Szedł starając się utrzymać pion. To znaczy, nie pion, tylko starał się iść po linii prostej. Tak czy inaczej, nie bardzo to wychodziło. Od czasu do czasu zatrzymywał się, aby spojrzeć przed siebie i ogarnąć wzrokiem czyhające na chodniku przeszkody. Choć tak naprawdę próbował po prostu znaleźć jakąś inną perspektywę, która, jak się łudził, pozwoliłaby mu wyglądać na trzeźwego. Albo choć trochę mniej pijanego. Wszystko na niewiele się jednak zdawało. W tej chwili jego umysł skupiał się wyłącznie na dwóch następnych krokach do wykonania. Nie musiał myśleć o tym, że koszula mu się klei, a spodnie są jak psu z gardła. Nie zastanawiał się nad fryzurą, nad zaplutą brodą i brudem za paznokciami. Prawdopodobnie najgorsze co mogłoby mu się teraz przydarzyć to natychmiastowe otrzeźwienie.
Gdyby tak spojrzał na obraz nędzy i rozpaczy, którym niewątpliwie był – w jednej chwili przestałby istnieć. Rozpłynąłby się jak mgła, a jego wstyd wraz z nią. Obiektywnie więc to dość dziwne, że udawał ( bez skutku ) trzeźwego, bo gdyby to udało mu się wystarczająco dobrze – natychmiast by zniknął. Umarł w butach. Tu i teraz. Chwilę później przeszedłby tędy Genek, zauważyłby śmierdzące, ohydne trzewiki, schyliłby się po nie, sprawdził, że są tylko dwa numery za duże i włożyłby je do wózka, który wiecznie przed sobą pcha, jak skarb, jak dorobek życia. Bo właściwie to był jego dorobek życia.
Gdy spadnie się poniżej pewnej granicy, trzeba znaleźć sobie coś o czym ciągle będzie się myśleć – swój wózek, albo swoją linię prostą, której trzeba się trzymać – żeby nie myśleć o tym co właściwie się z tobą dzieje. – Po prawej mam plac Wróblewskiego, a moja linia prosta prowadzi prosto do Traugutta – myśli, chociaż linia jest co najmniej pofalowana i znajduje się na niej kilka przystanków.
Genek nie idzie i nie znajduje butów, ponieważ to nie jego opowiadanie, tylko moje, o linii po której się poruszam. Oddech. Po lewej, w oddali widać wielki niemiecki diabelski młyn. Taki diabelski młyn ma się w głowie jak się jest pijanym od świąt Bożego Narodzenia. Idzie więc, nie trzyma pionu, myśli, gdyby im pozwolił zająć miejsce linii prostej, kręciłyby się w jego głowie jak wielki niemiecki diabelski młyn. – Co niemieckie to musi być diabelskie – uśmiechnął się sam o siebie, dumny ze swojego spostrzeżenia. Pomyślał o dziurach po kulach na ścianach niektórych budynków, których nikt już dawno nie zauważa.
– Hitler! – Pomyślał znowu i zaraz wrócił do linii, żeby nie zaczęła się kołatanina w mózgu, bieganina myśli za myślą. Skręcił w betonowe podwórko. Pasował tu jak ulał. Obdrapany tynk, śmieci, dziesięć butelek po tanim winie, ułożonych w równy rządek na murku pod ścianą.
Naukowcy odkryli, że wcale nie myślimy tylko mózgiem. Przyzwyczailiśmy się tak postrzegać samych siebie, ale niektóre informacje najpierw przetwarza się w sercu. Serce Adama podpowiadało mu, że to już koniec tej męczącej drogi i czas usiąść w rzędzie butelek.
Siedział więc jedenasty – dziesięć butelek po napoju brzoskwiniowym (6%) i Adam ( jakieś 2, 8 promila w wydychanym powietrzu). Odchylił się, chcąc oprzeć się o ścianę i... spadł na trawnik, bo źle ocenił odległość murka od kamienicy. Powoli zaczął wygrzebywać się z niewygodnej pozycji, strącając parę szklanych butelek, które cudem się nie rozbiły, uklęknął i spojrzał w dół. Tuż przed nim, zaraz za murkiem leżała jeszcze jedna szklana butelka. Ale inna. Była kwadratowa i podłużna, a nie pękata jak pozostałe. Wziął ją o ręki i obejrzał. Miała kształt czworoboku ze smukłą szyjką. Na ”głównej” ściance w szkle było wytopiony okrąg, w nim dziwnie wyglądająca głowa w koronie, mężczyzny, który jakby krzyczał w rozpaczy i unosił wzrok w błaganiu. Nie to nie to. On cieszył się beztroską, uniósł wyżej brodę otworzył usta, z których wypłynęło parę obłoków, wyglądających jak bańki mydlane, tak więc to hulaka, a nie cierpiący książę. W okręgu, obok głowy napisano: Von Genuss kalt zu trinken. Nad kółkiem napis Schutz-Marka, a na tylnej ściance wielkimi literami napis: Carl Schirdewan.
Musiał być gość – pomyślał Adam. Wyobraził sobie to miejsce, kiedy jeszcze był tu porządek i wszystko było neu. Otwierają się potężne drzwi i z dwóch schodków schodzi jegomość w kapeluszu i z laską, w staromodnym, idealnie skrojonym garniturze. Idzie pewnie przed siebie, wygląda jak angielski gentleman, brakuje mu tylko zakręconych wąsów. – Dobrze, że nie ma takich jak wujek Adolf – Adam uśmiechnął się znów ironicznie do swoich imaginacji. Jegomość wyszedł z podwórza i razem z nim cała zieleń, która tu na chwilę zakwitła. Wszystko wróciło do normy. – Musiał być gość, rozmyślał Adam, bo nie miał już przecież swojej linii do poruszania. Gdybym był takim gościem miałbym całą rzekę alkoholu w piwnicy. Uśmiechnął się do siebie znowu : na przykład pełne półki drogich likierów. Jeździłbym niemieckim mercedesem i nie miał niemieckiego diabelskiego młyna w głowie, tylko ordnung w stumetrowym mieszkaniu. A tak mam tylko starą, nic nie wartą butelkę z niemieckim napisem.
Niezła klima jest, w Zgorzelcu też od czasu do czasu można znaleźć takie butelki, z kamionkowymi zamknięciami, takimi na zaczep. Dość ciekawy, sprawnie napisany tekst.
Napisane jest owszem, całkiem sprawnie.
Dziękuję za wszystkie uwagi!