znam. Jesteś łowcą! …masz jednak w sobie coś… Nie wiem dlaczego, ale czuję, że mogę ci zaufać, że mówisz prawdę.
Zdało się, że nieznajomy przytaknął.
- Gdzie mogę się zaszyć?
Barman ciężko westchnął.
- Na północnym zachodzie od Inferii są Krwawe Rubieże, pełne jaskiń. Dość niebezpieczne miejsce, więc mało kto się tam zapuszcza.
Nieznajomy dopił piwo i rzucił zapłatę – złotą monetę – na blat stolika. Barman na widok prawdziwej monety rozwarł powieki i rozdziawił usta w zdumieniu.
- Nie wiesz, kiedy przybędę…
- Słucham?… - barman spojrzał na wstającą sylwetkę, pełną mocy i tajemniczości, z wyrazem zakłopotania i zdziwienia. Nieznajomy odszedł, zmieszał się z tłumem.
W wejściu ukazała się Inferyjska straż, szukali barmana. Nieznajomy jakimś cudem przecisnął się przez tłum i wyszedł ukradkiem z knajpy. Strażnicy wypatrzyli swoimi rozbieganymi oczkami barmana Il Castrato, i jęli się mościć przy barze. Ten szybko pozbierał się w sobie i wrócił do swej pracy.
- Cóżeś się dowiedział? Jakieś nowiny?
Strażnik wyczuł wahanie w postawie barmana, który zwlekał z odpowiedzią.
- Chyba nie muszę ci przypominać czym to grozi? Twoja postawa nie jest obywatelska.
Il Castrato spojrzał na strażnika, dziwnym spojrzeniem. Opanowanym, lecz z widocznym cieniem strachu.
- Nic, Ghrubo, się nie działo. Nic czego byłbyś ciekaw bardziej niż jakości dzisiejszego piwa.
- Które zawsze jest takie samo - jak szczyny kundla, bawiącego się w rynsztoku.
- Nie musisz pić, jeśli ci nie odpowiada.
- Nie pyskuj! Będziemy mieli cię na oku.
Strażnik Ghruba rozejrzał się po motłochu ze wzrokiem pełnym obrzydzenia i pogardy, czego w zasadzie nigdy nie ukrywał. Nie cierpiał ludzi tak samo, jak każdy demoni władca, czy sługa.
Dzięki jego bezkompromisowemu poczuciu lojalności wobec swojego bezpośredniego zwierzchnika, Ghruba wykonywał polecenia co do joty, siejąc postrach wśród ludności Inferii. Był psem de Lavy. Węszył dla niego wszędzie i skutecznie. Nie odpowiadał przed nikim innym, więc właściwie miał wolną rękę i władzę.
Dziś dostał cynk, że w Piekle zjawił się ostatni łowca, ten którego obawiał się de Lava. Jego imię było nieznane, a postać ukryta. Nie wiele było wiadomo na jego temat. Tylko tyle, że władca Inferii proponował za informacje krocie i możliwe – co bardziej kusiło – spokojniejsze życie. Oczywiście naiwnych i głupców dających wiarę tyranowi nie brakowało, więc ci będą denuncjować. Prawdopodobnie nic by nie stracili a mogliby zyskać bardzo wiele.
Ghruba rozkazał leniwym ruchem ręki towarzyszom, by się rozejrzeli dokładniej i powęszyli trochę, zanim wyjdą. Sam zaś zamówił piwo i obserwował – używając swojego wyjątkowego demoniego wzroku – wszystkich pytanych, nieomal jednocześnie. Nawet wrodzona chorobliwa podejrzliwość nie zaalarmowała go.
Gdy kufel został opróżniony, jak za sprawą magii, pojawili się podkomendni Ghruby.
- Masz szczęście, Il Castrato, tym razem masz szczęście.
- Mówiłem. Nic ciekawego się nie dzieje.
Ghruba łypnął na niego złowrogo i roztrzaskał kufel na barze. Wstał i skierował się do wyjścia.
W momencie, tuż za plecami barmana, pojawił się Gość, mówiąc:
- Nie lepiej go wydać? O mało się nie zesrałem ze strachu!
- Przecież jesteś mordercą! Ty srałeś? A co ja miałem powiedzieć?
- Ale ty się jakoś trzymasz. Poza tym boję się o swoje dupsko.
- Nawet Ghruba nie tknąłby twojej brudnej rzyci! Jest bardziej wybredny. Lepiej idź poniuchaj. Tylko miej się na baczeniu! Czuję w kościach, że będą kłopoty.
- Twoje kości mnie gówno obchodzą…
- To lepiej niech cię zaczną obchodzić! Siedzimy w tym szajsie po uszy, Lork! - Przerwał mu, cedząc przez zęby. Gość, zwany Lorkiem, zasępił się i odwrócił. Zanim ruszył z miejsca, zerknął tylko na barmana z dezaprobatą.


