/Mam w dupie cały świat, który dotąd oglądałem przez okulary – właśnie na nie usiadłem./
Obudził mnie przeraźliwie ostry dzwonek. Poderwałem się, i do drzwi podbiegłem półprzytomnie – kogo o tej porze diabli niosą?
Otworzyłem i poczułem dziwny powiew – przeszył mnie do samych trzewi, skórę lekko podniósł. Już wiem, kto(ś...) mnie odwiedził.
A za oknem tramwaj rozpoczyna swój rytuał codzienny: motorniczego wkurwia jak mu jakiś zmobilizowany debil drogę zajeżdża, a jego przecież gonią terminy od do, na tę i na tą musi być na czas, bo jak nie, to ludzie listy piszą, a przecież premii nigdy za wiele, przyda się na cerowanie dziur w domowym budżecie.
Skoro już wstałem, to zanim znowu się położę, spróbuję coś napisać może. Chciałbym wreszcie przyłożyć się, by popełnić w końcu jakiś dobry tekst.
Usiadłem, i niczym ten pijanista, z opowieści Gajosa, łbem zarzuciłem i rozpostarłem palce – kurwa! znowu zapomniałem tego pieprzonego hasła.
Wreszcie, udało się, za którymś razem (gdybym tak majstrował z matką moich dzieci, pewnie nigdy nie zostałbym ojcem, a jeśli dzieciaki pojawiłyby się, to też kochałbym jak swoje).
W internetowej wyszukiwarce poszukałem kogo trzeba. Upiłem dwa pierwsze łyki gorącej kawy (lubię gorącą kawę, jej smak i wspaniały zapach rozchodzący się po mieszkaniu, prawie jak w reklamie, tyle tylko, że naprawdę.).
Włączyłem ścieżkę z utworami Obywatela GC i chyba wtedy – tak, to na pewno wtedy – wszystko zaczęło się na nowo. To znaczy, włączyło się stare myślenie.
Że świat jest do czterech liter, a cztery pory mam już za sobą – wszystkie, żeby nie było.
Że wschód słońca wcale mnie nie ujmuje bardziej niż burdel w mojej głowie.
Że już nie mam ochoty gonić, ani sił uciekać za bardzo.
Że sny o (...) zabijają mnie powoli, i został tylko ten jeden - ostatni, w którym będę śnił zanim rozpłynę się jako byt astralny. (Nie wiem, czy uda mi się komuś (potem) usiąść na ramieniu, aby pocieszyć czyjąś duszę, nakłonić, by została jednak i wróciła do środka.).
Jest szósta. Tak naprawdę, dobra pora na wszystko. O szóstej można zacząć, albo skończyć.
W radiu zapewne jakieś ważne wiadomości. Tak, wszystkie wiadomości są cholernie ważne, tylko mnie to już dawno przestało obchodzić, i nawet nie potrafię się zdenerwować porządnie, jak zwyczajny obywatel robiony w chu – ja jestem dziwnie spokojny, tylko wszystko mnie wkurwia. I jeszcze ta nierozłączna – wręcz upierdliwa analiza, i skanowanie w okolicach dysków obu półkul – roztrzaskany mózg nie znaczy nic więcej niż zerwane połączania, trwale uszkodzone wiązania chemiczne, nawet trudno takie coś pozbierać, a co dopiero poskładać w jakąś logiczną całość...
A ile warty jest martwy mózg, na przykład wisielca, który burzy estetom widok zmoczonymi portkami w kroku? Nie wiem, musiałbym zasięgnąć języka u specjalisty od zimnych nóżek...
Odciążyć ciało o 21 gramów! Potem z Morfeuszem przejść się kawałek, podejść blisko Charona, aby spotkać się z przeznaczeniem. O! To już jest coś, to jest myśl, którą da się jakoś wprowadzić w życie. Tylko co potem? To się zobaczy – może z drugiej strony wygląda zupełnie inaczej, może nawet dobrze? No, to się jeszcze okaże...
A ja tylko chciałem usiąść i przyłożyć się, by napisać naprawdę porządny tekst. I znowu, kurwa, mi nie wyszło. Póki co wypiję tę swoją kawę, potem się położę – muszę odpocząć... A Grzegorz C.? - niech mnie prowadzi, zna przecież drogę.