Zuzia spała twarzą do kaloryfera. Padłam obok niej. Od rana ugniatałam ciasto na pierogi z serem. To nie takie proste, żeby było idealne. Zmęczenie wzięło górę. Okryłam się szczelnie kołdrą, jakbym chciała zamknąć przestrzeń. On wrócił z pracy trzy godziny wcześniej. Wściekł się, bo kapustę gotowałam z marchwią, a nie oddzielnie. Ponieważ spałam nie wskórałby niczego groźbami. Co to za radość straszyć kogoś, kto bezczelnie śpi?
Przyciągnął moje biodra do siebie, zsunął bieliznę, a na koniec wtargnął z całej siły. Wrzasnęłam z bólu. Wysunął się na chwile, by uderzyć mocniej i pewniej. Włożyłam palec do ust, by nie obudzić Zuzi. Udało mi się położyć na plecach, z myślą, że uda mi się uniknąć kolejnych razy.
***
Pisanie o tym to gówno, jak krochmalenie prześcieradła, na którym nic się nie śni. Bezdomna, przewraca się z boku na bok na gazecie. Nagłówki odcisną się na czole: „wykorzystano sześcioletnią dziewczynkę”, „zgwałcono staruszkę”. Jak być spokojnym, kiedy obrazy przekrzykują się nad uchem?
Nie znoszę pisania, bo jest tak cholernie gładkie i niedokładne jak smarowanie chleba. Masło nie wypełnia wgłębień. Nigdy nie poznasz smaku, będziesz tylko miał świadomość, że to masło, że coś tam jednak było…
***
Kiedy nie możesz skrzyżować rąk na piersiach stają się okazja. Kiedyś lubiłam delikatne okrążanie językiem sutków. Dzisiaj leżę nieruchomo, powtarzając sobie:
− Przecież to się zaraz skończy.
Jego pojękiwania budzą mnie nad ranem. Słyszę je wyraźnie nawet gdy go nie ma.
Zaciskam pięści albo wbijam paznokcie w brzeg dłoni, ale to tylko namiastka.
Jutro nie będzie śladu po zaczerwienionych miejscach, żadnego obrzęku, krwi.
Agresja traci sens.
− Przecież głos ucichnie.
Pozdrawiam