Nieznajomy, skryty za zasłoną tajemniczości i kurzawy, miotającej piaskiem i gorącem pustynnej Rubieży, błąkał się szukając odpowiedniego lokum. Znalazłszy, wszedł do jaskini i zatrzymał się. Czekał na coś, a może na kogoś…
- I co? Dowiedziałeś się czegoś? – Z mrocznej głębi jaskini dobył się łagodny, męski głos.
- Niewiele. Przynajmniej będzie mi służył. – A po dłuższej chwili dodał: – Póki może.
- Nie masz za wiele czasu.
Nieznajomy skierował zakapturzoną głowę w mrok, skąd się dobywał głos.
- Nie ucz mnie, starcze. Jesteś tylko marną marionetką. Wszystko potoczy się według mojego planu.
- Jak sobie życzysz, Panie. – Starzec ukorzył się, co nie umknęło uwadze Nieznajomego.
Demonie oczy różniły się od ludzkich - były zdecydowanie bardziej wykształcone, tym samym pomagały w lepszym spojrzeniu na otaczający świat, jakże niebezpieczny świat.
Poza fizycznym organem, który dawał ogromną przewagę nad ludźmi, Nieznajomy potrafił widzieć poprzez demoni rodzaj telepatii. Taki rodzaj widzenia znosił wszelkie bariery i granice – stanowiło to wyjątkową zdolność, ponieważ żaden demon czystej krwi takowej nie posiadał.
Węgliki oczu Nieznajomego zawsze budziły strach, szczególnie w pełnym mroku - przed jego wzrokiem uciekały nawet inne demony.
- Czy to wszystko, panie?
- Zawezwę cię, gdy nadejdzie potrzeba. Precz!
Zanim sylwetka starca wynurzyła się z mroku, dało się słyszeć szuranie o piasek i klepisko pieczary. Leniwe, nieliczne promienie słońca wpadające do pieczary, zrzuciły z drepczącego powoli starca całun ciemności. Ubrany był w białą tunikę, świetlistą zdawałoby się, podpierał się sękatą laską. Szedł, pokornie trzymając opuszczoną głowę, a jego długie siwe włosy falowały w rytm stawianych kroków.
Nieznajomy nie drgnął. Przeczekał nieruchomo powolny chód starca dopóki ten nie wyszedł.
Nieznajomy wyjął zza pół płaszcza krzesło i stolik, dwa wielkie sztylety, czarne jak smoła, i położył je na blacie. Usiadłszy na krześle zadumany, jął pieszczotliwie polerować ostrza.

 

