Gorsze zaświaty cz. 2

Mimrod

 

2


Demony, jako istoty zrodzone z magii Ardanii, równe były statusem bogom. Z upływem nieprzewidywalnych strumieni czasu różnice idei i poglądów doprowadziły do podziałów między samymi bogami, jak demonami. Podczas, gdy krainy Ardanii zamieszkiwali ludzie (w rozumieniu ogólnospołecznym) - dzieci bogów, frakcji wyrozumiałej i prawej - demony podzieliły się na ich obrońców jak i agresorów. Tworząc pomieszane rasowo strony konfliktu, w którym brały udział także śmiertelni - rozpoczęła się era wojen, która trwała wiele wieków, zanim Cronos, wraz sprzymierzonymi, nie postanowił dać temu kres. Era wojen została ochrzczona określeniem „Zamierzchłe Czasy”, dziś nazywane „Dziejami Zapomnianymi”.
Wespół z bogami ustanowiono na Konwencji Pokrwawej prawa, z założenia, godzące wszystkie zainteresowane strony. Bogowie zostali na swoich miejscach, w wymiarze im przeznaczonym, podczas gdy demony, które nie chciały im towarzyszyć, zostały zesłane do utworzonego przez Cronosa dodatkowego wymiaru – piekła. Tam wszyscy oportuniści rządzili się jak chcieli. Najpotężniejsze arcydemony ustanowiły swoje prawa, a bogowie nie mieli w piekle żadnych wpływów, ani nawet wstępu. Na Konwencji ustanowiono także, iż piekło będzie karą dla grzeszników – każdej rasy.
Wytłumaczenie różnic jakie występują między demonami a bogami jest rzeczą filozoficzną. Albowiem bogowie i demony są istotami magicznymi. Ewolucja jednak nie byłaby sobą, gdyby zrodziła dwa takie same gatunki. Magia jest ostatnią wspólną dla nich cechą.
Demony w zamiarze miały mieszkać i dominować wśród śmiertelnych ludów, a przeciwwagą dla ich dominacji miały być bóstwa, opiekujące się z zaświatów słabszymi i ciemiężonymi. Dominujący despoci siłą rzeczy pragnęli zdobyć jak największe rzesze poddanych, tudzież wiernych, i zagrabić jak najwięcej dóbr i ziem. Bogowie nie kierowali się pychą i prymitywnymi żądzami, cenili umysłowe i duchowe bogactwa wyżej niż materialne. Część ludzi uważała to za szlachetność i prawość, następstwem czego widziano w bogach tych dobrych i sprawiedliwych, a część uważała to za oznakę słabości. Spory i różnice poglądów rozpoczęły erę usianą i splamioną wojnami i krwią…


