Zjednoczeni światłem

Ichiae Lucsav

Światło. Gdy świeci, wszystko wydaje się prostsze. Wyjmuję z dużej, szarej koperty kilka listów od Przyjaciółki. Zaczynam czytać. Jest wieczór, trzeba się czymś zająć.

Plątanina uczuć, najczystsza empatia. To ostatnio takie modne słowo! Wszystko na tym oprzeć! Plany na przyszłość? Nie wiem. Zostać programistą lub designerem. Widać to po Jej oczach. Skomputeryzowana istotka.

I te serduszka. Ona ładnie rysuje... Bardzo ładnie. Urocze to, dobre i przyjazne dla człowieka. Mam jeszcze czas... O! Tu jest cytat taki nasz, nie Jej. Musimy sobie Nas narzycać, bo inaczej te stuprocentowo pewne „jestem” tak się rozrośnie, że mackami egoizmu naszego wspólnego, jednego gnieść będzie mogło te milutkie słówka. Bez słów. Można bez słów?

„Tak, możemy zmienić świat. My, młode pokolenie, jesteśmy przyszłością NASZEGO świata”. Wyróżnienie moje. Tak sobie wyróżniłem z nudów. Nie wiesz, że całość związków międzyludzkich opiera się na wyróżnianiu i deptaniu? Nie depcz. Posłuchaj.

„Wierzę, że spotkamy się kiedyś na tej Planecie”. Duża litera moja. Trzeba choć raz ucałować Ziemię, by potem móc sięgnąć gwiazd.

Realistka, romantyczka. Zaraz łezka spadnie na kartkę. Kartki wyginają się od łez. Wiem to. Sam sprawdziłem. Zapłakane listy czyta się o wiele przyjemniej. Są takie... doempatyzowane.

Jak zwykle kłamię. Widzę, że mnie przejrzałeś. Zdawałoby się, że przez tą centymetrową warstwę błota jestem mało przejrzysty. Przyznaję się, wyrok łagodniejszy będzie. One po prostu nie chcą cieknąć z oczu. Moment. Skoncentruję się...

Nic. Nie mogę. Trudno tak łzy lać na zawołanie. Późno już. Jestem śpiący.

Pisze, że naprawdę nie potrafi śpiewać. Ale ja wiem, że Ona pięknie śpiewa, tylko zgraje kogutów źle Ją oceniają i pianiem swoim zagłuszają piekielnym. No tak. To taki stary list. Pamiętam. Dostałem go... Kiedy to było? Chyba wtedy, gdy nic jeszcze nie yło oprócz beznadziejnej wiary w samodoskonalenie. Ja wiem. Ty nie wierzysz. Ale czytasz. Dobrze, że ktoś jeszcze te myśli moje na siłę wyciskane czyta. Łezka płynie po policzku. Faceci nie płaczą.

Nie wiesz, co to samodoskonalenie? Mnie też się czasami zdaje, że nie mam o tym pojęcia. Zielonego. Ładny kolor – zielony. Planeta ma zwyczaj być zieloną, a na Planecie mieszka autorka tych listów pięknych, jasnych... Księżyc. To już do tego doszło, że w blasku Księżyca dowodzić mi przyszło autentyczności readingów Edgara Cayce. Wiem. Mówili o nim ostatnio w telewizji. Magia telewizji... Kto widział Eddiego? Fajnie się uśmiecha, nie? Uśmiechy najszybciej łączą ludzi, tylko więzi prawdziwej nie ma i to się nazywa zauroczeniem. Zauroczenie prowadzi do miłości albo do zapomnienia. Słyszałem coś o trzeciej drodze... Ale często się o tym ostatnio słyszy w moim kraju. Może tam wcale nie chodziło o sprawę zauroczenia, tylko znowu o tą całą politykę? Edgar pokazał tym palantom neoromantyzm! Chyba brakuje nam dziś neoromantyków.