Lork wprawiony w podchodach zaczaił się w ukryciu za skałami na granicy Rubieży, i pilnował. Pilnował nie znających dyskrecji strażników. Il Casrtato podejrzewał, że zaczną oni poszukiwania wśród skalistej martwoty pustyni.
- Witaj Lork.
Lork odskoczył zaskoczony do tyłu, i straciwszy równowagę padł na ziemię.
- Ghruba! C-co ty tu!... – Lork wykrzywił twarz ze strachu, i zaczął cofać się, szurając zadem po piachu..
- Lork, Lork… ciebie się tutaj nie spodziewałem. Rozczarowałeś mnie. Myślałem, że będziesz ostrożniejszy! Ha, ha! – Zaśmiał się szyderczo.
- Proszę… - skomlał.
- Czasem zastanawiam się jak to jest żyć w ciągłym strachu, nie znajduję jednak jakiegoś konkretnego argumentu dla waszych mizernych działań.
- Proszę…- Lork podniósł nieco głos.
- Możliwe, że póki nie będę człekiem nie poznam, co to strach - ciągnął dalej Ghruba. - W każdym razie, ciebie tym bardziej nie rozumiem. Robisz w gacie na widok pustynnego szczura, a mimo to wyczyniasz mi takie rzeczy. – Ghruba wsparł pięści na biodrach, jak zdenerwowana matka. – Cóż każe ci pokonywać własne słabostki i ryzykować utratę resztki swego życia, co Lork?
- Panie, wybacz… ja… ja… - Lork bezradnie kręcił głową, strach zapanował nad nim bez reszty.
- Ja, ja, ja! Jak pies! Skomlesz, jak pies! Jesteś gorszy niż szmata do wycierania butów! – Ghruba podniósł go gwałtownie za siermięgę, bez najmniejszego wysiłku, potrząsał nim, niczym proporczykiem, po czym rzucił o skałę oddaloną o kilka jardów.
Lork stęknął głucho, osunął się na jałową glebę.
- Jeżeli nie chcesz sczeznąć jeszcze raz, będziesz mi służył, psie! Do nogi! – Wrzasnął, wypluwając niebotyczne ilości śliny.
Lork nie wiedząc co zrobić, trzęsąc się i płacząc, podpełzł na czworaka do stóp swego prześladowcy.
- Dobry kundel. – Demon kopnął go w twarz, Lork stęknął i złapał się za usta. – Wstawaj nędzna kreaturo! – Pastwił się nad nim. Uderzał go raz po razie, czekając aż wstanie. Pokiereszowany ledwo już utrzymywał pion. Demon wreszcie przeszedł do rzeczy.
- Będziesz, psie, służył dupą. Łaź wszędzie, węsz wszędzie. Masz donosić i kupować. Jeżeli doniesiesz na łowcę, może zapomnę, coś dzisiaj zrobił.
Krwiste niebo zasnuły gęste chmury cierpiących dusz. Suchy i gorący wiatr wzbudził drażniącą oczy kurzawę. Skwar wyciskał pot.
Ghruba samym wzrokiem straszliwym spowodował, że Lork cofnął się bezmyślnie, a w rezultacie potknął i upadł. Nerwowo pozbierał się, po czym uciekł, wznosząc tumany pyłu.
- Czy on coś w ogóle pomoże?
- Wątpię, ale może popełni błędy, w obawie przed egzekucją. – Odpowiedział Ghruba swojemu zastępcy, Khrakusovi.
- Mam go trzymać na oku?
- Tak, weź do roboty jednego z naszych konfidentów. Niech się trzyma z daleka, bez żadnych kontaktów. – Zamyślił się, patrząc na uciekającego Lorka. – Tylko niech będzie ostrożny! Lork jest tchórzem i idiotą, ale zorientuje się, że ma ogon.


Lork dobiegłszy pod drzwi knajpy, przywarł plecami do ściany i chwilę tak trwał sapiąc i łapiąc oddech. W końcu zdecydował się wejść.
Il Castrato od razu wyłapał Lorka wzrokiem. Nie ucieszył się na jego widok. Na twarzy tego łotra widać było wypisz wymaluj jego aktualne emocje. Był przerażony.
Podszedł szybko do baru.
- Piwo! Daj mi szybko piwo!
Barman nie śpieszył się z wykonaniem tego zamówienia.
- Coś ty najlepszego zrobił, Lork! – Warknął na wspólnika.
- Nawet nie pytaj… - pochłaniał kolejne ilości piwa.
- Gadaj! Kapiszonie trędowaty!
Lork się zawahał, mina mu skwaśniała.
- Ghruba… dorwał mnie! – Jęczał.
- CO?! – Barman zrobił wielkie oczy, uniósł dłonie do góry i gwałtownie opuścił na blat, oparł się o niego wyprostowanymi ramionami i wlepił świdrujący wzrok w udręczoną twarz Lorka.
- Nie wydaj mnie, proszę… - skomlał.
- Idiota! Czemuś za nimi polazł?! Znałeś ryzyko! – Cedził barman.
- Przecież nie raz już ich śledziłem.
- Może pozwalali ci na to! A ty jak ostatni idiota i tym razem dałeś się podpuścić! – Barman skarcił go surowym spojrzeniem. Pokręcił głową, przetarł oczy. – Nic dziwnego, że jesteś tutaj, w Piekle.
Lork jęknął, protestując na niesprawiedliwą przywarę.
- No i co teraz?
- Jak to co? Żeś spieprzył sprawę, to myśl!
- Ależ Castro, pomóż mi, sam powiedziałeś, że siedzimy w tym razem!
- No niestety. Siedzimy w tym razem. Na razie go zbywaj. Nie będzie łatwo go wykołować. Jest szczwany, no i może prawie wszystko w tym mieście.
Nie wierzę, że Ghruba go ot tak puścił wolno, pomyślał Castro. Musiał mieć w tym jakiś interes.