Ghruba podszedł do niedużej, czającej się postaci, próbującej zachowywać pozory normalności odpowiadającej obyczajom piekielnym. Postać miała płaszcz z kapturem, który naciągnęła na głowę tak, że zasłaniał twarz. Czekała tam od kilku chwil, w zaciemnionym zaułku, brudnym i pełnym porzuconych śmieci - miejscu jakich wiele w Inferii. Między nogami przebiegły spłoszone szczury piekielne, wielkie jak koty.
- Któryś ty jest? – Strażnik zapytał bezceremonialnie.
- Numer 23, panie.
- Mów, czegoś się zwiedział. – Ghruba warknął na konfidenta.
- Lork wszedł do swojej zaśmierdłej klitki, i nie ruszał się stamtąd od kilku godzin. Nie wyściubił nawet nosa.
- Wie, że go śledzisz? – Ghruba przeszył denuncjatora surowym wzrokiem.
- Wątpię, trzymałem się z daleka. Nic nie widział. – Numer 23 rozejrzał się wokół, po czym jął mówić dalej. - Istnieje możliwość, że się spodziewał ogona. W końcu nie trafił do piekła wczoraj.
Ghruba się zamyślił, odstąpił krok do tyłu i powoli się rozejrzał po okolicy. Brud smród i ubóstwo, pomyślał. Piekło jest też karą dla mnie.
- Zrób tak, patałachu, przyczaj się gdzie indziej. Zmieniaj pozycje, ale nie za często. I bądź w ukryciu, nie pozwól, żeby cię dojrzał.
- Będę jak mucha na ścianie. – Konfident kiwnął głową i ruszył przed siebie, na uliczkę.
- Mucha, phi, żebyś nie był plamą na ścianie – wycedził.
Ghruba odwiedził kolejny punkt sieci szpiegowskiej. Wkroczył do pełnej – jak zwykle – speluny pod Załatanym Brzuchem i przeszedł majestatycznie, z egzaltacją, poprzez rozwierający się przed nim, a zamykający za nim, szpaler pijaków. Przy drewnianych ścianach speluny słudzy demonów rozwieszali listy gończe, z wypisanymi tłustym drukiem nagrodami. Jeden ze strażników – Krakusov - siedział już przy barze i popijał siki, zwane piwem.
- Il Castrato… - powiedział niechętnie Ghruba, witając się.
- Ghruba – barman kiwnął głową i podał mu naszykowane chwilę wcześniej piwo. Strażnik upił nieco płynu i skrzywił się na smak. – Okropne… - rzekł szeptem. – Mów, coś nowego się wydarzyło?
- Niestety, od twojej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. W każdym razie nic w sprawie „poszukiwanego” – wskazał palcem list gończy. – Chyba, że cię interesują inne plotki.
- No dobra, mów… - warknął zrezygnowany.
- Więc, jak wiesz, nasz cudaczny awanturnik jakiś czas temu został zesłany do Margath…
- …tak wiem, sam go tam posłałem… - Ghruba ponaglał barmana, machając ręką, by przeszedł do meritum.
- …więc, powiadają, że on właściwie stamtąd uciekł!
- Uciekł? Niemożliwe. Nikt nigdy nie uciekł z kopalń. Prędzej by z głodu umarł, błąkając się po labiryncie korytarzy.
- Jednak, ktoś go niedawno widział. Plotka szybko się rozeszła, nawet jak na nasze standardy.
- Uwierzę, jak zobaczę, Castro. – Ghruba upił piwa. – Masz coś jeszcze?
- W zasadzie nic ważnego, same pierdoły.
- Wiesz, co mnie interesuje najbardziej. Mam nadzieję, że jesteś ze mną szczery. – Wypił piwo do reszty, odstawił kufel z trzaskiem. – Bo jak nie to zostaniesz kupą gówna, a nie barmanem. – Na odchodne łypnął na Castra pogardliwie i wyszedł. Krakusov podreptał za nim, obejrzał się jeszcze po izbie pełnej brudnych grzeszników.
Na zewnątrz, spacerując wśród śmierdzących uliczek i ciemnego rynsztoku, Ghruba wypytał swego podwładnego.
- Masz coś?
- Jeden z konfidentów potwierdził, że nieznajomy jest w Inferii. Jednak cholernie ciężko go wykryć. Mówił, że prawdopodobnie ukrywa się na Rubieżach, acz nie ma dowodów. Jedynie domysły i poszlaki.
- Domysły i poszlaki… - Ghruba pokręcił głową z egzaltacją.
- Jednak, Ghruba, to całkiem logiczne. Dla kogoś kto chce się ukryć, rubieże są idealnym miejscem. A on sobie, najwidoczniej, daje rady w tamtejszym surowym klimacie. Posłałbym tam jakiś nieduży oddział, żeby przeszukali jaskinie. Może się coś wykluje.
- Nie mów mi co mam robić, Krakusov! To oczywiste, że trzeba sprawdzić każdy trop. – Ghruba popluł twarz towarzysza. – Wyślij standardowy oddział na patrol, ale niech nie włażą zbyt głęboko, bo to może budzić podejrzenie. A z patrolem poślij kameleona, niech wypatruje okolice. Rozstaw też czujki na obrzeżach, ale niech się ukrywają lepiej niż umieją. Ten Nieznajomy zaczyna mi grać na nerwach – warknął złowrogo.
- Tajest, kapitanie – Krakusov uniżenie kiwnął w salucie i pomyślał: Bo jest lepszy od ciebie, Ghruba.