Czekaj. Zapalę świecę. Gdy świeci, wszystko wydaje się prostsze. Szkoda. Koperty takie porozrywane. Dobrze, że kupiłem ten nożyk do listów. Lubię go. Ostry jest. Szczególny. Tylko mój nożyk taki błyszczący, płomyczek świecy tak go jeszcze wywyższa i chwali. Lśni. Cudowny jest. Patrzę na niego i cieszę się zaraz, że patrzeć mogę. Dotykam go i przycjodzą mi do głowy myśli koszmarne. Nie zdam matury i dostanę taką dużą maszynę i kilka palców mi odetnie i upadnie ta puszka coli na Ziemię, co ją teraz Empatka moja trzyma. Nie cierpię, jak coś się marnuje. Straszne to uczucie. Czas Cię nauczy, że niczego nie wolno marnotrawić. Okruchy chleba unieś, wyczyść starannie i tak dalej... Gdzie ja to czytałem? Nieoczytany taki jestem. Nie pamiętam. Pewnie tylko mi się zdawało. A zresztą co Cię to obchodzi?

Amputacja palców to łagodniejsza z kar za nieodpowiednich rodziców. I za to, że teraz gapię się jak ten skończony idiota na pochyłe literki. Nie czytam nawet. Myślę tylko. Palce moje nie ucięte rękojeścią, klingą nożyka do listów się bawią. Obracam go tak, jak mi się tylko podoba. Przyjaciółki pobudzają do myślenia.

Ostro. Brutalnie. A ja zawsze bałem się bólu. Wierzę, że gdy mnie coś boli, czuje to także ta Empatka moja, ta Siostrzyczka podgwiezdno-dogwiezdna. Ból jest zły. Tak... Ja wierzę. Cierpimy razem. Składam teraz palce swoje w pięść. To pięść moja własna, nasza pięść, sprawiedliwości i ofiary. To dłoń matki, której właśnie mordują ukochane dziecko. To dłoń poety, któremu palą świeżo napisanwe cztery słowa. Ta potęga! Jestem Bogiem, a Bóg jest mną! Teraz niczym żywioł nieokiełznany łamać mogę bariery, kamienie kruszyć, skały... Wszystko mogę złamać i zmusić do rozsądku! Zawsze wiedziałem, że rozsądek można tym małpom wpoić jedynie siłą. Ta właśnie moja pięść wszechmocna zniszczy te wszystkie schody, drzwi, przekleństwa, przez które przedzierać się dotychczas musiałą moja Przyjaciółka. Widzę żyły swoje... Krew w nich płynie. Może Ty tego nie wiesz, ale w tych tunelikach zabawnych krew moja płynie i pozwala dłoń w pięść składać, pióro trzymać, w pierś się uderzać... Tacy, jak Ty nigdy nie zaznają tego ekscytującego uczucia... Dreszcze przeszywają mi ciało.

Napiję się herbaty. Bezkofeinowa. Jeszcze się wyleje i mi ślady łez rozmyje. Nie. Wypiję później. Zimna też dobra. Sprzedają taką w małych, żółtych kartonikach. Mogłem kupić w kartoniku. Zmniejszyłbym ryzyko. Zastanawiam się często, dlaczego żółte są te wszystkie kartoniki. Nic innego nie mam do roboty. Myślę tylko. Myśl powołuje do życia nowe stworzenia. Widzisz za oknem żółtego potwora? On kiedyś się zatrzyma, ale na razie idzie i depcze ogródki.

Matka chce mi przerwać, ale ja nie mogę. Nie mogę tak odejść bez pożegnania. Już dwunasta. Godzina duchów. Ja też kiedyś będę duchem. Duchy mają lekkie życie. Z listami w torbie będę chodził od mieszkania do mieszkania jak ksiądz, co czasem wpada po kieszonkowe i straszył będę stare skomputeryzowane teściowe. Znam niezły kawał o teściowej... Ale nie opowiem teraz. Nie jestem głupi. Nie będę gadał do papieru.