Lork wyszedł z Załatanego Brzucha, kierując się w prawo, w szpaler obskurnych budynków, wyrastających wprost z wąskiego rynsztoka. Szybkimi krokami, rozchlapując ekskrementy ludzkie i demonie, pospieszał do swego ciasnego lokum.
Przekroczywszy próg zatęchłej klitki, podszedł szybko do misy z wodą. Odświeżył twarz solidnym chluśnięciem, wytarł się w stary ręcznik i zrobił zwrot na pięcie. Wyciągnął się na łóżku, a spod workowatej poduchy wyjął butelkę Piekielnej Whiskey. Nawet nie spojrzał na szklankę, która stała na nocnej szafce, tuż obok jego głowy. Pociągnął spory łyk z butelki, a po chwili kolejne.
Niewiele pomogło. Odstawił z trzaskiem butelkę na surowe deski stolika i zerwał się gwałtownie z pryczy. Deptał po skrzypiącej podłodze w tę i we w tę, stukając obuwiem, i gorączkowo wymachując rękami w totalnej bezradności.
- I co ja mam teraz zrobić? Olać Il Castrato, czy nie? Długo byliśmy razem… Dużo przeżyliśmy. – Rozwodził się, mając w myślach tylko groźby Ghruby i jego złą twarz.
- Może lepiej nie narażać się strażnikom, a szczególnie Ghrubie.
- Może lepiej powiem… o nim! – Złapał się oburącz za głowę i ścisnął, w próbie opanowania.
- Ale… narażę Castro… - Gryzł wargi w gorączce pędzących myśli, acz krążących wokół jednego wątku. Zdradzić, czy nie?
- Wolę uratować własną rzyć. – Powiedział ostrożnie, nie będąc przekonanym. Chwycił za flaszkę i pociągnął duży łyk, przełknął i skrzywił się.
Otarłszy wierzchem dłoni resztkę alkoholu z ust, odstawił flaszkę i jął podążać ku wyjściu. Na chwilę zawahał się, zatrzymał na środku małej izby, ale machnął ręką i kontynuował marsz. Pod drzwiami spietrał. Zrobił kilka głębokich wdechów i wyciągnął dłoń ku klamce.
Otworzywszy drzwi o mało nie dostał zawału.
Lork zapowietrzył się i z rozwartymi powiekami i ustami stanął jak wryty.
- Nigdzie nie pójdziesz, człeczyno. - Nieznajomy wszedł do izby, napierając na Lorka, po czym zatrzasnął za sobą drzwi. - Ghruba to kretyn, nic nie zauważy, jak będziesz siedział cicho.
Lork nic nie powiedział, tkwił sztywno w miejscu, niczym drzewo, tyle, że wrośnięte w podłogę.
- Poza tym – Nieznajomy podszedł do okna i zasłonił je lichą kotarą – sam jesteś idiotą. Masz ogon, i chciałeś się wybierać na przeszpiegi.
Lork nie drgnął, ale w myślach miał inny powód do wyjścia. Na przykład donos.
- Czyżbyś miał inne plany, tchórzu? – Nieznajomy wreszcie zatrzymał się i utkwił podejrzliwe i straszliwe węgliki swych oczu w przerażone oblicze Lorka.
- N-nie!… - Lork pisnął żałośnie.
- Denuncjować się zachciało, co? Można się było po tobie tego spodziewać. Za nic masz wartości, które czynią ze zwierząt ludzi.
- A…- zakwilił.
- Milcz! – Głos, jak Ostrze Popielnej Góry, przeszył serce Lorka, który zlał się zimnym potem, wciąż nie mogąc się ruszyć. – Będziesz mi służył, jeśli nie chcesz ginąć z moich tortur. Ghruba to małe piwo. Ukorzy się, gdy mu rozkażę. – Zerknął na Lorka. – Póki mi służysz, nie musisz się lękać. Twój ogon zniknie. Możesz chodzić swobodnie.
Nieznajomy podszedł do drzwi i zatrzymał się.
- I nie myśl o głupich rzeczach. Wiem, jak cię znaleźć.
Nieznajomy otworzył drzwi, wyszedł. Gdy ledwo słyszalny trzask przebrzmiał, Lork rzucił się do klamki i wyjrzał zza futryny, by zerknąć na korytarz. Było pusto. Nie było żadnego śladu sugerującego, by ktoś odwiedzał to miejsce.
- Nawet Ghruba tak nie umie… - szepnął bezgłośnie do siebie.
Schował się do izdebki, i oparł o drzwi, jakby nie chciał nikogo wpuszczać. Wypatrzył flaszkę z trunkiem i szybko po nią sięgnął. Upił zachłannie pół zawartości i siadł na skraju pryczy.