Lork, nie mając nic innego do roboty, wyszedł wreszcie ze swej nory i wystraszony o swoją rzyć, poszedł do Załatanego Brzucha. Samemu będąc doświadczonym w szpiegowaniu, nie rozglądał się, ale strachu ukryć nie umiał. Roztrzęsiony wszedł do speluny, odruchowo poszedł do Il Castrato. Zaszył się za barem, i nalał sobie piwa - jak zwykle.
- Castro… - Lork zrobił żałosną minę.
- No nie, co znowu? – barman odparł i poczuł jak go opuszczają siły.
- On… był u mnie… - niedoszły szpieg opuścił głowę i odstawił piwo na bar.
- Kto? Ghruba?
- Nie…
- …on?! – barman szybko okręcił się dokoła w panice, a gestem ręki nakazał Lorkowi, by się uciszył. Podszedł do niego i chwytając za ramię pociągnął w głąb, na zaplecze. – Gadaj, co jest grane? W co ty mnie pakujesz?! Najpierw Ghruba, potem ten… Nieznajomy!
- Ale… to nie moja wina, Castro! – gadali głośnym, duszonym szeptem.
- Ja cię kiedyś sam wydam! Kmiocie chędożony! Cóżeś tym razem zmalował?!
- To nie ja, on po prostu sam przyszedł. Powiedział, że mam mu służyć, bo zrobi ze mnie… ach… zabije mnie! – jęczał.
- Groził ci? Hmmm – barman się zamyślił. Może nie jest taki „dobry”, jak mówił, pomyślał.
- W zasadzie, to proponował azyl. Powiedział, że może mnie ochronić. Ale mam mu służyć.
- No więc w końcu jak to było? Bo cię sam zadenuncjuję!
- Aaach – jęknął drgającym piskiem – nie rób mi tego, Castro, proszę! – Barman pokazowo zamachnął się na jego głowę, i surowym wzrokiem ponaglił, by mówił dalej. – Pogroził, że jeśli zakapuję, to mnie pośle na ciągłe zabijanie!
- Nie dziwię mu się! Ty pieprzony kapusiu! Chciałeś mnie wydać, tak? A może ja cię poślę na te permanentne tortury, co? Do Ghruby! Będziesz mógł u niego kapować do każdej usranej śmierci jaką ci zada!
- N-nie! Nie chciałem nic… nikogo! Nie mów tak! Błagam! – kwilił Lork.
- Jeszcze nie wiem co ja z tobą zrobię, ale miej się na baczności. Bo za chwilę do siebie zrazisz i mnie! Wybieraj teraz, komu będziesz lojalny. Mów!
- Ja, ja… - Lork nie mógł nic z siebie wydusić. Pocił się tylko i krzywił twarz w panice. Cofał się, stawiając kroki na oślep. Natrafił na zlew, wystraszywszy się, trącił żeliwne garnki, które spadły z hukiem. Podskoczył wyrzucając ręce do góry.
- Ty… ty psie! Ty chędożony konfidencie! Wiesz, co ja o takich myślę?!
- Castro! Błagam! Nie wydam cię… ani jego… - Lork korzył się na kolanach przed barmanem. Tulił czoło do podłogi, a dłońmi obejmował kostki barmana. Chował twarz między wyciągniętymi ramionami.
- Odwal się! – barman cofnął się od Lorka gwałtownie, marszcząc oblicze w grymasie obrzydzenia. – Wybieraj teraz! – wziął wielki nóż do krojenia mięsiwa. Jął powoli nacierać na Lorka, trzymając nóż nisko przed sobą, a sztychem celując w Lorka
- A! Castro! Oszalałeś?! – Lork włóczył tyłkiem po kamiennej posadzce, próbując oddalić się od barmana. – Co ty?! Nie rób tego! – wyciągał przed siebie ramiona, w poddańczym geście, w zasadzie błagając o litość.
- Zarżnę cię jak prosiaka! Mam już dosyć nadstawiania za ciebie karku! Albo się zadeklarujesz, albo już tutaj stracisz głowę!
- Castro! Błagam! – Lork oddychał szybko, oczy miał rozbiegane, a oblicze żałośnie wykrzywione ze strachu. – Jestem z wami, z tobą! Nie zakapuję! Mówię prawdę, błagam! Nie zakapuję! – Lork dotarł do ściany. Przylgnął do niej, a głowę odwrócił, bo Castro zbliżył ostrze na cal od jego oka.
- Wydłubię ci je, jeśli znowu coś spierdolisz! – rzekł zimnym tonem, cedząc każde słowo przez zęby. - Rozumiesz?! – wrzasnął.
- T-tak! – zlękniony, szlochał i trząsł się pod ścianą. Barman odsunął się wreszcie i rzucił nóż do zlewu, wzbudzając trzask, który poderwał Lorka.
- Wypierdalaj stąd! – powiedział twardo, ramieniem wskazując wyjście z zaplecza.
Castro chwilę jeszcze stał w środku pomieszczenia gospodarczego, oparłszy się o skraj żeliwnego zlewu. Próbował się uspokoić, ale to wymagało więcej niż kilka głębokich wdechów. Wyszedł wreszcie z zaplecza, widział jak jego pomocnik obsługiwał wielką zakapturzoną twarz. Nieznajomy siedział przy barze. Niepokój wezbrał na sile, podszedł szybko do baru, odganiając pomocnika, by się zajął zbieraniem kufli.
- Znowu ty. Czego ode mnie chcesz? Wrzodów na żołądku się nabawię przez was wszystkich!
Nieznajomy tylko wwiercił swoje straszliwe węgliki w twarz barmana, ten natychmiast się uspokoił, i skruszony wyczekiwał.
- Wiem, że możesz mi powiedzieć coś ciekawego. Słucham.
- Ach – barman westchnął ciężko. Podszedł bliżej, stykając się brzuchem z rantem baru. – Podobno psy Ghruby znają twoją lokalizację. Możliwe, że będą cię szukać. Jeżeli ukrywasz się na Rubieżach, jak proponowałem, powinieneś pomyśleć o zmianie miejsca pobytu. Ghruba, pod władzą wiesz kogo, jest nieustępliwy. Będzie szukał, aż znajdzie. Zawsze tak było.
- Domyślałem się tego, Siegfried’zie. Nie wychylaj się, nie ryzykuj. A tego cholernego kapusia przypilnuj. Bo nie ręczę za siebie.
- Znasz moje ziemskie imię?! Jak to możliwe?
- To nieistotne. Znam też wszystkie twoje grzechy.
- Czy ty na pewno jesteś… demonem? – przemógł się, by zapytać. Wciąż trawiła go obawa przed Nieznajomym.
- … - Nieznajomy nic nie powiedział, ale zasugerował, że ma odpowiedź. Niezwykłą odpowiedź. Nieznajomy wstał, dopił resztkę piwa i jął się odwracać, gdy barman jeszcze go zagadnął.
- Powiedz chociaż, jak ci na imię? – barman zapytał cicho, poprosił wręcz.
Nieznajomy milczał przez chwilę. Spojrzał w końcu na barmana i rzekł wyraźnym, łagodnym głosem, czystym i ciepłym.
- Izra’al – rzekłszy swe imię, wyszedł, nie sprowadzając na siebie niczyjej uwagi.
 