Teraz siedzę w kącie koło kosza na śmieci. W nim właśnie lądują zawsze moje grafomańskie zapiski. Tutaj nic ani tym bardziej nikt nam nie przeszkodzi. Czytam dalej. Ona jest tu ze mną, teraz. Potrafi zamieniać się w takiego pięknego ducha. Moja Przyjaciółka zna się na magii. Tak... Już po północy, ale wy z tymi swoimi zegarami to nas możecie w tyłek pocałować. O! Tutaj jest. Mógłbym teraz znowu zacząć Jej truć, że powinna rzucić tę przeklętą trawkę, ale strach jest silniejszy. Jestem strasznym tchórzem. Boisz się? Pójdzie sobie jeszcze przez Ciebie! I już nigdy do mnie nie napisze... Uśmiech zniknie z Jej twarzy... Zapomni!

Podamy sobie teraz ręce. Śniła mi się moja Przyjaciółka już dwa razy. To dobry znak. Ona mieszka za granicą i nigdy nawet nie mogłem dotknąć Jej dłoni, przytulić Jej. Dobrze jest się czasem przytulić do kogoś, kogo się kocha. To tak, jakbyśmy stali się jednością. Przez nierozerwalny uścisk. Tak ściśnięci tylko swym wspólnym istnieniem jedynie przez nas kontrolowanym siedzimy w tym kącie koło kosza na śmieci. Wyjmę i przeczytam Jej jakiś wierszyk.

Już pierwsza. No na co się tak gapisz? Pilnuj tyłów. Niech nikt nas tu nie znajdzie. Przecież od tego jesteś, nie?

Nie! Tylko nie teraz! Czy te diabły nie mogą nas raz na zawsze zostawić w spokoju? Już po wszystkim. Zniknęła. Nic dziwnego – jutro szkoła. Czasem miewamy myśli samobójcze.... mówią, że... słońcem... Ideały... miłość... mówić nie dają nam... sen... sen idzie... nie ma rady... Może jutro pozwolą nam... zostać... razem?

Gdybym tylko wierzył w Niebo... Ale przecież dokądś muszę iść... Jak donikąd podążać można? Schody prowadzą w górę albo w dół. A ludzie na schodach swoich pogląd na świat opierają. Zresztą kto Cię tam wie... Może Ty tylko kłamałeś, że coś tam masz w zanadrzu dla nas. To tak, jak z tymi biurami podróży. Ludzie zakładają je tylko po to, żeby zgarnąć kasę i samemu zabrać się na Karaiby. Masz własny środek transportu? Tylko tacy mają dobrze. Jesteście niezależni, możecie w każdej chwili do Japonii, do Kanady... Wszystko Wasze!

Nauczyciel niemieckiego cały semestr stawiał mi jedynki, a średnia i tak zawsze mu wychodziła 2. Jestem. Widzę, że z Tobą jest tak samo. Fajnie musi być za tymi drzwiami. Oaza hedonizmu. Ja jednak poczekam jeszcze. Usiądę sobie tutaj, na ławeczce. Słyszałem, że podają nektar i ambrozję.

Przydałby się teraz zegarek. Jej jeszcze nie ma... Pewnie ma parę przyziemnych spraw do załatwienia. Ja zawsze byłem cierpliwy. Teraz zapewne żegna się z ojcem. Kilka dni temu obchodzili tam jego urodziny. Ona bardzo go kocha. Inteligentna. Pewnie zostawi mu list. Tym razem pożegnalny. Ją przynajmniej ktoś potrafi rozczytać! Tak ładnie rysuje te serduszka...

Jasno tu! Już nawet na żaluzje Cię nie stać? A jak jest tam na dole? Ogień pewnie już przygasa... Albo i dawno ugasł. Z Tobą to nigdy nic nie wiadomo.

Zaczekam. Słyszałem od Anne, że w Niebie czas płynie szybciej. Ciekawe, czy tak samo jest tutaj. Tylko wkaż Jej dobrą drogę. Biedaczka. Zawsze musiała chować się po ciemnych pokojach i nocą się tylko przemykała, jak ten kot czarny... Moja Przyjaciółka boi się światła. Nie śmiej się. To już koniec. Naprawdę. Teraz My.

Ichiae Lucsav
Ichiae Lucsav
Opowiadanie · 14 lutego 2001
anonim