Piekło jest miejscem stworzonym przez najwyższego boga Cronosa. Nieumarłe dusze poprzez sąd prawie ostateczny zsyłane były do piekła – można je porównać do wielkiej kolonii karnej – lub zapraszane do, potocznie zwanego, nieba.
W każdym z przypadków denat odzyskiwał swoje ciało, by mógł cieszyć się pozytywami życia ziemskiego, jak i – w zależności od miejsca zesłania – jego wadami.
W niebie, ludzie i wszelakie istoty zasługujące na ten prestiż, żyli w wiecznym szczęściu. Nie starzeli się, nie umierali, nie cierpieli na choroby. Miejsce ich nowego życia po życiu można by nazwać utopią. Cronos postarał się o to, by wyglądało wiarygodnie i… niebiańsko.
Postarał się również o drugą stronę medalu – piekło. Stanowi ono przeciwwagę dla miejsca szczęśliwych. Kobiety i mężczyźni – dla każdych istnieje osobny wymiar – skazani na cierpienia w tym miejscu, podobnie jak w niebie, odzyskiwali swoje ciała. Udręka polega na wiecznym strachu, przeżywaniu w kółko swoich występków i błędów, przez całe swoje wieczne życie.
Upadłe anioły, arcy demony, demony i inne stwory, które przywędrowały do tego miejsca, dostały błogosławieństwo od Cronosa, by w nim mogły rządzić. Ustanowiono zasady i prawa – oczywiście obowiązujące dla skazanych. Upadłe anioły – a było ich pięcioro – podzieliły piekło na cztery równe części – północna, południowa, wschodnia i zachodnia. Nad całością czuwał najpotężniejszy upadły anioł – Infernus. Poszczególnymi prowincjami rządzili: Laeviathan na północy, Mafraal na południu, Bergalund na wschodzie, Hadrael na zachodzie. W każdej prowincji utworzono ustrój, charakterystyczny dla swojego władcy. Miastami i regionami rządzili rządcy, odpowiadali przed upadłymi poszczególnych prowincji, i najpotężniejszym Infernusem. W praktyce mieli wolną rękę.
W Inferii, największym mieście w północnej części piekła, rządził de Lava. Okrutny nawet jak na demona – właściwie był arcy demonem – zjednał sobie opinie wśród upadłych, udowadniając nie raz swoją lojalność w licznych konfliktach z bogami.
Skazańców często sądzono jeszcze raz, już w piekle, choć nie jest to regułą. W zależności od wyniku, pozwany szedł na wieczne tortury lub dostawał marną szansę normalnego życia w bardzo surowych warunkach.
Pierwszy z przypadków jest częsty, i może posłużyć jako kara za nieposłuszeństwo, nawet bez sądu. Straszono skazanych zupełnym upodleniem, a ta dodatkowa kara polegała na zadawaniu tortur do końca świata, podczas tortur denat umierał wielokrotnie. Na przestrzeni milionów mileniów taka udręka powoduje zmarnowanie duszy, która jest pozbawiona nadziei, pragnie obrócić się w niebyt, co byłoby niemożliwe. Tak wyprana z resztek człowieczeństwa dusza zostaje wtrącona do specjalnych koszarów, by zasilić armie piekieł, gdy czas wojny ostatecznej nadejdzie.
Mieszkańcy piekła parają się w zasadzie takimi samymi rzemiosłami i zawodami jak by miało to miejsce na padole ziemskim. Z tym niewielkim wyjątkiem, że każda praca powinna być tak skonstruowana, by przynosiła ból, dużo bólu. Najlepiej duchowego bólu.
Jednym ze straszniejszych miejsc w północnej prowincji była kopalnia Margath. Służyła niegdyś jako kopalnia czarnych kryształów, magazynujących magię Ardanii. Tunele i chodniki zostały wykopane tak głęboko, że prawdopodobnie sięgały trzewi samego świata.
W dłużących się korytarzach, gdzie niegdyś tętniło życie i wrzała praca, wygospodarowano miejsca na więzienia. Oraz izby do tortur. Brak tam zupełnie światła. Nawet poruszający się wśród tychże labiryntów krasnoludy nie były wstanie się oswoić z takim mrokiem. Toteż wymyśliły sposób znakowania ścieżek i dróg. Rozpalone węgliki jarzyły się i wskazywały każde dwadzieścia kroków chodnika, a przy izbach stawiano dodatkowe znaczniki informujące o wejściu.
Bardzo często zapominano o wrzucanych tam więźniach. Widzieli oni przez całe swe wieczne życie jedynie blade iskierki magicznie jarzących się sugestią światła węglików. Ci, co opuścili to miejsce, stawali się odmiennymi osobami, a raczej cieniami swojego dawnego jestestwa. Opowieści o tajemniczych i mrocznych kopalniach Margath straszyły i pobudzały wyobraźnie w całym piekle. Było się czego bać, bo nie cackano się ze skazańcami - w końcu, to piekło.
 