Mimrod
Mimrod
Opowiadanie · 28 lipca 2011
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Przecinek po "Ardanii"
    *brali, nie "brały".
    Myślę, że er się nie tworzy, je się rozpoczyna.
    Zamiast konwencji "Pokrwawej" lepiej byłoby napisać Konwencji Pokrwawej - ot, nazwa własna, z dużych liter, bez didaskaliów.
    "prawa, które będą obowiązywały, a nie będą krzywdziły żadnej ze stron." - tutaj masz powtórzenie, zresztą, jak na moje, zdanie jest dość koślawo złożone, proponuję;
    "Prawa, które miały obowiązywać, nie krzywdząc żadnej ze stron".
    "Aczkolwiek" zupełnie nie pasuje w tym kontekście, może po prostu "a", lub "tymczasem".
    Po "bogowie i demony" niepotrzebny ten przecinek.
    *żądzami, nie "rządzami".
    Bez przecinka po "normalności", bo sprawia, że odnosisz się nie do tej normalności, tylko do postaci, że niby postać odpowiada obyczajom piekielnym.
    Znowu "aczkolwiek". Tutaj pasuje znaczeniowo, ale nie spodziewam się takich słów od jakiegoś pośledniego donosiciela-szachraja. Po prostu "ale" - bez przecinka po.
    Bez przecinków pomiędzy "najwidoczniej". I nie "daje rady", tylko "daje radę".

    "kostki stóp" to jest niepotrzebny pleonazm, wystarczy "kostki" - z kontekstu wiadomo, że mówimy o stopach.


    No, to jest dobry tekst. Podoba mi się to, jak dawkujesz informacje na temat realiów, w których to opowiadanie się toczy. Generalnie pomysł z drugim życiem w piekle jest dość ciekawy, zaintrygowałeś mnie. Czyta się miło, te dialogi z pewnymi wyjątkami są całkiem przekonywujące. Musisz jeszcze popracować nad warsztatem, ale odnośnie treści nie mam żadnych zastrzeżeń, zaciekawiłeś mnie opowieścią.

    Następnych części póki co może nie wrzucaj, poczekaj, aż autoryzujemy Ci dwa aktualne.

    Pozdrawiam ciepło,
    Radek

    · Zgłoś · 13 lat
  • Mimrod
    Miło mi i dzięki za wskazówki.

    Pozdrawiam

    · Zgłoś · 13 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    To nie całkiem jest mój typ literatury, ale przyznam, że czyta się nieźle.

    · Zgłoś · 13 lat