Mimrod
Mimrod
Opowiadanie · 26 lipca 2011
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Mój ukochany Terry Pratchett ma u siebie karczmę "Pod załatanym bębnem". PRZIPADEK?

    Ja to jutro przeczytam, obiecuję.

    · Zgłoś · 13 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    *łyknął, nie "łykną"

    "- Kompletnie cię nie znam. Jesteś łowcą! …masz jednak w sobie coś… Nie wiem dlaczego, ale czuję, że mogę ci zaufać, że mówisz prawdę." - strasznie sztuczna zagrywka, takie rzeczy się nie zdarzają.
    *arcydemony
    * "Lorka" możesz chyba pisać bez apostrofu - moim zdaniem końcówka imienia nie jest obca, mamy w polszczyźnie imiona kończące się na "k", więc taka forma jest w porządku.

    No ten tekst jest już dużo, dużo lepszy, niż poprzedni. Twoje pisanie i tutaj jest odrobinę koślawe, pomieszałeś trochę przecinki i zdarza Ci się używać niefortunnych określeń, nijak pasujących do kontekstu, ogólnie jednak czyta się bardzo przyjemnie, słownictwo masz całkiem bogate.

    Historia mnie naprawdę zaciekawiła, chociaż odnoszę wrażenie, że akcja toczy się zbyt szybko - powinieneś to jakoś rozciągnąć w treści, uzupełnić dygresjami, opisami. Tego u Ciebie brak, z wyjątkiem, dobrego zresztą, opisu piekła.

    Pisz dalej, bardzo chętnie przeczytam dalszy ciąg.

    Pozdrawiam,
    cześć.

    · Zgłoś · 13 lat
  • Mimrod
    Dzięki za pozytywny komentarz.

    Po poprzedniej opinii chciałem wszystkie opowiadania schować na amen. Ale ostatecznie postanowiłem wrzucić jeszcze to jedno. Jestem kompletnym amatorem i pisałem właściwie dla zabawy.
    Poprzednia publikacja była pierwszym tekstem jaki kiedykolwiek napisałem, więc nie mogła być dobra.
    Też uważam, że niektóre zagrywki są zbyt nierealne. Po prostu miewałem problemy z przelaniem swoich wizji na papier.
    Opowiadanie było planowane na krótkie, więc akcja automatycznie musiała przyspieszyć. Napisałem kolejne rozdziały (moim zdaniem słabe), ale nigdy nie skończyłem opowiadania.

    Już wysyłam część drugą...

    · Zgłoś · 13 lat
  • Mimrod
    Miałem jeszcze dodać, że swego czasu faktycznie czytałem dużo dzieł Pratchetta. Zacny pisarz!

    · Zgłoś · 13 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    Nie mogę pozbyć się wrażenia, że to jest napisane jakoś... nierówno. Są fragmenty, które czyta się całkiem dobrze, a są też takie, gdzie język wydaje się jakiś toporny, a wręcz sztuczny.
    Pomysł w każdym razie jest. Tekst przydałoby się jednak dopracować.

    Z uwag edycyjnych: myślniczki powinny być długie, zgodnie z opublikowanym tu niegdyś manifestem, o którym staramy się nie zapominać:
    http://www.wywrota.pl/db/artykuly/18168_...

    Tak czy inaczej, gratuluję wyobraźni i życzę powodzenia w dalszych próbach literackich.

    · Zgłoś · 13 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    No dobra, to puszczam to tak, mimo nieszczęsnych myślniczkow. Pamietaj o nich na przyszłość, proszę.

    · Zgłoś · 13 lat